wtorek, 15 kwietnia 2014

Od Jack'a

Przeszywający chłód był nietypowym zjawiskiem w tych stronach. Zresztą marynarzy dręczyły raczej upały, niż brak słońca. Jednak tym razem było inaczej. Tora kichnęła, a ja uśmiechnąłem się do niej.
- Nastrój, jak zwykle - podrapałem się po głowie - Zmęczenie, niepokój, chęć na legnięcie na ciepłym piasku i upicie się do nieprzytomnego..... No i oczywiście radość, że znów mogę czuć wiatr w żaglach... Znaczy... zapach morza, bo wiatru niestety brak. Do tego wszystkiego można dodać, że życie jest wieczną gonitwą. Jak nie czas, nie wiedźma morska, nie kule armat... To potwór morski nie pozwoli ci spać spokojnie. Czyli jak już mówiłem.... Jak zwykle.
Odwzajemniła słaby uśmiech i pokręciła głową schowaną w ramionach.
- To ciekawa mieszanka jak na "zwykle".
- Zimno ci? - przekrzywiłem głowę.
- Wcale - uśmiechnęła się przekornie.
- To nie będę ci proponował ciepłego koca, który wisi na poręczy schodów na pokład - odparłem.
Tora odwdzięczyła się spojrzeniem i podreptała po koc. Narzuciła go na ramiona i na powrót stanęła obok mnie.
- Będziemy płynąć tylko do nocy. Wszystkim nam przyda się odpoczynek. Zwłaszcza, że wiosłowanie nie jest przyjemny zajęciem.... - poinformowałem ją i zdecydowałem się na powrót do poprzedniej rozmowy - A jak twój nastrój?

(No boskie było, czego chcesz xD Odpowiadam dopiero teraz, bo czas mi wcześniej nie pozwolił ;) )

niedziela, 13 kwietnia 2014

Od Tory

Cisza na morzu zawsze budziła we mnie niepokój. Była znakiem niebezpieczeństwa, śmierci i ataku. Nie żebym nie lubiła walki i ryzyka, ale mimo to wolę pożyć jeszcze kilkadziesiąt lat. A do tego ten mróz...
Przy sterze stał Jack. Widok jego drewnianej protezy powodował, że ściskało mi się serce. Nadal będzie mógł biegać, walczyć, ale nie w 100% tak jak kiedyś. Z bladym uśmiechem wspomniałam naszą ćwiczebną walkę, w dniu, kiedy pojawiłam się na Perle. Wydawało mi się, że to zdarzyło się lata temu. Westchnęłam, spoglądając na Jack'a jeszcze raz. Nie ma jednej nogi. To tak okropnie brzmi.
- Co tak stoisz i się gapisz? Pogadaj jak człowiek. - zawołał kapitan, nie odwracając się.
Jako odpowiedź podeszłam do niego. Trzęsąc się z zimna, z ramionami splecionymi na piersi, spytałam, a z moich ust wydobył się obłoczek pary:
- Jak nastrój? - kichnęłam i wtuliłam głowę w ramiona.
(Jack? Tak, wiem, wspaniałe opowiadanie Xd)

Od Jack'a

Statek ruszył z wolna. Załoga, chodź nieliczna, dała z siebie wszystko. Gdy przepłynęliśmy parę jardów woda za nami poruszyła się niespokojnie. Niespokojnie zastukałem palcami o burtę.
- Dalej... - szeptałem - Damy radę, tylko się postarajcie....
Powietrze przeszył dziwny ryk. Moja ręka automatycznie powędrowała do kamyka pod koszulą. Zacisnąłem na nim palce i zacząłem szeptać z zamkniętymi oczyma. Kiwałem się delikatnie w przód i w tył.
- Głupia prośba - zaświszczał wiatr, a ja się uśmiechnąłem.
Otworzyłem oczy. Morze już nie bulgotało.
- Jeszcze spotkamy tego stwora - wyszeptałem -To pomoże tylko na chwilę. Muszą dać z siebie wszystko.
Podreptałem w stronę steru i chwyciłem go w ręce. Czyli dalej czekamy na wiatr. Cisza. Najgorsze co może być. Będziemy wiosłować do nocy. Potem muszą odpocząć. Nie są niezniszczalni.
- Wdepnęliśmy w niezłe gówno. Przygoda... -skrzywiłem się i przeczesałem ręka włosy. 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Od Kerte

 - Ciągnij liny, Jonathan! - krzyknęłam, lekko utrzymując ster. Mój syn zakrzątnął się po pokładzie. Żeglowaliśmy już kilka dni, niebo było bezchmurne i czyste. Jak to dobrze, że nie pozwoliłam Marcelowi go spieniężyć - "Skała" pruła zarówno fale, jak i powietrze. Marcel nie był zachwycony faktem, że wypływamy, ale uparłam się, żeby wprowadzić Jona w życie żeglarza.
Mały chłopiec wyrósł, nie ma co… Nie chciał obciąć włosów przed wyjazdem, dlatego teraz sięgały mu za ramiona. Jego oczy miały jasnobrązowy, hazelowy kolor - odziedziczył po mnie parę cech Jasnookich, ale sporo więcej dostał po Jacku.
 - A smak waszych ust… - zaczął szantę, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Tak, miał dryg do muzyki.
Zeszliśmy na morzę, ponieważ zaczynało się ściemniać. Byliśmy tylko we dwoje, Skałka nie była przystosowana do większej ilości osób. Jon przejął ode mnie stery, a ja poszłam się zdrzemnąć.
Już kiedy się kładłam, wyczułam dobrze znaną mi esencję. Płynęliśmy w dobrym kierunku - Perła znajdowała się już tylko dzień drogi od nas.
Zmienialiśmy się z Jonathanem kilka razy, zanim wstał świt. Na wschodzie zbierały się chmury. Płynęliśmy w kierunku Florydy. Zastanawiałam się, co też Jack kombinuje.
 - Dlaczego właściwie płyniemy w tamtą stronę, matko? - zapytał chłopak po raz nie wiadomo który.
 - Mam co do tego dobre przeczucia, Jon - odpowiadałam za każdym razem. Nikomu nie opowiedziałam, jak którejś nocy odwiedziła mnie Calypso. Mówiła, jak to Kapitan potrzebuje załogi i szykuje się wielka bitwa, zapobiegająca końcu świata. Nie mogłam przegapić takiej okazji. Nie powiedziałam też Jonathanowi o Jacku. Oboje nie chcieliśmy, aby się dowiedział. Miałam też cichą nadzieję, że Młody czegoś się od ojca nauczy, ale wiedziałam, że nie mam na co liczyć.
Stojąc za sterem i patrząc na widnokrąg, poczułam ukłucie w okolicach żołądka. W tym samym momencie syn zawołał:
 - Statek na horyzoncie!
 - Jonathan, to nie jest jakiś tam statek. To "Perła", legendarna łajba Kapitana Jacka! - powiedziałam z namaszczeniem. - Chodźmy się przywitać.

[W ramach ścisłości kochana. Ostatnie zdanie musiałam poprawić, bo to jest "Perła". Kiedyś będzie Czarna, jeśli blog nie umrze wcześniej, ale nazwiska kapitana też nie podawałam i podkreślam - źle skojarzyłaś. Ten Jack to nie wróbelek ;) ]

Kerte powraca...

Niezły szok, nieprawdaż?  Ale dla kogo? Dla samej powracającej? Nie okłamujmy się. Załoga umiera....

No to dodam, że wraca z synkiem. Noms......

wtorek, 8 kwietnia 2014

Od Hel

Dębowa laska stuknęła o pokład głośno. Pokład zakołysał się pod moimi stopami.
-Więc gdzie płyniemy?- zapytałam brata. Milczał z głupim uśmieszkiem na ustach. Poszliśmy na mostek kapitański i stanęłam nad mapą.
-Polećmy... Na ziemię- rzucił od niechcenia. Nic nie odpowiadając Dotknęłam rubinem w lasce stolika i świat zawirował. Ujrzałam dwie niewyraźne postacie. Dziecięce postacie. Zaczęły rosnąć. Torba zwisająca z ramienia dziewczynki rozerwała się i na deski spadł młody smok. Po chwili statek uderzył o morską toń. Wszystko ustało. Przede mną stały na oko 15 letnie bliźniaki. Wokół łydki dziewczyny owijał się czarny, smoczy ogon.
-Ee... Co się właśnie stało?- zapytałam szeptem. Daenerys i Ragnar byli równie zaskoczeni, choć sprawiali wrażenie jakby nie odczuli tego, że jakieś 10 lat życia upłynęło im w parę sekund. Drogon kaszlnął i z jego nozdrzy buchnął słaby płomień. Spojrzałam na ciasne ubrania na ich ciałach i roześmiałam się.- Chodźcie, dam wam inne ubrania.- Dałam Dany skórzany wams i spodnie. Ragnara ubrałam podobnie tylko ciemniej. Potem wróciliśmy na pokład.-Więc co teraz Loki? Na czym polega ten rytuał?- znów milczał.

Od Lokiego

Eleniel zjawiła się nagle choć nie powiem, że się tego nie spodziewałem. Przywitałem ją z otwartymi ramionami jak przystało na gospodarza choć przyznam, że niechętnie. Usiedliśmy do stołu. Shell zaczęła tłumaczyć coś elfce. Było w niej coś innego... coś boskiego... Wszyscy rozeszli się po pokojach gdy wieczerza się skończyła. Usiadłem na schodach w holu. Lubiłem dotyk zimnego marmuru. Musiałem zastanowić się co zrobić teraz. Teoretycznie to Hellia była kapitanem "Yggdrasil'a" jednak czułem, że czegoś ode mnie oczekuje. Chciała bym wytłumaczył jej przepowiednię. Co było trudne bo sam jej nie rozumiałem. Nagle przez mój umysł przetoczyło się tysiąc myśli i już wiedziałem. Wstałem. Wbiegłem po schodach do mojej sypialni i spiesznie spakowałem kilka rzeczy. Wybiegłem przed pałac.
-Załoga!!!- zawołałem łącząc ręce. Okna pootwierały się i wychynęły z nich głowy.- Wypływamy!- Ruszyłem w stronę przycumowanego w porcie okrętu. Wszedłem na pokład i przygotowałem większość rzeczy. Potem dołączyła reszta i wypłynęliśmy.