niedziela, 1 czerwca 2014

Od Jack'a

Sama idea wydawała się logiczna i sensowna. O ile cokolwiek, co wiąże się z bogami wikingów i końcem świata może być sensowne. Jednak występuje jedno wielkie "ale". To "ale" truje ludziom życie. Odbiera pasję, sens, cele. Dopiero teraz poczułem to tak mocno. Uświadomiłem sobie ile zmian przeszedłem od początku tej bezsensownej podróży. W ogóle po co to było? Dla mojej martwej siostry? Błagam... Straciłem już tak wiele. Ta cała "bajeczka", historia mojego życia od zawsze pozbawiona była logiki i najmniejszego sensu. Teraz wydało się to tak jasne. To co człowiek ma to ludzie, którzy go otaczają. Ja nigdy nie miałem prawdziwiej rodziny. Więc utrudniono mi wszystko na starcie. Jedynie Marta pchała to wszystko do przodu, nadawał sens, wyznaczała cele. Może to i ona wplątała mnie w ten zwariowany ciąg zdarzeń, ale to ona także nadała mojemu życiu smak. Ona sprawiła, że zacząłem żyć na nowo. Otoczyli nas ludzie. Miała to być tylko załoga, bezmózgie sługusy. W każdym razie ja tak to widziałem. Jednak oni mnie zaskoczyli. Stworzyli nietypowe więzi. Wystraszyłem się. Taka jest prawda. Wystraszyłem się tego emocjonalnego podejścia. Dawniej czarne było czarne, a białe było białe. Ci ludzie wnieśli inne kolory. To mnie przytłoczyło. Zniszczyłem i część tego. Potem tysiące wiar starło się na pokładzie "Perełki". Religia. Coś co dla mnie i mojej siostry nie istniało. Bo i czemu mieliśmy ufać wyimaginowanym bóstwom, powierzać swój los w ich ręce. Sami jesteśmy kapitanami swojego życia. Nadal nie wierzę w żadne z tych bóstw. Choć świat stawia mi wiele dowodów na poparcie tych religii. Ale ja wiem swoje. No i w końcu jej śmierć. Wielki cios. Już nie miał kto mi wybierać drogi. Nie miał kto wyznaczać mi cele. Straciłem najbliższą mi osobę. Wtedy postanowiłem wesprzeć się załogą. Znalazłem w nich oparcie, szczególnie w Torze, która nawet teraz słucha mojej bezsensownej gadaniny. Straciłem nogę. To już najmniejsza ze strat. Fizyczne trudności nie są prawdziwe i nigdy nie były. Został więc jeden problem. Ten cały Ragnarok. Chciałbym podejść do tego obojętnie. Zostawić tych "bogów" samym sobie. Ale nie mogę zawieść moich ludzi, moich przyjaciół? Może nie wszyscy nimi są, ale część na pewno.
- Wybacz Tora.... - szepnąłem tylko, na co ona spojrzała pytająco.
Zwiesiłem głowę i westchnąłem ciężko. Kiedyś musiałem sobie uświadomić to wszystko. Szkoda, że to przychodzi w najmniej odpowiednim momencie. Ale takie jest  życie. I nic na to nie poradzimy.
- W mojej głowie, akurat teraz, stoczyła się największa z walk w jakich kiedykolwiek uczestniczyłem. To straszne - zmarszczyłem brwi, ale ta lekkość do mnie nie przyszła - Uświadomiłem sobie, że... Mimo iż to wszystko wydaje mi się wierutną bzdurą.... To chcę powstrzymać ten "koniec świata" i to bynajmniej nie z tego powodu, że mi na tym świecie zależy i że w to wierzę. Chcę to powstrzymać dla całej załogi, tych ludzi, którzy widzieli we mnie choć przez pięć minut dowódcę. Żeby ich nie zawieść i ostatecznie udowodnić, że.... - uśmiechnąłem się mimowolnie - Że jestem dobrym człowiekiem. Powstrzymać Ragnarok dla Ciebie. Bo po śmierci mojej siostry stałaś się najbliższą mi osobą. Dziękuje. Za te wszystkie wspólne chwile - pogładziłem jej włosy i ściągnąłem usta w wąską kreskę - Przepraszam - wydukałem na koniec i pocałowałem ją w czoło.
Po tym poprawiłem kapelusz na głowie i stukając drewnianą nogą odszedłem od steru. Niebo ciemniało powoli, ale zdecydowałem się dać im wcześniej tę chwilę wytchnienia. Powoli zszedłem pod pokład. Serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłem ich pracujących w pocie czoła.
- Koniec na dziś - oznajmiłem - Prześpijcie się trochę, bo jutro pewnie czeka nas równie bezwietrzny dzień.
Z cichym jękiem odstąpili od wioseł i mrucząc coś pod nosami udali się do swoich posłań. Przeszedłem się jeszcze po pustym pomieszczeniu i poprawiłem kilka węzłów. Nawet tego nie wymagały, załoga już o to zadbała, ale z przyzwyczajenia i pasji jaką zawsze do tego żywiłem, musiałem to zrobić. Gdy wróciłem na pokład, na niebie świeciły już tysiące gwiazd. Kilka lamp świeciło się na okręcie.
- Okręt ułożył się na fali do snu.... - wyszeptałem po cichu i uśmiechnąłem sie pod nosem - A wtedy się zaczęło..... Niebo zagrzmiało, a kapitan, który wiedział, ze nadchodzi koniec postanowił uspokoić serca swoich wiernych żeglarzy. "Ja ufam mojemu niebu. Zaufajcie i wy. Nic nam nie grozi, póki ocean sprawuje nad nami pieczę" I szepty strachu umilkły, a marynarze ułożyli się do snu. Tylko kapitan stał na straży. Bo tylko on wiedział, że już nigdy się nie obudzą. Że okręt zasną na dobre, a żagle nie nadmą się już od wiatru......
- Co to? - usłyszałem z tyłu.
- Jeszcze nie śpisz? Ciągle tu czekasz? - odwróciłem się powoli do Tory - To jedna z bajek Marty.
- Wierzy w nią? W tej chwili?
- A czemuż miałbym w nia wierzyć?
- Bo opowiadasz ją samemu sobie.
- Opowiadam ją Tobie.
- Nie wiedziałeś, że to jestem.
- Wyszedłem z założenia, że zawsze jesteś o krok za mną. Czemu nie śpisz?
- Bo muszę Ci jakoś odpowiedzieć na to, co powiedziałeś, nim zszedłeś pod pokład.
- Słucham... - odparłem i rozłożywszy jeden z koców, które leżały nieopodal wskazałem jej okryty już teraz fragment pokładu.
Usiedliśmy, jak gdyby to była wiosna, a my siedzielibyśmy na zielonej trawie i właśnie rozpoczynali swój piknik. Byłem ciekaw cóż takiego ona pragnie mi przekazać.

---------------------------------------------------------------------------------------------
Nawet jeśli nikt się nie odezwie, to to opowiadanie jest jako takim zakończeniem. Możemy po prostu założyć, że Ragnarok przybył w nocy, a całą załoga po prostu koniec świata przespała. Zaś Jack i Tora nie mogąc nic zrobić, do końca opowiadali sobie bajeczki. Może trochę smutny koniec tego bloga, ale wygląda na to, ze taki właśnie miał być. Szkoda mi naszych bohaterów. Ale nic na to nie poradzę. Jak przykładny kapitan pójdę na dno razem z moim statkiem.

Jeśli to ma być już pożegnanie to muszę dodać jeszcze kilka słów.
Po pierwsze - DZIĘKUJE, że tak długo tu wytrwaliście i włożyliście w to całą swoją pasję. Wyszła historia nietypowa, nie do końca piracka i może z lekka bezsensowna, ale widać taka miała być.
PRZEPRASZAM, że nie mogłam zrobić więcej. Starałam się jak mogłam i próbowałam tchnąć w bloga drugie życie - nie wyszło, trudno.
I przede wszystkim - ŻEGNAJCIE - wszyscy, którzy byliście tu choćby przez jedno tylko opowiadanie. Niech wiatr wam sprzyja i nadyma wasze żagle. Bądźcie kapitanami swojego życia. Nie zmarnujcie tych białych stron, które macie do zapisania swoim życiem. Stwórzcie swoją historię, która pobije tą. Niech ta historia nosi tytuł "życie". O nic więcej nie proszę.

Do końca wierny swej załodze - kapitan Jack.

Od Tory


Wiem, że to trochę późno i nic pewnie nie zdziałam ale oto opowiadanie:
--------------------

- Mój nastrój? Cóż, niepokoi mnie ta cisza i mróz. ten rodzaj ciszy to zwiastuje burzę, kłopoty. A mróz... mróz zwiastuje Lokiego, a zarazem jego czarującą siostrę. Boję się też o tych przebywających w Jotunheimie. Aaron jest zaślepiony, nie wie, że Aa może nie wrócić. Alicja jest tytanką, o nią boję się mniej, a Shell jest, wydaje mi się najsprytniejsza z tamtej trójki.
- Tak, ona raczej jest czujna. - mruknął Jack.
- Nie jesteś z północy. Bogowie wikingów - spojrzałam w szare niebo i chwyciłam za żelazny medalion - są inni niż... przykładowo bogowie greccy. Są bliżej ludzi, ale stanowią większe zagrożenie. Są nieśmiertelni jedynie dzięki jabłkom Idunn. - każde słowo mówiłam trochę głośniej i uświadomiłam sobie, że...
- Czyli odetniemy Lokiemu i, lub Hel dostęp do witaminek... - podjął Jack.
- ...a kiedy będzie śmiertelny jak człowiek... - ciągnęłam.
- ...przebijemy go włócznią.
- ...którą obecnie mam w swojej kajucie. Baldur przeżyje, a Ragnarok odejdzie? - dokończyłam
Spojrzeliśmy po sobie. Oboje z nas dręczyło jedno pytanie.
- Tylko jak? - westchnął kapitan.