Jack dopytywał, a
ja jąkałam się coraz bardziej. Naprawdę powinnam mu powiedzieć… co ja gadam,
pewnie, że nie! To moje zadanie, zesłane przez Słuchaczkę. Nie mogę nikomu go
przedstawić.
- Ja… - zająknęłam się po raz ostatni. -
prowadzę te badania nad chorobą morską. Poczułam się gorzej i myślałam, że
znajdę u Ciebie coś przydatnego…
- Jak tam sobie chcesz - wiedz, że nie do
końca ci wierzę. Nie życzę sobie, abyś chodziła sobie po kajutach jak jakaś
królewna-jaśnie-pani. Chyba, że chcesz sprzątać. - skrzywiłam się w tym miejscu.
Wiedział, że tak zareaguję.
- No cóż… - zaczęłam, ale przerwał mi krzyk
Aarony. Wołała kapitana.
Pobiegliśmy szybko
na górny pokład. Reszta wyciągnęła z wody dziewczynę. Na pierwszy rzut oka
zauważyłam, że jest okropnie przemarznięta i wyczerpana - świadczyły o tym
podkrążone oczy i kredowa cera. Aarona szybko ją przeszukała - udałam, że tego
nie widzę. Daeron zabrał ją na dół i położył na wolnej pryczy.
- Zajmij się nią - powiedział Kapitan. - Chcę,
żeby co najwyżej jutro była w stanie powiedzieć nam, co do jasnej cholery robiła
sama na otwartym morzu.
- Aj aj… - powiedziałam z przekąsem. Nie
udzielił mi się entuzjazm Aarony, która odkryła pokrewną sobie, ani też ciche,
ale jakże wyczuwalne zainteresowanie Daerona. Wiedziałam, że czeka mnie ciężka
noc.
Jak to często bywa
po odmrożeniu, miała gorączkę. Robiłam, co mogłam, aby ją zbić i doprowadzić
chorą do jakiegoś przyzwoitego stanu. Mamrotała, tfu! - bredziła przez sen,
nieświadoma tego, co się wokół niej działo. Nie rozumiałam żadnego słowa. Pewnie
Aarona byłaby w stanie ją przetłumaczyć, ale zapewniłam już sobie sterylne
warunki i nie chciałam, aby mi tam weszła z buciorami. Fleje…
Po jakimś czasie
zorientowałam się, że to nie jest zwykła gorączka z przemarznięcia. Nałykała się
słonej wody - zatruła się dziewczyna. Płukanie żołądka byłoby najefektywniejsze.
Tylko jak je zrobić na pełnym morzu?
- Aarona! Chodź tutaj… ALE! Zdejmij te buty,
masz tu czystą szatę. Tak musisz się w nią przebrać, tylko szybko, bo dziewczynę
stracimy. No co tak na mnie patrzysz, szybko! Dobrze… a teraz idź zagotować
wodę. Jak to po co, aby ją przegotować! Już? Świetnie… Wystudź ją, będziemy
płukać. I tak się pobrudzisz. Czemu masz ją studzić? Bo ja tak mówię. Chyba
naprawdę jej nie lubisz, szybciej! Dobra, może być. A teraz trzymaj ją… tylko
mocno, żeby nam się nie wyrwała.
Odpowiednie
zaklęcie czasem czyni cuda. Czerwonooka też zapewniła niezłą, ale za to odrobinę
ślamazarną asystę. Odesłałam ją, gdy chora była jeszcze nieprzytomna.
Ogarnęłam
dziewczynę, przebrałam i zbadałam. Niby była w porządku, ale na wszelki wypadek
pożyczyłam jej jeszcze jeden z koców Amber. Nie potrzebuje aż siedmiu.
Przeprowadziłam krótki wywiad - jak się czuje, co tutaj robi, ile widzi palców i
takie tam. Próbowałam wychwycić znane mi słowa, co było dość trudne, ale nie
niemożliwe. Potem odprowadziłam ją do kuchni, gdzie Aarona gotowała kolację.
Nie byłam pewna,
czy Jack ją rozumiał. Musiałam nauczyć się wielu języków na Akademii, ale tego
dialektu jeszcze nie spotkałam. Aarona wydawała się rozumieć ją wyśmienicie.
Szybko się polubiły. Gadały do późna, zjedliśmy obiecane ciasto i rozeszliśmy
się do kajut. Czerwonooka została na dziobie, Thora poszła do swojej (wciąż
"prawie sterylnej") kajuty, a ja oczywiście obserwowałam Jacka. Po chwili
usłyszałam jak się modlą. Obie. Każda inaczej. Było to całkiem dziwne, ale nie
był to kłopot mojej głowy.
Kapitan położył
się spać szybciej, niż mi się wydawało. Chyba nic więcej nie robił, prócz
jedzenia, a może był tak zmęczony kierowaniem statkiem przez myśli - wyczuwałam
jego delikatną aurę w powietrzu, wciąż drgającą niespokojnie. Poszłam do siebie,
zapaliłam kadzidło i zaczęłam medytować.
- O Najjaśniejsza, dodaj mi odwagi, albowiem
moja obecna misja jest trudna i niebezpieczna, lecz zgodna z Twoją wolą. Oby
starczyło mi sił, a moja dłoń była pewna, gdyż cel zostanie oddany Tobie w
ofierze zgodnie z wszelkimi rytuałami, a stanie się to…
- Shell, mam problem… Och… - wpadła Aarona do
mojej kajuty. Chyba nie pukała. Przerwała mi medytację. Cała się naprężyłam,
moje ciało już nie należało do mnie. Odwróciłam głowę i spojrzałam na nią do
góry nogami.
- Aarono, podejdź… - zadźwięczał powielony
głos. Nie ośmieliła się nie spełnić mojego rozkazu… Czy aby na pewno mojego?
Słyszałam się, ale to nie ja wypowiadałam te słowa. To było coś, a może ktoś, z
zewnątrz. Słowa dźwięczały mi w głowie niby dzwony. Drzwi zamknęły się za nią
bezszelestnie. Nie usiadła, stała obok mnie. - Dlaczego przerywasz, gdy moja
kapłanka medytuje?
- Shell, nie rozumiem, co tutaj się
dzieje…
- Odpowiadaj, śmiertelna! - ryknął głos przez
moją krtań.
- Nie dostałam dzisiaj okresu i trochę się
martwię…
- Z tak błahego powodu przerwałaś jej modły? -
poczułam wyzwolenie energii. Aarona została popchnięta na łóżko, usiadła. - Cóż,
więc dobrze. Zaraz ci ją oddam. Przekaż jej, że Najjaśniejsza zawsze słucha.
Jutro usłyszy Słuchającą. Przekaże jej moje błogosławieństwo. A ty, śmiertelna,
miej się na baczności - siedzę pośród twoich bogów i słucham twoich modłów razem
z nimi. - upadłam na podłogę wyczerpana. Po chwili się podniosłam i spojrzałam
na przestraszoną dziewczynę. Byłam potargana, krew pulsowała niesamowicie.
- Sły… słyszałam wszystko… - wyszeptałam.
Bolało mnie gardło.
- Co.. To było? - zaczęła Aarona
niepewnie.
- Uch… jak co to było? Usłyszałaś
Najjaśniejszą. Obie dostąpiłyśmy ogromnego zaszczytu…
- CO?! - przerwała mi. - Przecież ona nie
istnieje!
- Sama miałaś okazję się o tym przekonać. -
podniosłam się z podłogi. - A co do twojego problemu, chyba mam coś takiego… o,
jest! - wyciągnęłam różowy słoiczek, z którego wydobyłam cienki, pachnący rożami
paseczek. - Idź do łazienki i zmocz to czym potrzeba.
- Mam się na to wysikać?
- No a co innego? Przyjdź potem do mnie.
Tak jak myślałam,
paseczek odbarwił się na zielono.
- Gratuluję, jesteś w ciąży. Dziewczynka,
sądząc po kolorze.