Odrębne historie, czyli questy wykonane

Shell - "Piękny, ale zabójczy"


W alternatywnym świecie, gdzie nie dzieje się nic specjalnego, ale wszyscy się doskonale znają:

Brzdęk strun gitary Jacka rozerwał powietrze po raz ostatni tamtego wieczoru. Zakończył właśnie cudowną balladę o rudowłosej dziewczynie, która w zaświatach spotkała swojego ukochanego. Zapierał się, że sam wszystko wymyślił, ale parę osób patrzyło na niego podejrzliwie. Mi samej wydawała się trochę podkoloryzowana - syrena i elf? Dobre sobie.
 - No to dobranoc, załoga. Kto… - powiedział kapitan, tajemniczo uśmiechnięty.
 - …zajmie się ogniskiem? - wtrąciłam. - Ja mogę. I tak nie zasnę.
 - To ja zostanę z tobą. - rzuciła Aarona.
 - Nie, poradzę sobie. Nie takie rzeczy się robiło.
 - Jak chcesz - wzruszyła ramionami. Było wiadome, że parę osób bardzo boi się ciemności. Wolałam nie wchodzić w szczegóły, ale lubiłam zostawać sama w gwiaździste wieczory.
Wszyscy położyli się spać. Ognisko pomału zaczęło rzednąć. Patrzyłam na planety jaśniejące na tle ciemnego nieba. Półksiężyc rozświetlał morze. Zrobiło mi się błogo. Nie zasnąć, myślałam, muszę zalać ognisko. Nim się spostrzegłam, ogień przestał palić się w ogóle.
Gdy otworzyłam oczy, Księżyc przesunął się kawałek na zachód. Wstałam, chwyciłam za drewniane wiadro (dziwnym trafem jeszcze nie przeciekało) i poszłam w kierunku wody.
Napełniłam naczynie słoną wodą. Jak dobrze, że nie musiałam daleko chodzić - kapitan zgodził się, abyśmy obozowali bliżej brzegu z powodu odpływu. W zamian mam chronić nas przed podlewaniem.
Nagle usłyszałam niezidentyfikowany dźwięk. Potem kolejny. I następny - ktoś jęczał. Głos dobiegał zza małego pagórka. Postawiłam wiadro z nadzieją, że ognisko zaraz nie wybuchnie i z sercem w nogawce wychyliłam się.
Na skale, we wgłębieniu w piasku, leżał mężczyzna z płetwą. Jego ciemne wilgotne włosy oblepiały czoło, na szyi wisiał amulet o kształcie perły. Nagi tors razem z ramionami miał poprzecinany, z ran sączyła się ciemnopomarańczowa krew. Zamknęłam usta dłonią. Syren. Widziałam Syrena. Rannego Syrena…



 - Trzymaj się - wyszeptałam, choć nie byłam pewna czy mnie słyszał. Szybko pobiegłam do obozowiska, chlusnęłam wodą z wiadra na wygaszone ognisko, złapałam skrzynkę z bandażami i medykamentami, i pobiegłam w kierunku mężczyzny.
Próbowałam sobie przypomnieć wszystko, czego nauczyłam się w akademii o syrenach - miałam nadzieję, że dotyczyło to nie tylko płci pięknej. Jego ogon musiał być zamoczony w wodzie. Jest. Najlepiej używać alg książęcych zamiast lnianych bandaży. Nasączyłam materiał wyciągiem z wodorostów, musiało wystarczyć. Jego skóra była delikatna, ślizga od wody. Zanotować - syreny cierpiące na gorączkę pocą się potem i pachną… wcale nie brzydko. Specyficznie. Spróbowałam zanurzyć go trochę bardziej w wodzie, zbić gorączkę.
 - Em… - zajęczał przeciągle. - Emma…
 - Majaczysz, już jest w porządku. - nic nie było w porządku. Nie wiedziałam, co mu było.
 - Emmaenuellae fiearte.
 - Trucizna Emmanuela? Trucizna… Jad… szukać fiolki z… tak, muszę mieć ją gdzieś tutaj… Jest! - buteleczka eliksiru goryczanego, doskonałego roztworu zasadowego, znanego jako Antidotus Ultimatus. Wlałam mu jej zawartość do buzi, zmusiłam do połknięcia. Skrzywił się - lekarstwo smakowało gorczycą. I kozim mięsem.
Po godzinie gorączka spadła. Siedziałam z nim cały czas, notując w dzienniku szczegóły budowy anatomicznej, zachowania… Jak on cudownie spał. Jego twarz miała błogi wyraz. Uszczypnęłam się - syreni, tak jak syreny, wpływali na płeć przeciwną. Musiałam się pilnować. I te jego długie rzęsy… Zrobiło mi się wygodnie, na tym piasku, koło śpiącego. Tak błogo…
 - Kim jesteś? - zapytał niski, aksamitny głos. Uchyliłam domknięte powieki - patrzyło na mnie dwoje intensywnie niebieskich, jak niebo tamtejszej nocy, oczu. - Co tu robisz?
 - Co? Ach, byłeś ranny… pomyślałam… - zaczęłam ospale. Pomału docierała do mnie sytuacja.
 - Nikt ci nigdy nie powiedział, że za dużo myślisz? - klapnął ogonem w wodzie, po chwili byłam cała mokra.
 - Przepraszam za uratowanie cię z gorączki. - powiedziałam z ironią.
 - I dobrze - odpowiedział. Był wyraźnie obrażony. - Możesz już sobie iść.
 - Że co proszę? Książe, pan i władca się znalazł! - poderwałam się z ziemi.
 - W rzeczy samej, a teraz odejdź!
 - No tak niewychowanego pańczyka to ja jeszcze nie widziałam! Nie możesz być prawdziwym księciem!
 - Niewychowanego? - czerwony rumień wpłynął na jego policzki. - To jak według ciebie wygląda książę?
 - Na początku rozmowy się przedstawia, prezentując honor swojego rodu. A gdy ratuje go niewiasta, co samo w sobie jest absurdalne, próbuje jej się odwdzięczyć za wszelką cenę.
Zaległa niezręczna cisza. Zaczęłam się pakować i już zamierzałam wrócić do załogi, gdy syren wyszeptał:
 - Przepraszam… zaczniemy od nowa? - nie miałam powodów mu nie pozwolić.
 - Zamieniam się w słuch. - uklękłam z powrotem na piachu. Mężczyzna podniósł się na ramionach, jęknął cicho, po czym z majestatem godnym błękitnej krwi wydeklamował:
 - Dziękuję ci, zacna niewiasto, za uratowanie mojego żywota. Bacz pani mą śmiałość, ale jak na imię wybawicielce księcia Jagona z Atlantis, syna Tiernana pierwszego, króla Mórz Południowych, niech Ulmo prowadzi go światłem?
Przez chwilę stałam oniemiała. Ale szybko opamiętała się, dygnęłam i z uśmiechem na twarzy odparłam:
 - Lady Mishaeline, Azurytka z Herreńskiego lenna Omm. Jestem zaszczycona.
 - Shell, tak? - kiwnęłam głową. - Możemy skończyć tę etykietę? Naprawdę to mnie trochę nudzi… - zapytał. Wiedziałam, że był szczery.
 - Jeśli tego sobie życzysz, pa… Jagonie.
 - Możesz mówić Jago. Nie cierpię oficjalnej formy.
 - Jago… - uśmiechnęłam się. - Więc co sprawiło, że znalazłeś się w takiej sytuacji, Jago?
Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale po chwili zaczął mówić.
 - Wraz z oddziałem halabardników próbowaliśmy pokonać krakena, który zagnieździł się w tych okolicach. Wychodzi na to, że przeżyłem jako jedyny.
Westchnęłam. Słyszałam o potworze, który zaatakował statek kapitana Jacka zanim do nich dołączyłam. Panoszyło się ich coraz więcej.
 - Na wodach pojawia się ich coraz więcej. - powiedział cicho,  jakby czytał mi w myślach. - Nie lada utrapienie, bardzo trudno je pokonać.
Nie dziwię się, skoro mają tak wielkie macki.
 - To nie jest kwestia macek. - stwierdził.
 - Przestań.
 - Co?
 - Przestań mnie czytać. To nie jest miłe.
 - Co? Jakie czytanie?
 - Przecież wiesz, o czym mówię.
 - Nie mam pojęcia. - wyraźnie żartował. Sypnęłam na niego piaskiem. W odpowiedzi znów byłam cała mokra. Zaczęliśmy się śmiać, zsunęłam się do zagłębienia, prosto na niego. Jago jęknął.
 - Przepraszam.
 - To nic, już się goi. - spojrzeliśmy sobie w oczy. Poczułam iskrę, która przeszła między nami. Zarumieniłam się i wstałam.
 - Nie rób tak.
Jago wzniósł ręce do góry.
 - Nie rób tak, nie rób siak… mogę oddychać?
 - Tez nie. - wyszczerzyłam równe ząbki. Nim się spostrzegłam, złapał mnie w pół i zanurkował do morza.
 - To ty też nie będziesz. - syknął. Zaczęłam się szarpać, nie mogłam złapać powietrza. Wykiwał mnie, chciał mnie podejść. Skubaniec. Bałam się otworzyć oczy pod wodą. Czułam, jak rozerwał moją szatę na szyi, jak wbił zęby w moją krtań… Po chwili oddychałam swobodnie. Próbowałam zwrócić uwagę na moją sukienkę, ale z buzi wypłynęły tylko bąbelki. Wciąż się szamotałam. Usłyszałam jego aksamitny głos.

 - Uspokój się, Shellie. Już dobrze. Znajdę ci ładniejszą sukienkę, nie martw się. A teraz otwórz oczy. - Jago wciąż trzymał mnie w pasie. Byliśmy pod wodą. Zmusił mnie, abym mu zaufała. Otworzyłam oczy.
Byliśmy w małej koralowej wiosce. Zamiast latarni krążyły tam świecące rybki, okna były z błon, a dachy z łuski podmorskich potworów. Syreny i syreni pływali w tę i we wtę. Jago unosił się koło mnie, bez bandaży już, zdrowy "jak ryba".
 - Po co mnie tu zaciągnąłeś? - spróbowałam powiedzieć, ale znów bez skutku.
 - Możesz myśleć, toć wiesz, że cię czytam.
 ~ Po co mnie tu zaciągnąłeś?
 - Pomyślałem, że może ci się tu spodobać. Będziesz miała więcej materiału do notatek. - z tego, co pamiętałam ze szkoły, tylko trzy osoby były dopuszczone do zwiedzania królestwa Syren. Byłam czwarta.
 ~ Jak tutaj pięknie.
 - Prawda? - Jago wziął mnie za rękę. Zaczęliśmy zwiedzać. Mijające nas osoby co jakiś czas pozdrawiały księcia lekkimi skinieniami głowy. Znali go tutaj doskonale. Tak samo, jak na mnie patrzyli ze źle skrywaną podejrzliwością. Zapamiętywałam szczegóły, żebym mogła je potem opisać.
"Przedstawiciele tego gatunku mają podobną gospodarkę do ludzi. Budują zarówno duże miasta, jak i małe wioski. Mieszkają zwykle w społecznościach kilku- do kilkunastu rodzin (typ rodziny 2+2). W kontaktach z ludźmi są bezwzględne, nie lubią, jak wkracza się na ich terytorium. "
 - Nie zapomnij napisać, jak się rozmnażamy. - wtrącił Jago, przerywając moje rozmyślania. - To chyba w szczególności interesuje naukowców na Akademii.
Znowu się zapomniałam i znów poleciały bąbelki. Tym razem poczułam też ukłucie w gardle. Skrzywiłam się, a on to wyłapał.
 - Pozwolisz? - zapytał, po czym nie czekając na odpowiedź przyssał się do tego samego miejsca na mojej szyi. Odurzona teraz jego śliną, zauważyłam że nie gryzie mnie, a wdmuchuje trochę swojego przesączonego powietrza. - Gdybyś nie była czarodziejką, - wyszeptał, z ustami wciąż przy mojej skórze. - zabijałbym cię w tej chwili.
Staliśmy na środku placu, koło fontanny. Jago jedną ręką dotykał mojego policzka. Drugą włożył mi w rozwichrzone włosy.
 - Mówił ci ktoś, że masz śliczne włosy? Takie delikatne, a za razem gęste… Syreny mają grube i kleiste, nie tak miłe w dotyku…
Patrzyłam na niego i nie wiedziałam co myśleć. Ludzie często lądowali zarówno na talerzach, jak i w łóżkach syren. Krążyły legendy, że porwani marynarze byli zabierani do królestwa, tak jak ja i odurzani. Oprawczynie zdobywały ich zaufanie, po czym więziły i zamieniały w niewolników, po czym wchłaniały ich dusze. Ponoć miał być to wyznacznik pozycji społecznej, ilość ludzi na usługach. Coraz bardziej byłam ciekawa, czy nie zostałam wplątana w coś podobnego…
 - Chcesz się przekonać? - uśmiechnął się Jago. Dziwnie. Powiedziałabym, brzydko.
Po chwili straciłam oddech. Potem przytomność.

Obudziłam się przykuta do bambusowego łóżka. Raczej przywiązana - splecionymi krasnorostami. Oddychałam swobodnie. Pomieszczenie było ciemne, ale na mnie padała strużka światła. Oprócz tego nie widziałam nic.
 - Chciałaś się dowiedzieć, czy te historie to prawda. - usłyszałam jego głos z głębi pokoju. Głos Jago. - I jak, Shell, podobają ci się wyobrażenia twoich sióstr i braci? Nie odpowiadaj, wiem, że nie bardzo. Wiem też, że czekasz na odpowiedni moment, żeby się wydostać. Nic nie zdziałasz, to bardzo rzadki gatunek alg: blokuje każdy transfer energii.
Szarpnęłam się rozpaczliwie. Złapał mnie w pułapkę.
 - Pytanie tylko brzmi, czy chcesz dalej to ciągnąć? - wychwyciłam fałszywą nutę. Zawahał się. Próbował mi coś przekazać. A ja nie wiedziałam, co. Myśl… - Czy dalej pragniesz być częścią tych samych zdarzeń? Czy wciąż chcesz im wierzyć?
Wiedziałam. To nie on. Ktoś go zmusił. Ugh, nie mogłam o tym myśleć, oni mnie czytali. Blokada, szybko. Blokada… Blokada bardzo szybko wyczerpuje czarodzieja.
 - Jagonie, kończ to szybko. Zostawiam cię samego, wciąż obserwuję. - powiedział drugi głos, równie aksamitny co głos księcia.
 - Nie zawiodę cię, Emmanuelu.
Emmanuel… Coś mi się kojarzyło, ale nie wiedziałam co. Po chwili światło zgasło.
 - Shellie, nie masz dużo czasu. - wyszeptał Jago. - Musisz uciekać. Uważaj… - poczułam zimne srebro koło nadgarstków. - Leć.
Nie zostawię cię, Jago.
 - Musisz. Dasz rade utrzymać blokadę? - skinęłam głową. Nie byłam pewna, ale nie było czasu.
 - Miałeś mnie nie zawieść, Jagonie. - zagrzmiał Emmanuel obok nas. Pokój rozświetlił się ponownie, tym razem całkowicie. Ściany były z ciemnozielonego kamienia, widziałam je wyraźnie. Obok dużego łoża, na którym leżałam, znajdował się stół z wymyślnymi narzędziami o niedwuznacznym przeznaczeniu. W otwartych srebrnych drzwiach unosił się czerwono włosy tryton z trójzębem w dłoni - Emmanuel. Zaczęłam kalkulować: Emmanuel miał Trójząb władzy, a tymczasem to Jago był księciem. Czyżby zamach stanu? Poderwałam się z łóżka i zamknęłam przybysza w powietrznej kuli. Zaczął się dusić, posiłki jednak zdążyły nadciągnąć. Nie mogłam skandować zaklęć pod wodą. Emmanuel wyswobodził się spod mojej magii, rzucił się na mnie i razem upadliśmy na posadzkę. Przygniótł mnie całkowicie, nie mogłam się ruszyć.
 - Za dużo jej pokazałeś, miałeś ją przeistoczyć. - wysyczał. - Nie chcę znać pobudek, jakie tobą kierowały, ale widocznie będę musiał zrobić to sam. - jego zimne, brązowe oczy wbiły się w moje. Zlustrował moje ciało, po czym powiedział - Jego książęca mość naprawdę nieźle sobie wybrał. Będzie to dla mnie przyjemność. - uśmiechnął się przerażająco i kazał wyprowadzić Jagona z komnaty.
 - Shellie! Nie pozwól mu się dotknąć! Uratuję cię! - drzwi zamknęły się za nim z hukiem.
 - No proszę… nie chcę cię puszczać, chyba pobawimy się na podłodze - zamruczał. Bałam się strasznie. - Zacznę od tego, - powoli ściągał mi resztki sukni z ramion. - że wszystkie plotki, jakie słyszałaś, to prawda. Będziesz dobrą niewolnicą, Shell - wypowiedział moje imię, przeciągając samogłoskę. Niegdyś musiał być elfem. Ciekawe, co go zmieniło…
 - Słyszę, jak szepcze twój umysł. Spuść blokadę, słodka muszelko. - brakowało mi coraz mniej części garderoby. Próbowałam się szamotać, ale to było na nic. W końcu nie wytrzymałam i blokada pękła, uwalniając moje myśli. Czułam, jak mnie czytał, jak badał zarówno mój umysł, jak i ciało. Przerażało mnie to, nie mogłam nic zrobić. Poza tym, co jakiś czas przerywał i rzucał luźne uwagi.
 - Jestem ciekaw, jak smakuje twoja dusza. Na pewno jest słodka. Jak tyy…
Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Byłam wyczerpana. I przygotowana na najgorsze. Dlaczego ja wtedy uratowałam tego syrena, czemu zachciało mi się grać bohaterkę?
 - Jak przestaniesz być człowiekiem, będziesz mogła go sama o to zapytać… - szepnął Emmanuel i była to jego ostatnia wypowiedź w życiu.
Komnata zatrzęsła się, drzwi zostały wywarzone. Stał w nich Jago w pełnym rynsztunku bojowym  z oddziałem za plecami. Posunął się do nas, nim Emmanuel zdążył zareagować, przeszył go żelazną włócznią. Nakrył mnie własną peleryną i wyprowadził. Cała się trzęsłam.
 - Już, maleńka, to koniec.
 - Jago… on…
 - Cii…
Wyszliśmy. Gdybym się bardziej rozglądała, pewnie zauważyłabym, że byliśmy w wieży. Że trwa bunt, król Tiernan nie żyje, a Jago próbuje przywrócić porządek. Gdybym nie była tak zmęczona i zdezorientowana, pewnie dotarłoby do mnie, że ten kraken to była pułapka Emmanuela, że szantażował mną Jagona, że nie powinno mnie tam być. Tymczasem najważniejsze dla mnie było, że jestem z księciem, on mnie niesie w swoich umięśnionych ramionach. Po prostu sen.
Powoli traciłam poczucie rzeczywistości. Odpływałam. Nic się nie liczyło. Jago do mnie mówił, a ja nie wiedziałam, co się dzieje.
 - Shellie… proszę, nie teraz… mów do mnie… słyszysz?... Shellie… kocham cię… nie opuszczaj mnie…
 - Jago… - jęczałam. - proszę…
 - Shellie? Co ci jest? Shellie… - słyszałam go coraz dalej. Woda zamykała się nade mną. Tonęłam. Widziałam ciemność. Nieprzeniknioną. Czułam, jak coś mnie szarpie, podrywa do góry. Jak przez mgłę kładzie mnie na ziemi.
Aż w pewnym momencie po moim ciele popłynęła… kropla. Potem kolejna. I następne. Rozjaśniały mrok, cięły go i niszczyły, zostawiając tylko promienie porannego słońca.
Leżałam na plaży, niedaleko naszego obozu, okryta tylko płaszczem Jagona. Sam książę stał, a właściwie leżał nade mną i zanosił się płaczem.

 - Jago, nie przystoi mężczyźnie… - wyszeptałam, ale nie dokończyłam. Syren spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym mocno mnie przytulił. Chwilę później nasze usta spotkały się po raz pierwszy, ale nie ostatni.
 - Myślałem…
 - Cii… Dziękuję.
 - Ale przecież to ja…
 - Cii… - zamknęłam mu słowa pocałunkiem. Włożył mi rękę we włosy. Drugą rękę zsunął niżej.

 - Shell…
 - Hm?
 - Kocham cię.
 - Cii, Jago. Kontynuuj.

Było południe. Opalałam się koło Jagona, którego fale obmywały raz po raz. Mała syrenka dyskretnie wynurzyła się kawałek od nas.
 - Ach, dobrze. - westchnął z uśmiechem syren. Ciężko podpłynął do kurierki, odebrał zawiniątko i wrócił obok mnie. - Shell, obiecałem ci nową sukienkę.
Sukienka faktycznie była. I to w dodatku piękna - w morskim kolorze, z dziwnego lejącego się materiału. Leżała na mnie doskonale, podkreślała co powinna podkreślać i przy tym w ogóle jej nie czułam.
 - Wyglądasz cudownie.
 - Jago, ja… musimy porozmawiać.
 - Wiem, co chcesz powiedzieć - zatroskał się. - Czy naprawdę nie możesz wrócić do mnie? Być moją królową?
 - Boję się wody. Ja… już nie chcę tam wracać. A ty nie możesz…
 - Wszystko mogę! - krzyknął zdesperowany. - Jestem cholera królem!
 - Właśnie dlatego nie możesz - powiedziałam spokojnie. - Oni na ciebie liczą.
 - Nie mogą liczyć na kogoś innego?
 - Takie jest życie, Jago.
 - Kocham cię, Shellie.
 - Ja ciebie też. Pocałuj mnie ostatni raz.
Miał miękkie usta. Wilgotne, nasiąknięte morską słoną wodą.


 - Żegnaj, Shellie. Do zobaczenia wkrótce.


 - Żegnaj, Jago. Do zobaczenia.
-----------------------------------------------------------------------------

Aarona - "Magia wokół nas" 


Pobyt u Lokiego dłużył mi się niemiłosiernie. Siedziałam właśnie przy oknie podziwiając masyw gór rozpościerający się za oknem gdy ten podszedł do mnie i zagadnął.
-Cieszę się, że w końcu cię odnalazłem droga siostro.- wyszczerzył zęby.
-A ja niezbyt- odparłam. Loki pozwala mi przejmować ciało każdej z naszych potomkini więc tak naprawdę to nie przedłużamy rodu tylko tworzymy dla mnie nowe ciało. A on cały czas siedzi tutaj. A może by tak porzucić taki styl życia?- Wybieram się w góry.
-Nie zapomniałaś o czymś?- zastanawiałam się chwilę. Loki przejechał mi dłonią przed twarzą i poczułam lekkie mrowienie na skórze. Spojrzałam w lustro. Nie wyglądałam już jak Aarona tylko jak ja. Ciemne włosy i szaro-zielone oczy. Poważny wyraz twarzy i szlachetne rysy. Nasza potomkini musiała być albinosem. Zresztą ten jej ojciec... Szkoda słów. Splamił boską krew. Zapłodnił prostytutkę. Ehh. Narzuciłam na ramiona płaszcz, wzięłam kilka rzeczy do torby i ruszyłam ku drzwiom. Zatrzymałam się przy małym pokoiku zalanym przez światło. Dwa dziecięce łóżeczka stały pod oknem kołysząc w miękkich pościelach chłopca i dziewczynkę. Moje dzieci. Zrobiłam coś co nie stało się od dawna. Urodziłam bliźniaki. Nie nadaliśmy im jeszcze imion. Choć Loki na pewno będzie chciał nadać im imiona na naszą cześć. Wyszłam z pałacu. Wyrzeźbione w kamieniu gargulce skrzyżowały za mną halabardy. Czerwone i złote liście pływały pod moimi stopami. Oddychałam czystym, górskim powietrzem. Wiatr był silny. Pomyślałam o załodze. Obserwowałam ich razem z Lokim. To jak Eleniel się zbuntowała i Val poświęciła się ratując załogę. Nie widzieliśmy co stało się z nimi później ale podejrzewałam, że Loki coś knuje. Widziałam nowego kapitana "Żałoby"- Daerona. Niech się cieszy. Dzieci nigdy nie zobaczy. Widziałam powrót Shell. Nagle usłyszałam dźwięk. W pierwszej chwili go nie rozpoznałam ale po krótkim czasie już wiedziałam- rżenie. rozsunęłam gałęzie i zeszłam z górskiego szlaku. Moim oczom ukazała się polana. A na niej stał jednorożec. Ogromny śnieżno-biały rumak biegał w kółko po łące.


 Z pęciny ściekała szkarłatna krew. Zaczęłam posuwać się w stronę stworzenia. Gdy mnie zauważył ruszył szarżując w moim kierunku. Uskoczyłam w ostatniej chwili. Pędził wprost na drzewo nie mogąc wyhamować... Ale udało mu się. Zawrócił. Ale mnie nie znalazł. Schowana za ogromnym dębem oddychałam głęboko. Słyszałam ciszy stukot kopyt na kamieniach i głośne sapanie rannego zwierzęcia. Podszedł do potoku i zaczął pić. Przyglądałam mu się strwożona. Krople krwi mieszały się z płynącą nieprzerwanie wodą. Wstałam i podeszłam do niego. Gdy mnie zobaczył stanął dęba. Wyprostowana wyciągnęłam rękę w jego stronę. Uspokoił się i wtulił pysk w moją dłoń. Pogłaskałam go. Staliśmy tak dłuższy czas. Ja zachwycając się pięknem rumaka a on oddychając nierównomiernie. Wyjęłam z torby bukłak z Whisky a mój nowy znajomy jakby wiedząc co chcę zrobić położył się. Ukucnęłam i polałam ranę alkoholem. Pociągnęłam długi łyk. Wyjęłam z torby to co miałam a mogło pomóc jednorożcowi. Owinęłam skaleczenie bandażem, który wzięłam na wypadek gdybym to ja się zraniła. Skończyłam. Ale wtedy zauważyłam coś jeszcze. Róg. Wyglądał... nie tak jak powinien. Był... Zarysowany. Groziło mu wręcz pęknięcie... a potem śmierć. Tu potrzeba było więcej czasu. I więcej pracy. Poszłam w las. Rumak ruszył za mną. Musiałam znaleźć Królewskie Ziele. Tylko to mogło mu pomóc. Poszukiwania były bezowocne. Gdy przyszedł wieczór, usiadłam zrezygnowana na kamieniu. Jednorożec szturchnął mnie nosem. Spojrzałam mu w oczy a on zabrał głowę... i odsłonił roślinę. Rosła zasłonięta przez chwasty. Podbiegłam i odcięłam łodygę.  Wróciliśmy na polanę. Podeszłam do dużego kamienia i zaczęłam rozgniatać ziele dodając trochę wody co jakiś czas. Gotową maść nałożyłam na róg i patrzyłam. Spodziewałam się kolorowej, magicznej mgły, która naprawi pęknięcie ale nie pojawiła się. Za to maść zaczęła wsiąkać. Róg teraz był taki jak powinien. Spojrzałam mu ponownie w oczy i rozpoznałam w nich mądry wzrok Skadi- bogini łowów i gór. Jak mogłam się nie domyślić? Pożegnałam przyjaciółkę i ruszyłam w dół góry. Do pałacu weszłam niezauważona i od razu poszłam spać. Nie licząc ucałowania moich dzieci.
-Hel*, nie ładnie tak po cichu wracać.- Zbeształ mnie brat.
-Mam wrażenie, że śmierć może chodzić tam gdzie chce i kiedy chce.- Uśmiechnęłam się zawadiacko i zamknęłam drzwi mojej komnaty.
-----------------------------------------------------------
Od Scarlet - "Wrzące morze"


Siedziałam w swojej kajucie czytając nabytą ostatnio książkę. Książki leżały wszędzie. Na podłodze pełno ich stosów, a na łóżku porozrzucane.
Tylko jeden wolny kąt w którym siedziałam ja. Usłyszałam pukanie. Odłożyłam lekturę na bok i przedarłam się przez stosy książek by otworzyć drzwi.
-Chodź na górę- rzuciła Jessica i znikła tak samo szybko, jak się pojawiła
Wróciłam po książkę i poszłam na górę jak powiedziała mi dziewczyna. Była tam cała załoga. Usiadłam w cieniu by spokojnie poczytać, ale zarazem słyszeć wszystko. Mowa było między innymi o tym, że zbliżamy się do Wyspy Marissy. Gdy wszyscy porozchodzili się na różne strony pokładu oparłam się o burtę i czytałam dalej. Obok mnie rozległ się pisk mewy. Spojrzałam na ptaka.



-Witaj mały- wyciągnęłam rękę by pogłaskać mewę
Ta tylko odsunęła się kilka kroków dalej
-Przecież cię nie zjem- powiedziałam i podeszłam bliżej zwierzęcia
Tym razem dała się pogłaskać. Znów posnęła. Jej pisk oznaczał słowo "woda".
-Woda?- zapytałam zdziwiona i spojrzałam na morze
Zdębiałam. Wodę dookoła statku wypełniały miliardy bąbelków. Pośród kipieli pojawił się cień, a po chwili wyłoniła się z niej para oczu na szypułkach. Oczy otaksowały bacznie cały statek, a następnie skupiły się na mnie. oczy schowały się, a następnie pojawił się cały łeb i rzekł:




Tego statku kapitanie,
Mam dla ciebie ja pytanie,
Gdy odpowiesz prawidłowo,
Wtedy będzie nam morowo,
Gdy zaś nie odpowiesz wcale,
To zabiję cię w mym szale.

- Jeezuu, znowu jakiś robal - pomyślałam, ale sprytnie odpowiedziałam:

O potężny władco mórz,
Swe pytanie zadaj już.
Gdy usłyszę je - w czas krótki
Ci odpowiem tu, z tej łódki.

Kraken zdziwił się z lekka, że nie tylko on tu rymuje. Poczuł respekt, psubrat. Ale szybko się pozbierał i wydukał:

Gdy miał lat pięćdziesiąt tata
Miał młodszego o pięć brata.
Teraz ma sześćdziesiąt lat,
Ile lat ma jego brat?

Tego mniej więcej się spodziewałam, krakeny nie grzeszyły intelektem. Odpowiedziałam więc:

O potężny, śliski stworze,
Muszę zaszyć się w mej norze,
By policzyć należycie.
Może uratuję życie.

Kraken, zadowolony z efektu, jaki wywarło na mnie jego pytanie, kiwnął tylko ukontentowany łbem i dał mi 15 minut. Tak teraz nasunęło mi się pytanie. Czemu nikt nie zauważył że z wodą jest coś nie tak? Pomartwię się o to później. Zauważyłam Kapitana Jacka i podeszłam do niego. Wyglądał na zapracowanego.
-Eemm... Kapitanie?- zapytałam niepewnie
-Wybacz ale jestem zajęty
Odeszłam od niego i dopiero teraz zobaczyłam że wszyscy są pochłonięci swoimi pracami. Po upływie kwadransa wróciłam i powiedziałam:

Było trudne to zadanie,
Lecz odpowiedź znam już na nie.
Musisz wstrzymać mordu chęć,
Brat ma lat pięćdziesiąt pięć.

-Okey- powiedział zrezygnowany Kraken i popłynął na północ
Wrzenie wody było spowodowane zapewne ruchami macek Krakena. Nareszcie mogłam spokojnie poczytać.
----------------------------------------------------------------

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz