piątek, 29 listopada 2013

Od Tory

- Trzeba wyważyć wrota. - powiedziałam. - Musimy się pospieszyć. Siostra Jacka może olać to, że się nie zjawiliśmy i odpłynąć. 
Po wizji byłam - prawdopodobnie przez duchy, usiłujące wcześniej wniknąć do mojego ciała - cała posiniaczona i obolała, twarz miałam pobladłą i pewnie miałam gorączkę, zważywszy na to jak się czułam. Mimo to wraz z Jackiem, Araoną i Shell chwyciłam ułamaną kolumnę, którą uderzaliśmy drzwi, niczym taranem. W końcu zawiasy puściły i ruszyliśmy naprzód. Nagle coś mi zaświtało... 
- Chwileczkę... - reszta kompanii obróciła głowy. - Rzekomo po Ragnaroku ma nastać nowa era, wspaniały, obfity świat, ale nie ma na pewności. A poza tym chcemy przeżyć. - uśmiechnęłam się posępnie. - Według mitów Ragnarok poprzedzają trzy rzeczy: śmierć Baldura, boga dobra, piękna i mądrości, narodziny trójki dzieci Lokiego, boga zła i sprytu, oraz Angrbordy, gigantki, oraz straszliwa zima podczas której świat pogrąży się w niemoralności, a wszyscy ludzie zginą, prócz jednej kobiety i jednego mężczyzny. Ach, i tak na marginesie to owymi dziećmi będą: ogromny wilk Fenrir, bogini Hel, symbol śmierci, oraz straszliwy Wąż Midgardu, Jormungand. Podczas końca świata zginą prawdopodobnie wszyscy bogowie, nie tylko skandynawscy. Jeśli zamierzamy powstrzymać koniec świata, należy prosić bogów , oczywiście oprócz Lokiego, który musi zostać zgładzony oraz Białą Damę. - skinęłam głową do Shell - o pomoc. No i ich chronić przed przeciwnikami. Ktoś chce coś dodać? 
Twarze moich towarzyszy nie były bynajmniej wesołe.

czwartek, 28 listopada 2013

Od Daerona

Rozchyliłem obolałe powieki. "Cholera co się stało?" Nie pamiętałem dlaczego znalazłem się w łóżku. Spróbowałem się podnieść. To był błąd. Poczułem, że każda część mojego ciała jest zdrętwiała i przeraźliwie bolała.
-Aarona?- Usta niemiłosiernie mnie szczypały. Do kajuty weszła Amber. Co ona tu robi? Gdzie jest Aarona?- Gdzie Aarona?- zapytałem.
-Zeszli na ląd.- podeszła do mnie i pomogła usiąść. Podała mi miskę, którą z trudem ująłem w dłonie. Byłem cały pogryziony. Teraz sobie przypomniałem. Syreny, woda... Jack wciągnął mnie z powrotem na pokład. "Dzięki stary". Podnosiłem co jakiś czas łyżkę do ust. Papka. Dziwna papka.
-Wszyscy poszli?- to wyjaśniałoby dziwny smak posiłku... Albo brak smaku.
-Tak.- ahmm... Więc co ja będę teraz robił?- Idę popływać.- rzuciła Amber i wybiegła swoim zwyczajem. Posiedziałem tak jeszcze chwilę a potem spróbowałem wstać. W efekcie wylądowałem z powrotem na pryczy. Syknąłem z bólu. Druga próba się powiodła. Wyszedłem wolnym krokiem na pokład. Powietrze było tu niewiarygodnie czyste ale nie unosiły się w nim żadne dźwięki. Nie słyszałem nawet huku fal bijących brutalnie o wyszczerbione skały. Spojrzałem na ląd. Las zdawał się nie mieć końca. Amber weszła na pokład ociekając wodą. Czyżby nie zauważyła tego, że z tą wyspą jest coś nie tak?

Amber? Odpowiesz?

Od Marty

- Ha! Jeszcze pytasz?! No jasne! Mamy problem - wskazałam na statki i Kath.
- Rozumiem - powiedziała Alicja.
- Dobrze was widzieć - uchyliłam przed nimi kapelusz i pobiegłam do reszty wydać stosowne rozkazy.
Kath rodzi, rodzice sie zbliżają.... Co robić! Trzeba, trzeba.... Niestety.
- Ej! - krzyknęłam - Uciekać na ląd!
Spojrzeli na mnie zdumieni.
- Nie róbcie takich i oczu tylko do cholery na ląd!
- A ty? - spytała Alicja.
- Ja nie mój brat. Kapitan zostaje na tonącym okręcie jak to się mówi. Zmiatać mi! Ja perły nie zostawię. Mnie nic nie zrobią, a was zabja. do cholery, czemu tu jeszcze jesteście?

od Alicji

Pole bitwy były zasypane zwłokami...
Potomkowie Kronosa zakładali swą broń...
-W porządku?-spytał Felix
-Tak-powiedziałam ściskając rozcięcie na ramieniu
-Jesteś ranna
-Nic mi nie jest-oderwałam kawałek koszuli i ucisnęłam nią ranę.
-Alicja, Felix-podeszła Królowa-nie oczekuje od was nic więcej.-podała mi mały kamyk. Perłe.
-Możecie odejść, nie zatrzymuje was
-Możemy pomóc-zaczął Felix
-Nie, już wystarczająco nam pomogliście
-Dziękujemy Królowo
Położyliśmy perły na ziemi i chwyciliśmy się za ręce. Jednocześnie zdepliśmy perłe i świat przed nami zaczął się rozpływać. Wylądowaliśmy na statku. Poczułam zapach morza...Tak, to nie to samo co wypalone suche stepy...
-AAAA!-wrzasnęła jakaś kobie...elf
-Alicja...?-spytała Marta
-Hej, możemy jeszcze trochę tu pobyć?-spytałam z uśmiechem.

Od Val

Marta przyjęła mnie do załogi. Od razu chciałam pokazać, że jestem pracowita więc wykonywałam błyskawicznie jej polecenia. Ładowałam armaty, co jakiś czas sprawdzałam czy przeciwnicy zanadto się nie zbliżają. Ale po jakimś czasie zadania się skończyły. Siedzieliśmy w czwórkę i czekaliśmy na atak. Byliśmy w pełnej gotowości. Ale atak nie nadchodził. Chcieli nas wziąć głodem? Nie. Ale w takim razie dlaczego nie atakowali? Czekaliśmy. Później zaczęliśmy ustawiać warty. Pierwsza została Katherine a z nią John. Ja i Marta zeszłyśmy pod pokład- do kuchni. Wyjęła dwa kufle i napełniła je piwem. Trunek był wyśmienity. Wpatrywałyśmy się w naczynia trzymane w dłoniach. Milczałyśmy. Bo w zasadzie o co miałybyśmy się odzywać? Nie chciałam jej przeszkadzać. Drążyła jakąś myśl. Moje uszy wychwyciły niepokojący dźwięk.
-Marta, coś się dzieje na górze.- Wychyliła resztę piwa i poszłyśmy na pokład. Naszym oczom ukazał się dziwny widok: w naszą stronę zmierzał statek- ten, który pojawił się później, drugi statek podążał za nim jakby go ścigał a John klęczał trzymając w ramionach Kath, która dyszała głośno i wyglądało na to, że ma urodzić...

Hip hip hurra!

Hip hip hurra na na cześć zwycięzców! Alicja wraca na Perłę!

Od Marty

Spojrzałam na przybyszkę. Elf, nie ma wątpliwości. Ale czy się przyda? Każdy się przyda. Nie mamy czasu.
- Dobra - schowałam broń i przylegając do  bakburty sięgnęłam po lunetę. Ujrzałam kolejny okręt  na horyzoncie.
Zaczęłam sążnie kląć. Na pewno rodzice.
- Ruszcie te leniwe tyłki! Nie mamy czasu.
Ale pobliski okręt nic nie robił. To już po nas. Każą czekać. Rodzice zabiorę Perłe, bo ci durnie nas przyszpilili. Uciekać nie ma jak. A Ponce de Leon? Można zapomnieć o skarbach. Wrzasnęłam na całe gardło, aż ptaki z pobliskich drzew uciekły. Załoga spojrzała na mnie.
- CZEGO SIE GAPICIE?!!!! DO ROBOTY!!!! - byłam czerwona ze złości.
Przejechałam rekom po włosach. Wszyscy w rodzinie tak robią. Mama, tata, Jack i ja. Lubimy jeździć rękoma po włosach - pomyślałam z ironią. Chyba tracę zmysły.

Od Shell

Thorna przestała krzyczeć. Zaczęła miotać się w konwulsjach. Jack przytrzymał ją przy posadzce, a ja wyczarowałam nam źródło światła.
 - Czy ona umrze? - zapytała naiwna Aarona.
 - Coś ty, ona ma wizję. - fuknęłam. - Musimy poczekać, aż się skończy.
Rzeczywiście, dziewczyna rozluźniła się. Uchyliła oczy.
 - Jack? - wyszeptała. - Och, co ja widziałam.
 - Opowiedz nam. - powiedziałam łagodnie. Thorna usiadła. Mówiła o Ragnaroku, końcu świata i Lokim.
 - Cholera jasna. - zaklęłam, gdy skończyła. Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni. To, że jestem kapłanką i nie wypada mi przeklinać, nie oznacza, że tego nie umiem. - Sprawy zaszły zdecydowanie za daleko. Świat się kończy…
 - To wiemy. - przerwała mi Aarona.
 - Możesz coś do tego dodać, Shell? - zapytał kapitan. Wiedział już, że coś wiem.
 - Ale ostrzegam, to całkiem długa historia.
 - Mamy czas. - uśmiechnął się ponuro.
 - Nie opowiadałam wam o Białej Damie, ponieważ szanowałam waszą odmienność religijną. - zaczęłam, po czym spojrzałam na resztę. Thorna była znudzona, na twarzy Aarony malowała się trwoga połączona z niedowierzaniem, a Jack krył wszystkie emocje. Czekali. - Moje nauki głoszą, że Najjaśniejsza zasiada na sklepieniu wraz z Odynem, Zeusem, Ozyrysem i wszystkimi innymi zasłużonymi bogami. Dzieje jej i jej kapłanek są takie straszne i skomplikowane, że poznanie ich zajmuje lata. Spróbuję skrócić wam historię.
Mało kto wie, że Biała Dama ma tak naprawdę na imię Vivianne. Kiedyś, dawno temu, była Królową Netherlandu, Nowej Cintry, a później Herreni - tego małego państewka na wschodzie. Jako młoda półelfka była zakochana w człowieku - magu, królu Królestwa Powietrza - Lucjuszu. Po wielu perypetiach on ją zdradził, przyłączył się do rebelii przeciwko niej i obalił jej rządy. Miał córkę z jej przyjaciółką - otrzymała imię Aurora, ale przez wszystkich nazywana była Aureollą. To w takim wielkim skrócie. - Aarona otworzyła szeroko oczy.
 - Moja babka miała tak na imię! - krzyknęła, przerywając mi.
 - No widzisz! Jesteś potomkinią Wielkiego Rycerza Maga Powietrza Lucjusza. Nie wiadomo, co się z nim samym stało po konfederacji, ale niektórzy mówią, że stał się nieśmiertelną duszą i objawia się świetlistym blaskiem. O prawdziwości tego twierdzenia niedawno przekonaliśmy się na własnej skórze. Nadchodzi koniec świata.
 - A co do tego wszystkiego ma Loki? - zapytała Thorna. Była wyraźnie zbulwersowana.
 - Hah… To jeszcze ciekawsze. - Jack ziewnął. - Podczas rządów Biała Dama współpracowała z kanclerzem pewnej rady. Nie będę szastać ważnymi nazwami, są bardzo skomplikowane. W każdym razie kanclerz ów był mężem naszej Słuchaczki. Poprzez różne rytuały, działalności w polityce Herreni - między innymi przez zamach na Księżną Berenikę - otrzymali boską moc. Przyjęli imiona Loki i Sygin. Ona została, aby służyć Najjaśniejszej, a on cofnął się w czasie i wplątał w sprawy Północy. Teraz najwyraźniej Czarnowłosy Bóg znowu zaczyna mącić. Jego przyjście sygnalizuje Ragnarok, prawda?
 - Masz rację. - powiedziała Aarona. W jej oczach błyszczał strach. Zapadła cisza.
W komnacie było zimno. Nie czuliśmy wiatru. Magiczne światło mrugało na środku. Siedzieliśmy zamyśleni, staraliśmy się zrozumieć co się tu dzieje.
 - W którymś objawieniu - powiedziałam cicho. - Biała Dama zapewniła, że gdy nadejdzie koniec świata, ona powróci. Nie wierzę w to. Widziałam, jak spadała w Bezdennej Otchłani.
 - Otchłań łączy się ze Sklepieniem. - zaparła Aarona. Zaczęła mówić moimi słowami. - Zobaczysz, nie możemy zginąć. Przetrwamy.

 - Przetrwamy. - powtórzył Jack. Nie widziałam, czy wierzył w choć jedno moje słowo. - Ale najpierw musimy się stąd wydostać. - zaczął rozdzielać robotę. Nie było czasu do stracenia - nie wiadomo, gdzie Marta.

Od Val

Siedziałam na drzewie podgryzając jabłko i spokojnie wachlując w powietrzu nogami. Obserwowałam załogę statku z wypisanymi literami "Perła". Majestatyczna nazwa jak na statek piracki. Wszyscy stali na lądzie a w oddali dało się ujrzeć drugi statek. Do brzegu dopłynął mężczyzna. Nie słyszałam jego rozmowy z kobietą, która mogła być kapitanem "Perły" ale z ostatecznie wpakowanej kulki w jego skroń wywnioskowałam, że nie przypadł jej do gustu. Załoga zaczęła się naradzać. Nie była duża: kapitan, mężczyzna kobieta w ciąży. Bardzo mała. Papuga siedząca obok mnie zaskrzeczała donośnie. Zaoferowałam mu fistaszki i zamilkł pochłaniając je w niewiarygodnych ilościach. Obserwowałam dalej. Załoga zaczęła się nerwowo krzątać po pokładzie. Przygotowywali się na odparcie ataku. Źle zrobili ,że zabili tego gościa. Na pewno był podpuchą by sprawdzić jak go przyjmą. Zeskoczyłam z drzewa. Papuga usiadła na moim ramieniu. Ruszyliśmy w stronę okrętu. Dopiero teraz w pełni ujrzałam jego piękno. Był wykonany z sercem. Miał duszę. Weszłam na pokład i usiadłam na dziobie. Nikt mnie nawet nie zauważył. Byli zbyt zajęci. Patrzyłam jak Biegają po pokładzie i wykrzykują do siebie. Po dłuższym czasie pani kapitan zorientowała się, że na okręcie jest za dużo ludzi. Jej wzrok dotychczas utkwiony w podłodze przeniósł się na mnie.
-Coś ty za jedna?- zagroziła mi bronią. Uniosłam ręce w poddańczym geście.
-Nie martw się. Jestem Valanthe Galanodel. Nie potrzebujecie może pomocy? Chyba jest was zbyt mało by wygrać starcie z tamtymi.- wskazałam na statek widoczny w oddali.

Nowa!

Val dołącza do Perły! Już widzę radość w oczach Marty XD
Miłych przygód!

środa, 27 listopada 2013

Od Tory

Nagle, bez ostrzeżenia, zapadła zupełna ciemność przed mymi oczyma. A potem się zaczęło... Przeszył mnie dreszcz i... nie mogłam się poruszyć, jedynie usta były do tego zdolne. 
Ciemność rozświetliło czerwone światło. I wtedy ze zgrozą uświadomiłam sobie, że na wokół mnie kłębią się duchy... Czarne, smoliste demony. Następnie ukazał mi się tron. Na srebrnym, odbijającym krwawe światło siedzisku... Mężczyzna. Jasne włosy, lodowate oczy, ale najgorszy był uśmiech. Ten szyderczy, okrutny, pełen obłudy i nienawiści uśmiech. 
Podniósł rękę. Powiedział coś po nieznanym mi języku, ale wydawało mi się, że poczułam echo słowa "cierp". 
I zaczęłam krzyczeć. Nie mogłam przestać, a przed oczami latały mi najgorsze wspomnienia z całego życia. Pogrzeb ojca, upadek z stumetrowego klifu, zbójcy zbliżający się do pięcioletniej, ciemnowłosej mnie... 
Potem, upiorny "książę" znowu coś powiedział. Tym razem zaczęłam śpiewać o Ragnarok...
O wikińskim końcu świata, ziemi wiecznie skutej lodem... Mówiłam też o tym, choć w mitach nie było o tym mowy, że duchy zawładną światem z jasnookim panem...

Najpierw śmiech ustał
Zapiały koguty
Piekielnie dzieci nadchodzą
Z ojcem Lokim na czele
One chcą ludzkiej krwi
Niby trzy pijawki
Potem mrok nastał
Zimą wieczną podkuty
Dwójka umarła
Lecz trzeci wciąż żyje
Panowania nastają
Demoniczne dzieje
Lodowy władca na tronie zasiądzie...
------------------------------------------------------------
Nagle poczułam, że ktoś chwyta mnie za ramiona. Przestraszyłam się, że to mężczyzna postanowił ruszyć się z tronu, ale wtem pole widzenia poszerzyło się i rozjaśniło. 
Ujrzałam zatroskaną twarz...
(Jack? Aaraona, Shell?)

Od Jack'a

Drzwi zamknęły sie za nami.
- Co do.... - nie wiedziałem co się dzieje.
Tora zaczęła krzyczeć. Zatkaliśmy uszy, a ona nie przestawała. Podszedłem do niej.
- Tora!!!!! - wrzasnąłem - Co się dzieje!!!!
- Najwyraźniej słyszy cos czego my nie słyszymy!!!!!- próbowała przekrzyczeć ja Shell.
Kapłanka podała nam zatyczki. Porozumiewaliśmy się na migi. Chodziliśmy po pomieszczeniu i próbowaliśmy znaleźć wyjście, a Tora nie przestawała krzyczeć. Znów do niej podszedłem. Jej twarz nie okazywała żadnych uczuć.
- Tora!!!!
Shel pokiwała przecząco głową. To na nic. Aa machnęła na nas ręką. Coś znalazła.

wtorek, 26 listopada 2013

Od Shell

Ruszyłam z Jackiem. Przez chwilę przedzieraliśmy się przez chaszcze, aby dojść do zachodniej wieży. Była nieźle zarośnięta. Trochę nawet zbyt, jak na tutejsze warunki. Wtem usłyszałam szept - ciche, ledwie słyszalne słowa: "Jessst. Już tutaj ssssą. Corazzz bliżej…". Zachwiałam się i potknęłam o korzeń. Jack złapał mnie i spojrzał zaniepokojony.
 - Co się dzieje?
 - Nie wiem… Pójdę zobaczyć, co u dziewczyn. Mam złe przeczucia.
Szybko wygrzebałam się z krzewów. Byłam trochę zadrapana, szatę także miałam podartą. Gdy doszłam na dziedziniec, poczułam powiew mrozu. Zdziwiło mnie to, bo o tej porze roku w tych stronach jest ciepło. Weszłam do Sali, tak jak prowadził wiatr.
Na środku, jeden krok od centrum pentaklu stały Aarona i Thorna. Ta druga odwróciła się w moją stronę. Czerwonooka zaś zastygła w pół kroku, zapatrzona na szklany, niegdyś pozłacany, tron.
W tamtym momencie i ja go ujrzałam. Siedział, w wypłowiałym stroju, oparty na srebrnym mieczu. Jego jasnozłote proste włosy lśniły, a niebieskie oczy przebijały mnie na wskroś. Przypomniało mi się jedyne imię, którego nakazali nam się bać, jako przykład zdradliwej miłości: Lucjusz.
Mężczyzna wyprostował się. Wyglądał na dwadzieścia parę lat, nie więcej - jakby czas dla niego nie płynął. Poczułam, że tonę. Tysiąc cieni wyciągnęło po mnie swe szpony. Krzyknęłam. Zaczęłam spadać w otchłań, ciemną i głuchą. Leciałam, nie - płynęłam w dół, niby smuga, lekka jak piórko. W pewnym momencie zobaczyłam świetlistą postać, również spadającą, tyle że wolniej. Spróbowałam wyciągnąć do niej rękę i wtedy kobieta otworzyła oczy. Była smutna, przeraźliwie smutna. Zaczęłam szlochać.
Nagle wzięłam głęboki wdech, jak ktoś kto chwilę temu tonął.
 - Shell, nic ci nie jest? - mówiła stojąca nade mną Aarona. Delikatnie potrząsała mną, abym się obudziła. - No nie śpij, wracaj!
 - Gdzie jesteśmy? - zapytałam słabo.
 - Och, dzięki Odynowi. - odetchnęła Thorna. - Wszystko w porządku?
 - No widzisz, że nic nie jest w porządku! - odburknęła Czerwonooka.
 - Aarona, widziałaś mężczyznę?
 - Taak… - odparła. Thorna sprawiała wrażenie, jakby nie miała o niczym pojęcia. Nie zdziwiłoby mnie to.
Wiedziałam już wtedy, że Jack nie jest moim celem. Miałam zapolować na Lucjusza. Złapać ducha.
 - Pomóżcie mi wstać. Idziemy do Jacka.

 - Tutaj jestem! - krzyknął kapitan, przekraczając próg sali. Ledwie to zrobił, wrota zatrzasnęły się z głośnym trzaskiem. Byliśmy w pułapce.

Od Aarony

"Chyba, że chcę zostać?" Pff... też mi pytanie. Oczywiście, że idę! Co prawda trudno było mi zostawić Daerona pod opieką Amber no ale ktoś musiał się nim zająć. A ja nie zamierzałam przepuścić okazji zejścia na ląd. Założyłam wysokie buty z cholewką, spodnie za kolana i trochę luźniejszą bluzkę. Wzięłam ze sobą łuk. Narzuciłam na siebie płaszcz z kapturem i zeszliśmy z pokładu. Szliśmy przez las. W powietrzu unosiła się woń iglastych drzew. Nasze buty cicho mlaskały dotykając mokrej ziemi. Droga ciągnęła się bez końca.
-Kiedy w końcu coś znajdziemy?-zapytała znudzona Shell.
-A co zamierzasz właściwie znaleźć?-dopytywałam się.
-Hmm... jesteśmy piratami. Liczę na jakieś skarby.- Dziewczyna zrobiła rozmarzoną minę. Odwróciłam głowę i zaśmiałam się pod nosem.
-Zobaczcie tam- Jack wskazał na zarys murów przebijający się przez drzewa. Po chwili zobaczyliśmy ruiny zamku.- Ok. Ja pójdę z Shell przeszukać zachodnią wieżę a wy rozejrzycie się wokół dziedzińca.- Kapitan i kapłanka odeszli w swoją stronę.
-No dobrze. To chodźmy.-ruszyłam za Torą. Na początku nie znalazłyśmy nic ciekawego ale potem naszym oczom ukazało się wejście do wielkiej sali. Stosy wypalonych niedawno ognisk walały się po podłodze. Ale nie było nikogo. Było tu też stanowczo za cicho. Przez otwarte drzwi wtargnął podmuch zimnego powietrza niosący płatki śniegu- skąd? Nie wiem. Wiatr uleciał w stronę podwyższenia i wtedy ujrzałam postać siedzącą na tronie. Była pół-przezroczysta, zapewne duch. Patrzyła na mnie wzrokiem pełnym boleści a w ręku trzymała miecz wsparty o kamienną posadzkę. To był mężczyzna. Przypominał mojego ojca. Twarz jakby wykuta z kamienia spoglądała na mnie cierpliwie... i mężczyzna zniknął.
-Co to było?- Spojrzałam na Torę. Miała szeroko otwarte usta jakby doznała szoku... ale nie spoglądała na ducha. Co miałoby ją tak zaszokować? Nagle usłyszałyśmy krzyk i obydwie zwróciłyśmy spojrzenia ku drzwiom. Krzyczała Shell.

czwartek, 21 listopada 2013

Od Jack'a

- Niech zostanie - zgodziłem się - Ale mam cię na oku Shell. Będę cię pilnował.
Uniosła tylko brwi, na co ja wzdrygnąłem ramionami. Poszliśmy na kolację. Niechętnie przebierałem ręką w jedzeniu. Nie wyglądało zachęcająco. Reszta zjadła raz dwa. Z trudem przełknąłem kilka kęsów. Bardziej przypadł mi alkohol i toast za wygraną bitwę. Potem wyszliśmy na pokład. Dało się słyszeć:
- Ląd!
To Aarona z bocianiego gniazda. Podpłynęliśmy jeszcze trochę i w dogodnym miejscu rzuciliśmy kotwicę.
- Ktoś musi zostać.
- Ja zostanę - podjęła się Amber.
- Dobra, niech będzie. Dasz radę?
- A nie?
Wzruszyłem ramionami.
- Weźcie co potrzebujecie i chodźmy. A i Amber  zajmiesz się Daereonem. Chyba, że Aarona też chce zostać. Ale uczciwie uprzedzam, że ominie was tak zwana przygoda. 

środa, 20 listopada 2013

Od Aarony

Siedziałam z Daeronem pod pokładem trzymając go za rękę. Shell pomogła. Było to widać, choć nie od razu. Leżał nieprzytomny na łóżku prawie cały zabandażowany. Syreny nieźle go załatwiły. A mój brzuch zdążył się ostatnio powiększyć nieco bardziej niż się tego spodziewałam. Być może za dużo jem. Daeron powiedział, że to na pewno będzie syn. Muszę zapytać go czy mógłby mieć na imię Ragnar. Choć ja wolałam córeczkę. Małą, czerwonooką i jasnowłosą Raenys. Ale tym zajmę się później. Zostawiłam ukochanego w łóżku i poszłam do kuchni. W końcu nie mogłam przez niego zaniedbać załogę. Wzięłam się w garść. Przygotowałam solone mięso, które było zamknięte w beczkach i polałam je miodem. Wynagrodzenie po przeprawie przez stadko syren (i uratowanie Daerona). Przyłożyłam się do roboty. Chyba wszystkim smakowało. Piwo, które podałam na pewno im podeszło. Ja nie piłam dużo. Ktoś wzniósł toast za udaną walkę więc nie wypadało odmówić. Wszyscy byli szczęśliwi a na ich twarzach malowała się ulga. Pomyślałam o Daeronie śpiącym pod pokładem i mój oddech zadrżał ale zaraz się uspokoił. Musiałam być twarda. Nigdy nie zapłaczę. Jestem wojowniczką. Choć niedługo będę też matką... Ale mimo to nikt nie będzie myślał, że jestem słaba. Nikt. Thorna ostrzyła szablę rozmawiając przy tym z Jack'iem o stylu walki. Shell natomiast instruowała Amber przy rozdzielaniu jakichś nasion. Zeszłam pod pokład. Daeron cały czas spał. Sprawdziłam czy wszystko w porządku tak jak poinstruowała mnie Shell a potem chwilę z nim posiedziałam. Poszłam na pokład. Na niebie jaśniały gwiazdy spoczywające na czarnej kotarze nocy. Wspięłam się na gniazdo. Czułam we włosach powiew świeżości. Rozpuściłam je. Wśród ciemności spowijającej świat rozlewający się wokół nas ujrzałam coś co nie było morzem.
-Ląd!- krzyknęłam do załogi, która śmiejąc się wychodziła z jadalni.

Od Shell

Thorna mi zaimponowała. Znała się na rzeczy. Zastanawiałam się właśnie, jak zająć się Daeronem, ponieważ miałam tylko sproszkowaną veto caris, a potrzebny był wyciąg. Mogłam spróbować przetransmutować go, ale zamiana proszku w roślinkę trawiła ogromne ilości energii, kapitan potrzebował mnie w robocie i na lądzie,  więc to nie wchodziło w grę. Z ususzonymi było o wiele łatwiej.
Miałam wrażenie, że Aarona zaraz zemdleje. Ech, miłość… nigdy tego nie zrozumiem. Jak można się cieszyć z wiecznego uwięzienia? Nie żyję w celibacie, ale złożyłam odpowiednie śluby - nigdy nie wyjdę za mąż. Bo i kto pokochałby kapłankę?
Powoli, bardzo powoli obkładałam rany Daerona wyciągiem. Jęczał co jakiś czas, i tak wiele znosił - takie rany dawały przeogromny ból, próba uśmierzenia go kończyła się zwykle paraliżem. Aarona cięła len na paski - niedługo będę musiała założyć mały ogórek z lnem i paroma innymi roślinkami pod pokładem… Tylko czy chciałam się aż tak angażować? Toć wysiądę, jak tylko przybiją do odpowiedniego portu. Poza tym zostaje jeszcze kwestia mojego obecnego celu…
 - Shell, to chyba mu nie pomaga… - Aarona wyrwała mnie z zamyślenia. Rzeczywiście, Daeron pobladł niebezpiecznie. Zastanowiłam się chwilę. Coś tu było nie tak.
 - Aarona, biegnij do mojej kajuty i przynieś mi mały kuferek. Taki zamknięty na zasuwkę. Tylko szybko… - nie musiałam kończyć. W ciągu minuty była z powrotem. Wyciągnęłam igłę.
 - Trzymaj go. Nie powinien się miotać, to silny facet, ale wolę być pewna. - powiedziałam, po czym rozcięłam zręcznym ruchem jego koszulę i wbiłam mu strzykawkę w brzuch. Usłyszałam ciche westchnienie - dobrze, jeszcze czuje. Surowica powinna zaraz zacząć działaś. Odwinęłam mu jedną z ran - strasznie się paprała. Uch, co robić, co robić…
Spojrzałam na Aaronę. Pełna nadziei spoglądała na rozgorączkowaną twarz Daerona. Nie mogłam jej zawieść, nie liczyło się nic oprócz tego. Skupiłam się, złożyłam dłonie w wyuczony sposób. Rana zasyczała, mężczyzna jęknął. Kazałam czerwonookiej odwiązać resztę. Spojrzała na mnie dziwnie, ale posłuchała. Zaczęłam czyścić zakażenia. Daeron był silny, ale każdy ma swoje granice. Zaczął piszczeć, potem krzyczeć. Aarona płakała. Dalej niestrudzenie wykonywałam swoją robotę.

Zawinęłam mu rany świeżymi bandażami, żeby nie weszło coś nowego. Daeron był wyczerpany. Na pewno go jeszcze poboli przez kilka dni. Zostawiłam parę samą, już Aarona wiedziała jak się nim zająć. Podeszłam do Jacka rozmawiającego z Thorną.
 - Kapitanie, melduję. Daeron jest praktycznie nie do życia. Apeluję o zostawienie go pod pokładem. Najlepiej w towarzystwie jego ekhm… ukochanej. - naprawdę zależało mi, aby został w statku. Załatwił się. Jack spojrzał na mnie głupio, za to odezwała się Thorna:
 - Skoro tak brzmi twoja rada, Shell. Toć ty tu jesteś lekarką, wiesz lepiej. Jack, Daeron byłby pewnie tylko balastem.
Jack spojrzał podejrzliwie. Pewnie się nad tym głęboko zastanawiał. Stałam wyczekująco, razem z dziewczyną.

Od Tory

- Oby. Nie możemy sobie pozwolić na więcej takich postoi. Jeśli zaatakują zanim dotrzemy do brzegu, możemy... mieć maluteńki - tu przejechałam ręką po gardle - problem. 
- Po moim trupie. - złowieszczo uśmiechnął się Jack. 
- No i przecież mamy jeszcze trochę dynamitu. - radośnie (i z lekka szalenie) rozciągnęłam usta w szerokim uśmiechu. 
- Po naszym trupie! - przybiliśmy sobie piątkę. Shell skrzywiła się z dezaprobatą. 
- Zachowujecie się jak dzieci. - powiedziała. - ale cóż... Na razie to nikomu nie zaszkodziło. - dodała łagodniej i odeszła. 
Nagle przypomniałam sobie o Daeronie. Ups... Te bestie są przecież jadowite! W szczególny sposób...
Podbiegłam do krwawiącego mężczyzny. Araona trzymała go za rękę, a Shell mamrotała pod nosem:
- Nie... Zużyję zbyt dużo energii. Może coś innego... 
- Mishell, nie wątpię w twoje zdolności. - uśmiechnęłam się promiennie i dygnęłam. - Ale jeśli w przeciągu godziny nie obłożymy mu ran rośliną zwaną veto caries, to zaczną gnić. 
Araona zasłoniła ręką usta i wykrzywiła twarz. Shell nie okazała niczego po sobie, tylko skinęła głową. 
- Gnić?!
- Tak, gnić. - lekko zniecierpliwiona odpowiedziałam Araonie. - Syreny z tych okolić mają niezwykle nieprzyjemną w skutkach ślinę.- Chcecie same go zabandażować czy ja mam to zrobić? 
- Wolimy same. 
- W takim razie zostawiam wam suszoną veto caris, a potem poradzicie sobie same. - oznajmiłam, podając lekarce zwinięte pęczki suszonego zioła. - Tylko nie przegapcie żadnej rany! 
Wróciłam do Jacka, w końcu to jego najbardziej znałam z całej załogi, a poza tym całkiem nieźle się z nim rozmawia. I walczy. 
(Jack? A może ktoś inny?)

wtorek, 19 listopada 2013

Od Marty

Gdy zeszliśmy na ląd, w oddali ukazał się statek. Przyjrzałam się mu i stwierdziłam, że ktoś wyskoczył lub został wypchnięty za burtę. Zbliżył się do Perły. Pośpiesznie podbiegłam do statku i wycelowałam w niego pistolet.
- Ej ty!
Spojrzał na mnie.
- Czego tu szukasz? To mój okręt!
Zaczął powoli wychodzić z wody. Zbliżył się do nas.
- Kim jesteś i czego chcesz? Gadaj bo zastrzelę.
Spojrzał na okręt w oddali. Skinął nań głową.
- Sam wyskoczyłeś czy cię wyrzucili?
Uśmiechnął sie podle.
- Nie chcesz gadać? - teraz to ja się uśmiechnęłam.
Strzeliłam mu w nogę blisko kroku. Wystraszył się. Podskoczył i zawył z bólu. Zaczął przeklinać.
- A wiec jednak masz język w gębie?
- Tak - wysyczał.
- To gadaj.
- Jestem Nevu. Dow.... Kapitan tamtego statku. Wybuchł bunt i mnie wyrzucili.
- Nie wierzę ci.
- Co poradzę...
- Nie możemy zostawić tu Perły. Mało nas. I jeszcze więzień. Chym.... Utrudniasz mi.
Bez namysłu wpakowałam mu kulkę. Przeszkadzał tylko.
- I co my zrobimy? Trzeba sie najpierw tamtych pozbyć - skinęłam na okręt - A w każdej chwili może pokazać się pościg. Do cholery!
Zaczęłam kląć. Przejechałam ręką po włosach.
- Na statek. Przygotujcie armaty. Musimy być w pogotowiu. Jesteśmy przyparci do lądu, wiec nie możemy przegrać bo zniszczą nam statek.
- Aj aj! - odkrzyknęli.
W takim stanie mnie jeszcze nie widzieli. Mogli sie przestraszyć. Uśmiechnęłam się pod nosem. I dobrze. 

Od Georgi

Piękny ocean, co przynosi do mnie lądy. Dzień był cudowny. Poszukiwania błękitnej róży. Jak zawsze był problem. Nevu. Dowódca artylerii. I co? Posadka jak widać mu nie odpowiadała. Może myślał że zostanie kapitanem?!
-Pani, proszę-spojrzał na mnie błagalnie stojąc na końcu długiej deski.
-I co jesz...-zaczęłam
-Statek! Statek!-zawołał z góry obserwator-Cały czarny! Piraci!
Uśmiechnęłam się złośliwi.
Wzięłam Nevu za koszule i pociągnęłam na drugi koniec statku.
-Patrz, gnojku! Może tam będziesz kapitanem!-I wypchnęłam go za bortę.
Wypłynął na powierzchnię i zaczął płynąć w stronę statku. Płyń, płyń na pewno dożyjesz jutra...
-Ruszamy się!-wykrzyknęłam do załogi.
-Jakie rozkazy?
-A właściwie czekamy...Zobaczymy czy zabiją go zanim wejdzie na statek.-uśmiechnęłam się złośliwie

poniedziałek, 18 listopada 2013

Od Jack'a

Shell mnie irytowała. Przecież wiem dość o syrenach. Ja się muszę skupić na kierowaniu statkiem, a nie na tarczy. Jak na tarczy sie skupie to staniemy w miejscu i tak się wykończymy.
- Człowiek za burtą - usłyszałem.
No pięknie.  Poszedłem na rufę. Zobaczyłem kręgi na wodzie. Wyciągnąłem pistolet. Syrena się wynurzyła i zaczęła śpiewać.
- Zamknij się żmijo! - wystrzeliłem.
Trzeba pomóc temu gamoniowi. Dał się wciągnąć. Wskoczyłem do wody.
- Co robisz?! - usłyszałem, nie wiem kto to krzyknął.
Zobaczyłem je. Mnóstwo. Z góry zaczęły wpadać do wody podpalone laski dynamitu. Rozległa sie seria wybuchów. Syren się rozpierzchły. Ciekawe czyj to był pomysł. Chwyciłem Daerona. Wypłynąłem z nim na powierzchnię. Narażam się dla faceta - pięknie. Dziewczyny rzuciły mi linę. Czwyciłęm ją jedną ręką, a one nas wciągnęły na pokład. Daeron był pogryziony przez te bestie.
- Płyńmy dalej - powiedziałem, a żagle się nadęły i ruszyliśmy szybciej ku brzegu. Do mnie podeszła Tora.
- Nie mamy prochu, ale mamy dynamit - uśmiechnęła sie.
- To dobrze- odwzajemniłem uśmiech - Choć i tak bym sobie poradził.
Zaśmiała sie i pomogła mi wstać.
- Mam nadzieję, że to je wystraszy na dość długo.

<Tora?>

Od Shell

Wpływaliśmy do Zatoki Białych Pian. Byłam bardzo podekscytowana. Pamiętam, jak uczyłam się o syrenach na Akademii: "Są bardzo niebezpieczne, ale też bardzo piękne. Nie można ich bagatelizować." Poznałam ich język, miałam z niego zaliczenie… Dobre czasy.
Stanęłam na dziobie, Amber po lewej, Daeron po prawej. Wzniosłam osłonę.
 - A teraz skupcie się. Wszyscy. - krzyknęłam do załogi.
 - Czemu? - zapytał Jack krytycznie. - Przecież to ty jesteś magiem!
 - Wspomagacie mnie, nie mogę jednocześnie wznosić osłon i zapobiegać wykryciu.
 - Skąd wiesz, że nie chcę, aby nas widzieli? - kapitan był podejrzliwy.
 - Widać to po tobie, kapitanie.
 - Koniec rozmów, skupić się! - krzyknęła Thorna.
Spotkanie prawdziwych syren byłoby bardzo ciekawym przeżyciem. Może pokazałyby mi to i owo? Jak uwieść mężczyznę i go potem zlikwidować? Roześmiałam się na tę myśl, Amber rzuciła mi karcące spojrzenie. Daeron wydawał się zaintrygowany.
 - Co cię tak śmieszy, kapłanko? - zagadną mnie, wyciągając z wody kolejne krasnorosty.
 - Myślałam o syrenach. Muszą być naprawdę zabawne, skoro wszyscy mężczyźni im się poddają!
 - Zabawne? - parsknął śmiechem mężczyzna. Nie zdążył jednak nic mi odpowiedzieć, gdy coś chwyciło go za rękę i wciągnęło pod wodę.
 - Daeron! - krzyknęłam, za nim ktokolwiek zdążył zareagować. - Człowiek za burtą.
Z kajuty wybiegła Aarona. Thorna próbowała ją uspokoić. Zgubiłam kapitana, skoncentrowałam się na zaklęciach. Daeron, Daeron… mam cię!
 - Jest pod rufą! - powiedziałam. Gdzie Jack?

Nowa!

Witamy serdecznie Georgie!
Jest ona kapitanem swojego statku - Atmy!
Witaj jeszcze raz pani kapitan ;)

niedziela, 17 listopada 2013

Od Tory

- A więc - witajcie! Już poznaliście mnie podzas kolacji, ale przedstawię się jeszcze raz - nazywam się Thorna Jerndotter, jestem wikingiem i waszym stróżem wacht bojowych. - wykrzywiłam usta w zawadiackim uśmiechu, szczerząc zęby. 
Daeron obejmował Araonę ramieniem i patrzył jej w oczy, zamiast skupić się na mojej przemowie. Amber bawiła się rombkiem spódnicy, jedynie Shell słuchała, nie wiedzieć czemu wodząc wzrokiem między mną, stojącym obok mnie Jack'iem, oraz Araoną. Musiałam zastosować się do mniej humanitarnych metod. 
- Skupić się! - ryknęłam i wyciągnęłam szablę. Jack powtórzył moje słowa. Załoga zwrócił ku mnie oczy.
Niebezpiecznie brzmiącym, aczykolwiek spokojnym głosem ciągnęłam: 
- Jak poinformował mnie nasz kapitan - skinęłam głową do Jack'a - wpływamy do Zatoki Białych Pian, niezwykle niebezpiecznego miejsca. Prawdopodobnie wiecie dlaczego - syreny. Szczególnie groźne dla mężczyzn, ale kobiety też powinny się ich strzec. Z tej racji, musimy pozostać w gotowości. Araono - jesteś w ciąży, zapewne nie chcesz stracić dziecka, więc radziłabym trzymać się z dala od pojedynków, jeśli wogóle do nich dojdzie. Zresztą jesteś obserwatorką, z bocianiego gniazda będziesz wypatrywać syren, rodzinki Jacka czy potencjalnych wrogów. 
Daeronie, ty będziesz penetrować wodę wzdłuż sterburty, Amber wzdłuż bakburty. Shell zna się na magii, a więc stanie na dziobie i także będzie czuwać. Ja będę - wraz z Jack'iem, jeśli jaśnie pan kapitan się zgodzi, pilnować was i chodzić po całym statku. Jeszcze jedna informacja - nie mamy prochu. 
Czy wszystko jest dla was jasne?
(ktokolwiek?)

Od Jack'a

Patrzyłem jak Daeron się ciesz. Niby z czego? Dzieciak. Na pokładzie. Pf.. Po kolacji wstałem od stołu.
- Tora napijesz się czegoś?
- Czemu nie.
Poszedłem do mojego składziku. Tora szła za mną. Weszliśmy do pomieszczenia.
- O trochę tego jest.
- Trochę - przytaknęła.
Wzięliśmy po butelce i usiedliśmy na beczkach.
- Dobrze walczysz - powiedziałem.
- Ty też.
Uśmiechnąłem się.
- To wiem.
Siedzieliśmy tam trochę. Ściemniło się i ledwie widzieliśmy siebie na wzajem. Wyszliśmy na pokład.
- Oj, oj. Docieramy tu nocą.
- No niestety panie mężczyzno.
Zaśmialiśmy się.
- Trzeba ich postawić na nogi.
- Już?
- Nie, ale za chwilę. Musimy kiedyś dokończyć ten pojedynek.
- Zgadzam się.
- A więc Toro, nie przeszkadza ci, że na nas trafiłaś?
- Nie. Jesteście spoko.
- Dzięki.
- To nie było o tobie - szturchnęła mnie.
- Oj, oj.
Zaśmialiśmy się znowu. Atmosfera była luźna. Nie trzeba się skupiać na tym by powiedzieć coś "inteligentnego" jak to wszyscy chcą.
- Dobra. Trzeba zobaczyć czy mamy proch armatni. Na wszelki wypadek - skinąłem na nią.
Zszedłem pod pokład. Po chwili wróciłem.
- Trzeba było zwinąć inny okręt.
- Nie ma?
Pokiwałem przecząco głową.
- Nie ma.
Zadzwoniliśmy w dzwon stojący na pokładzie. Momentalnie wszyscy się zebrali.
- Liczymy na ciebie - pani stróżu watach bojowych.
Tora przyjęła groźna postawę i powiedziała:

Od Daerona

Gdy weszła Aarona leżałem na łóżku w naszej wspólnej kajucie. Wyglądała dziwnie. Jakby czegoś się bała. Ale ona nigdy się nie bała. Przynajmniej do teraz. Usiadłem a ona zajęła miejsce w fotelu na przeciwko łóżka.
-Co się stało?- zapytałem chwytając jej dłonie. Były blade. Spojrzałem jej w oczy. Wzięła głęboki wdech i znowu przyjęła ten stanowczy wyraz twarzy.
-Jestem w ciąży.- ... cisza. Z mojej głowy uciekły wszelkie myśli. Siedziałem tam ot tak uśmiechając się jak idiota i ściskając jej dłonie. Dopiero po chwili to do mnie dotarło.
-W ciąży?- Byłem zaskoczony. Znów się zawiesiłem a potem wziąłem ją w objęcia. Pocałowałem moją ukochaną. Na jej twarzy malowało się inne uczucie, którego dotąd na na niej nie widziałem... Szczęście. Rozmawialiśmy chwilę. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Potem Aarona ruszyła na pokład a ja szedłem tuż za nią. Przed wejściem walczyli Thorna i Jack.
-Słuchajcie, będę ojcem!- uścisnąłem Aaronę. Nasi rozmówcy uśmiechnęli się i zaczęli nam gratulować. Thorna zapytała ze śmiechem czy będzie mogła pomóc wybrać imię. To było cudowne uczucie wiedząc, że masz jakiś cel. Ja będę musiał zająć się rodziną, ale nie sądzę żeby Aarona chciała porzucić załogę. Wieczorem moja ukochana przyrządziła wyśmienitą ucztę. Gdy zeszliśmy do naszej kajuty położyłem się na łóżku i poklepałem miejsce obok siebie. Aarona je zajęła. Położyła głowę na mojej piersi. Zacząłem delikatnie gładzić jej włosy. Po chwili położyłem delikatnie głowę na jej brzuchu tam gdzie rosło moje dziecko.
-To na pewno będzie syn. Zobaczysz.- powiedziałem rozpromieniony. Ucałowałem delikatnie uniesiony brzuch.
-Kocham cię.- powiedziałem.

Od Tory



- Ty i Daeron. W sumie, to dlaczego na "Żałobie" przeważają kobiety?
Kapitan wzruszył ramionami.
- Jakoś tak wyszło... - nagle udał olśnienie - Pewnie to Shell odstrasza wszystkich mężczyzn. - zachichotał.
- A może to pewien Jack lubi kobiety? - szturchnęłam go łokciem.
- Nie wykluczone. - wymamrotał.
- A zatem... Stawaj do walki. Wysunęłam szablę z pochwy. - Muszę lepiej poznać załogę, a próba szabli integruje. - tym razem to ja zachichotałam i skoczyłam do przodu.
- Świetnie, zatem ćwiczmy.
Jack już zdążył chwycić własne ostrze i także ruszył do boju. Na jego wargach błąkał się uśmieszek determinacji. W ułamku sekundy oceniłam jego broń. Jego szabla była cięższa i mocniejsza, ale o parę centymetrów krótsza od mojej. Do szumu fal, wycia wiatru, krzyku mew i skrzypienia statku dołączył brzęk metalu. Kapitan był silniejszy niż przypuszczałam. Mocniej ścisnęłam rękojeść i wężowym ruchem cięłam po skosie w jego lewe biodro. Zaskoczony zwinnością ataku, szybko sparował uderzenie i błyskawicznie zamachnął się, celując w moje ramię. Zachwiałam się od siły ciosu, ale odskoczyłam na lewo, zrobiłam krok do przodu i zaatakowałam. Jack chciał skrzyżować nasze klingi, ale w ostatniej chwili zmieniłam tor ciosu, pochylając się. Szabla mężczyzny trafiła w pustkę, ale doświadczony, nie stracił równowagi. Chciałam podciąć go płazem ostrza, ale uchronił się od ataku. Zrobiłam piruet i skomplikowaną sekwencją prawie udało mi się wytrącić mu broń z ręki. Zaskoczony, uniósł brwi.
- Gdzie się nauczyłaś tak walczyć, kobieto?! - uderzył z prawej, ale zmienił kierunek w ostaniej chwili.
- Tu i tam. - sparowałam cięcie i pchnęłam go w brzuch. Ten zszedł z linni ataku i zablokował wąską klingę. Uśmiechnęłam się i szybkim, wyćwiczonym ruchem nadgarstka uwolniłam szablę, płynnie przechodząc w podstawowy atak znad ramienia.
Walka stawała się coraz trudniejsza, na nazych czołach perlił się pot. Walka była niesamowicie wyrównana. On był silniejszy, ja zwinniejsza. Nasza szybkość, wytrzymałość i doświadczenie były na podobnym poziomie.
Atakowaliśmy się płynnymi, zaciętymi ruchami, obrona była coraz bardziej pomysłowa. Oboje używaliśmy najbardziej zaawansowanych ruchów, jakie znaliśmy. Miałam lekkie zadrapanie na prawym udzie, on na policzku. Nagle ktoś mnie zawołał, ale nie rozproszyło mnie to. Nadal niezłomnie walczyłam. Spod pokładu, za plecami mojego przecienika wychyliła się kobieca postać...

Odchodzi

Vici odchodzi. Będziemy pamiętać i tęsknić. Żegnaj!

piątek, 15 listopada 2013

Od Jack'a

- Tak. Niezła pogoda. Idealna na spotkanie z syrenami.
Thorna spojrzała na mnie zdziwiona.
- Tak. Zmierzamy ku zatoce Białych Pian. I z każdą chwilą przybliża się nieuchronne.
- A po co tam płyniemy?
- Po moją siostrę - odpowiedziałem szybko - Czy tyle ci wystarczy? - spytałem z ironicznym uśmiechem.
- Tak - uśmiechnęła się.
- No dobra. A więc co będziesz u nas robić? Czym się zajmiesz?
- Będę waszym stróżem - zaśmiała się.
Uśmiechnąłem się na to.
- Tylko nie wystrasz się reszty. Traktuj nas z przymrożeniem oka. Sam ich nie znam. Durna kapłanka wyczyściła mi pamięć, żeby jej gorzej nie nazwać.
Uśmiechnęła się wesoło.
- Ale z tobą da sie pogadać. Ciesze sie z tego.
- Dzięki.
wyciągnąłem lunetę i spojrzałem w miejsce, w którym niedawno widziałem podejrzaną "chmurę".
- Na co patrzysz?
- Obawiam się pościgu.
- U...
- No nieciekawie. Ale zaraz wpłyniemy na niebezpieczne wody i na tym trzeba się skupić.
- Tak. Syreny to nie wesoła sprawa.
- Wiem. To ja tu jestem mężczyzną - uśmiechnąłem się, a ona się zaśmiała.

<Thorna? ^.^>

Od Thorny

Dziękowałam Odynowi za to, że bogini Ren i jej małżonek - Agir pozwolili mi przeżyć w morskiej toni. Miałam też nadzieję, że Thor będzie opiekować się "Żałobą", a moi obecni towarzysze okarzą się sobie lojalni, sprawiedliwi i dobrzy, no przynajmniej jak na piratów... Ciężki, silny wiatr dmuchał mi w twarz słonym powietrzem  rozwiewał mi włosy i ubranie. Jack cały czas stał nade mną. Wiem co sobie myślał - religia jest bez sensu itp. Mnie wychowano wierze, i owa wiara stanowi część mnie. Nie mogę porzucić skandynawskich bogów.
Była to szczególnie szczególnie wietrzna noc, ale ja kocham każdą pogodę. Skończyłam modły, pochylając głowę. Dopiero wtedy odwróciłam się do kapitana. Niewiele starszy ode mnie brunet, ironiczny uśmiech i przygaszone oczy. U jego boku kołysała się szabla. 
- Skończyłaś? 
- Tak. - odezwałam się głosem ze śpiewnym, skandynawskim akcentem. 
- Kim jesteś? Powiesz coś o sobie? 
- Nazywam sie Thorna Jerndotter i jestem wikingiem, jakbyś nie zauważył. - moje oczy wesoło rozbłysły. 
- Jak znalazłaś się 
półżywa na  otwartym morzu? - Jack zadał mi kolejne pytanie.
Przygryzłam wargi. Żeby to dokładnie wytłumaczyć, musiałabym opowiedzieć mu o mojej historii zostania piratką. 
- Powiem tyle - zostałam wrzucona do wody podczas walki na pewnym statku kompanii wschodnioindyjskiej. - tutaj mężczyzna syknął gniewnie i zmrużył oczy. - Czy taka odpowiedź ci wystarczy? 
Jack skinął głową. Odwrócił się i wbił wzrok w wzburzone morze. Ja także oparłam się o burtę. Cisza nieprzyjemnie się przedłużała. Hmmmm... Jak zacząć kolejną rozmowę? 
- Jaka piękna dziś pogoda! - radośnie się uśmiechnęłam. 

Od Jack'a

Nie przejmowałem się zbytnio nową. Później gdy zupełnie dojdzie do siebie to z nią pogadam. Najadłem się do syta. W końcu porządne mięso! Coś zjadliwego. Po kolacji poszedłem do siebie. Spróbowałem odpocząć. Ponce de Leon. Chyba jakoś tam dopłyniemy. Gdy wstałem wyszedłem na pokład. Aarona i ta nowa się modliły.
- O rany. Lepiej w nic nie wierzyć i nie być nikomu posłusznym. usługiwać jakimś bogom. Okropieństwo. To wszystko bzdury.
Stanąłem na dziobie. Morze,  pustka i  niebo. Poszedłem na bocianie gniazdo. Wziąłem lunetę do ręki. Za nami bardzo daleko, zobaczyłem coś jakby maszt, choć mogła to być także chmura. Wzdrygnąłem się i znowu popatrzyłem w to samo miejsce. Nic. Nawet chmur. Nie dam się wy podstępne żmije. Zszedłem na pokład. Nowa właśnie kończyła się modlić. podszedłem do niej.
- I co powiesz coś o sobie?
Nadal się modliła.
- Rozumiem, nie przerywać. Poczekam aż skończysz.
Stałem nad nią i oparłem się o burtę. "No dalej" - pomyślałem.

Od Marty

Kath się obudziła, będzie z kim pogadać. Nagle poczułam kotłowanie w głowie. Acha. Zatoka Białych Pian. Dobrze, że dopłynęliśmy w ciągu dnia, choć nie ma wśród nas mężczyzn to te potwory i tak są groźne. Opłynęliśmy brzeg i dobiliśmy w bezpiecznym miejscu. Gdy zeszliśmy na ląd syreny wynurzyły się w oddali. Uśmiechnęły się do mnie. Jestem do nich podobna w sumie - uśmiechnęłam się pod nosem. Zabójcza syrenka Marta.
- To kto trzyma moją mapę?
Vici podeszła do mnie z mapą.
- I jak ty ją będziesz czytać?  - spytała.
- Jakoś dam radę. Idziemy na zachód. Do statku Ponce de Leona.

Od Shell

Jack dopytywał, a ja jąkałam się coraz bardziej. Naprawdę powinnam mu powiedzieć… co ja gadam, pewnie, że nie! To moje zadanie, zesłane przez Słuchaczkę. Nie mogę nikomu go przedstawić.
 - Ja… - zająknęłam się po raz ostatni. - prowadzę te badania nad chorobą morską. Poczułam się gorzej i myślałam, że znajdę u Ciebie coś przydatnego…
 - Jak tam sobie chcesz - wiedz, że nie do końca ci wierzę. Nie życzę sobie, abyś chodziła sobie po kajutach jak jakaś królewna-jaśnie-pani. Chyba, że chcesz sprzątać. - skrzywiłam się w tym miejscu. Wiedział, że tak zareaguję.
 - No cóż… - zaczęłam, ale przerwał mi krzyk Aarony. Wołała kapitana.
Pobiegliśmy szybko na górny pokład. Reszta wyciągnęła z wody dziewczynę. Na pierwszy rzut oka zauważyłam, że jest okropnie przemarznięta i wyczerpana - świadczyły o tym podkrążone oczy i kredowa cera. Aarona szybko ją przeszukała - udałam, że tego nie widzę. Daeron zabrał ją na dół i położył na wolnej pryczy.
 - Zajmij się nią - powiedział Kapitan. - Chcę, żeby co najwyżej jutro była w stanie powiedzieć nam, co do jasnej cholery robiła sama na otwartym morzu.
 - Aj aj… - powiedziałam z przekąsem. Nie udzielił mi się entuzjazm Aarony, która odkryła pokrewną sobie, ani też ciche, ale jakże wyczuwalne zainteresowanie Daerona. Wiedziałam, że czeka mnie ciężka noc.
Jak to często bywa po odmrożeniu, miała gorączkę. Robiłam, co mogłam, aby ją zbić i doprowadzić chorą do jakiegoś przyzwoitego stanu. Mamrotała, tfu! - bredziła przez sen, nieświadoma tego, co się wokół niej działo. Nie rozumiałam żadnego słowa. Pewnie Aarona byłaby w stanie ją przetłumaczyć, ale zapewniłam już sobie sterylne warunki i nie chciałam, aby mi tam weszła z buciorami. Fleje…
Po jakimś czasie zorientowałam się, że to nie jest zwykła gorączka z przemarznięcia. Nałykała się słonej wody - zatruła się dziewczyna. Płukanie żołądka byłoby najefektywniejsze. Tylko jak je zrobić na pełnym morzu?
 - Aarona! Chodź tutaj… ALE! Zdejmij te buty, masz tu czystą szatę. Tak musisz się w nią przebrać, tylko szybko, bo dziewczynę stracimy. No co tak na mnie patrzysz, szybko! Dobrze… a teraz idź zagotować wodę. Jak to po co, aby ją przegotować! Już? Świetnie… Wystudź ją, będziemy płukać. I tak się pobrudzisz. Czemu masz ją studzić? Bo ja tak mówię. Chyba naprawdę jej nie lubisz, szybciej! Dobra, może być. A teraz trzymaj ją… tylko mocno, żeby nam się nie wyrwała.
Odpowiednie zaklęcie czasem czyni cuda. Czerwonooka też zapewniła niezłą, ale za to odrobinę ślamazarną asystę. Odesłałam ją, gdy chora była jeszcze nieprzytomna.
Ogarnęłam dziewczynę, przebrałam i zbadałam. Niby była w porządku, ale na wszelki wypadek pożyczyłam jej jeszcze jeden z koców Amber. Nie potrzebuje aż siedmiu. Przeprowadziłam krótki wywiad - jak się czuje, co tutaj robi, ile widzi palców i takie tam. Próbowałam wychwycić znane mi słowa, co było dość trudne, ale nie niemożliwe. Potem odprowadziłam ją do kuchni, gdzie Aarona gotowała kolację.
Nie byłam pewna, czy Jack ją rozumiał. Musiałam nauczyć się wielu języków na Akademii, ale tego dialektu jeszcze nie spotkałam. Aarona wydawała się rozumieć ją wyśmienicie. Szybko się polubiły. Gadały do późna, zjedliśmy obiecane ciasto i rozeszliśmy się do kajut. Czerwonooka została na dziobie, Thora poszła do swojej (wciąż "prawie sterylnej") kajuty, a ja oczywiście obserwowałam Jacka. Po chwili usłyszałam jak się modlą. Obie. Każda inaczej. Było to całkiem dziwne, ale nie był to kłopot mojej głowy.
Kapitan położył się spać szybciej, niż mi się wydawało. Chyba nic więcej nie robił, prócz jedzenia, a może był tak zmęczony kierowaniem statkiem przez myśli - wyczuwałam jego delikatną aurę w powietrzu, wciąż drgającą niespokojnie. Poszłam do siebie, zapaliłam kadzidło i zaczęłam medytować.
 - O Najjaśniejsza, dodaj mi odwagi, albowiem moja obecna misja jest trudna i niebezpieczna, lecz zgodna z Twoją wolą. Oby starczyło mi sił, a moja dłoń była pewna, gdyż cel zostanie oddany Tobie w ofierze zgodnie z wszelkimi rytuałami, a stanie się to…
 - Shell, mam problem… Och… - wpadła Aarona do mojej kajuty. Chyba nie pukała. Przerwała mi medytację. Cała się naprężyłam, moje ciało już nie należało do mnie. Odwróciłam głowę i spojrzałam na nią do góry nogami.
 - Aarono, podejdź… - zadźwięczał powielony głos. Nie ośmieliła się nie spełnić mojego rozkazu… Czy aby na pewno mojego? Słyszałam się, ale to nie ja wypowiadałam te słowa. To było coś, a może ktoś, z zewnątrz. Słowa dźwięczały mi w głowie niby dzwony. Drzwi zamknęły się za nią bezszelestnie. Nie usiadła, stała obok mnie. - Dlaczego przerywasz, gdy moja kapłanka medytuje?
 - Shell, nie rozumiem, co tutaj się dzieje…
 - Odpowiadaj, śmiertelna! - ryknął głos przez moją krtań.
 - Nie dostałam dzisiaj okresu i trochę się martwię…
 - Z tak błahego powodu przerwałaś jej modły? - poczułam wyzwolenie energii. Aarona została popchnięta na łóżko, usiadła. - Cóż, więc dobrze. Zaraz ci ją oddam. Przekaż jej, że Najjaśniejsza zawsze słucha. Jutro usłyszy Słuchającą. Przekaże jej moje błogosławieństwo. A ty, śmiertelna, miej się na baczności - siedzę pośród twoich bogów i słucham twoich modłów razem z nimi. - upadłam na podłogę wyczerpana. Po chwili się podniosłam i spojrzałam na przestraszoną dziewczynę. Byłam potargana, krew pulsowała niesamowicie.
 - Sły… słyszałam wszystko… - wyszeptałam. Bolało mnie gardło.
 - Co.. To było? - zaczęła Aarona niepewnie.
 - Uch… jak co to było? Usłyszałaś Najjaśniejszą. Obie dostąpiłyśmy ogromnego zaszczytu…
 - CO?! - przerwała mi. - Przecież ona nie istnieje!
 - Sama miałaś okazję się o tym przekonać. - podniosłam się z podłogi. - A co do twojego problemu, chyba mam coś takiego… o, jest! - wyciągnęłam różowy słoiczek, z którego wydobyłam cienki, pachnący rożami paseczek. - Idź do łazienki i zmocz to czym potrzeba.
 - Mam się na to wysikać?
 - No a co innego? Przyjdź potem do mnie.
Tak jak myślałam, paseczek odbarwił się na zielono.
 - Gratuluję, jesteś w ciąży. Dziewczynka, sądząc po kolorze.

czwartek, 14 listopada 2013

Od Aarony

Po chwili wyciągnęliśmy z wody człowieka, którego zauważyłam. To była dziewczyna, chyba wiking. Tak jak ja. Wszyscy pochylali się nad nią zaskoczeni.
-Słyszysz mnie?- zapytałam gdy wypluła z ust wodę i otworzyła oczy.
-Tak.- Nie wiem ile tak pływała ale myślę, że dość sporo. Straciła przytomność. Daeron zaniósł ją na dół a tam zajęła się nią Shell. Ja rzuciłam okiem na jej plecak. Szabla... dziwne jak na wikinga. Ja miałam kiedyś toporki którymi tańczyłam taniec palców, ale to dłuższa historia. Klucz hmm nie wiem do czego. Pięknie rzeźbiony flet. Może będziemy razem grywały? Był tam też sztylet, proca i różne zioła. Wstałam by zanieść torbę na dół. Coś błysnęło mi w oczy. Naszyjnik wyobrażający kieł, metalowy. To rzeczywiście mogło świadczyć o jej pochodzeniu. Odniosłam wszystko właścicielce, która nadal spała. Poszłam do kuchni i upiekłam nowy placek. Trochę większy od poprzedniego i tym razem go schowałam. Ugotowałam też kolację. Dzika w ostrym sosie z papryki. Przypomniałam sobie moje dzieciństwo i drogę z ojczystej Islandii na piracki statek. Nie miałam tak skończyć. Na północy bękarcie dzieci były czymś normalnym a ja miałam odziedziczyć ziemie ojca... ale po jego śmierci... Pozostali lordowie lubili podboje, gwałty i zabawy. Mam nadzieję, że spotkam ich w Valhalli. "Hmm a jak brzmi jej historia?" Nadszedł wieczór. Podałam dzika. Do jadalni weszła Shell a za nią dziewczyna, którą wyłowiłam wcześniej. Wszyscy zamilkli. Dziewczyna usiadła obok mnie. Poczułam w kieszeni ciążący metalowy kieł. Jego tam nie zostawiłam. Cóż... niektórym po prostu tu nie ufam.
-Jestem Thora.-Przedstawiła się. Dalej panowała cisza.
-Dobrze, że się obudziłaś. Gdybyś nie przyszła Jack zdążyłby zjeść wszystko co przygotowałam.- Kapitan miał usta pełne mięsa. Gdy na niego spojrzałam wzruszył ramionami. Pokręciłam głową z rezygnacją.- Jestem Aarona.- Podałam jej rękę. Uścisnęła ją. Po kolacji podałam ciasto. Wszyscy się na nie rzucili. Popijaliśmy też rum. Potem wszyscy rozeszli się po kajutach. Posprzątałam po biesiadzie i stanęłam na dziobie statku. Zaczęłam się modlić. Po chwili usłyszałam też modlitwy Thory.



Thora czekamy na odpowiedź :)

środa, 13 listopada 2013

Od Kath

-O boże, dziękuję! naprawdę dziękuję ! - zawołałam i rzuciłam się John'owi na szyje.  Marta poszła na górę razem z Vicki,a ja byłam wtulona w Johna,a  ten mnie przytulał z całych sił.
-Przepraszam, przepraszam, że ja nie umiałem Ci pomoc- powiedział do mnie ukochany.
-Nie, to nie Twoja wina.  Nie powinnam się zmieniac. - szepnęłam, a po policzkach poleciały mi łzy. - John..
Spojrzałam na ukochanego.
-tak moja kochana ?
-musze ci cos poweidziec.
-co takiego?
-ja... ja.. - zająkałam się- Ohh, Joohn ! Jestem w ciąży !

Od Jack'a

Zaskoczył mnie widok Shell w mojej kajucie.
- Grzebałaś mi tu?
- Nie.
Obrzuciłem kajutę szybkim spojrzeniem. Kilka rzeczy było przewróconych. Grzebała. Tylko po co?
- Co tu robisz? - usiadłem na łóżku.
- Nic.
Położyłem się i oparłem nogi o kredensik stojący przy mojej pryczy. Shell nadal siedział na brzegu.
- Coś jeszcze? - spytałem.
- E.....
Zaplątała się.
- Chciałbym pomyśleć.
Zamknąłem oczy. Czekałem aż wstanie. Nie wstał. Czułem jak prycza ugina się pod ciężarem dwojga ludzi. Otworzyłem oczy.
- Czemu jeszcze tu jesteś?
- Ja - zaczęła.
- No mów i spadaj. Chcę się zdrzemnąć.

Od Shell

Obudziłam się na kolanach, wciąż z piórem w dłoni. Przebrałam się i ogarnęłam, wyczyściłam resztki kadzidła odpowiednim zaklęciem - mam nadzieję, że nikt mnie w nocy nie odwiedzał. Przebrałam się w szatę roboczą, w takim przydymionym niebieskim kolorze. Lubiłam ją, bo była wygodna, ale niestety nie odzwierciedlała kolorów Białej Damy. Schowałam pióro za dekoltem szaty.
Jack jest moim celem. Moją ofiarą. Miałam dostać się na Kubę w poszukiwaniu pewnej kobiety, a tymczasem dostaję swojego kapitana. I kto przejmie kradziony statek? Okropność.
Zmówiłam poranną modlitwę i przygotowałam codzienną dawkę maści dla Jacka na bliznę. Używa jej pewnie do innych celów (jest całkiem niezła na potencję), ale i tak mu ją robię. Mój cel musi się nieźle trzymać do Dnia Sądu.
 - Witaj, Jack. - powiedziałam wchodząc do jego kajuty. Właśnie kończył się ubierać - miał jeszcze rozpiętą koszulę i niezałożone buty.
 - Czołem, Shell. Jak noc?
 - Uch, okropnie. Ale co tam. Przyniosłam ci maść na bliznę.
 - Daj spokój, już prawie jej nie ma.
 - Posmaruj ją jeszcze z dwa dni - nie zaszkodzi, a może pomóc.
 - Skoro tak mówisz… - odparł, po czym wziął ode mnie słoiczek.
Wyszłam i skierowałam się do kuchni. Aarona już coś pichciła. Poprosiłam o jakieś przyzwoite śniadanie - otrzymałam kolejną klejącą breję.
 - Nie możesz choć raz zrobić czegoś bardziej jadalnego?
 - To jest jadalne.
 - Kaszka. No nic. Dzięki.
 - Myślę zrobić placek… jak zdążysz, to może zdobędziesz kawałek.
 - Dzięki, Aarona.
Poszłam zobaczyć, jak się czuje Daeron. Dopiero się budził. Zapukałam i weszłam.
 - Wiijjdź Sheell… - wysapał, gdy mnie zobacz spod na wpół przymkniętych powiek. - Nie jesteeem ubłaanyyyy… Woaah… I zawołaaaj Aaroonee… Omnomom… - po czym przewrócił się na drugi bok i zaczął smacznie pochrapywać.
Pięknie. I na kim mam teraz prowadzić swoje badania? Każdy jest czymś zajęty. Zobaczyłam, a raczej usłyszałam, że ktoś wskoczył do wody. Poszłam to sprawdzić. Amber wylądowała w wodzie. Niech sobie popływa, a jak. Na otwartym morzu. Nie, na pewno jest tutaj płytko. Woda sięga do kolan.
 Tak sobie marudząc pod nosem, weszłam do pustej obecnie kajuty Kapitana. Miał okropny bałagan, ale mnie nie zraził.
 - Zobaczmy… - zaczęłam szukać czegoś charakterystycznego. Oczywiście uważałam, aby wszystko zostawić na swoim miejscu. W pewnym momencie usłyszałam kroki. Było za późno, żeby uciekać. Szybko usiadłam na łóżku i zaczęłam udawać, że tylko sobie siedzę.
 - Co ty tutaj robisz? - zapytał zaskoczony Jack, gdy otworzył drzwi i przekroczył próg.

Od Aarony

Sen się powtarzał. Z dnia na dzień był coraz wyraźniejszy. Obudziłam się i poszłam do kuchni zostawiając Daerona jego własnym marzeniom. Zaczęłam zastanawiać się co mogę przyrządzić. Znalazłam jabłka. "Placek". Biegałam po pomieszczeniu jak opętana szukając odpowiednich składników. Usłyszałam rozmawiających Jack'a i Amber... Amber. Brr! Skończyłam ciasto. Podeszłam do szafki z rumem ukrytej w cieniu. Zapach szybko przyciągnął kapitana. Rozejrzał się i myśląc, że mnie nie ma zwinął ciasto. "Tsaa pewnie. Smacznego". Nie miałam co ze sobą zrobić. Poszłam na bocianie gniazdo. Nuciłam piosenki ale po pewnym czasie to też mi się znudziło. Wróciłam na dół. Na dziobie stali Jack i Amber. Śmiali się. Daeron wciągał sieci. Dzisiejsze zbiory nie wyglądały zbyt imponująco. Przy burcie stała Shell. Modliła się. Poszłam na tył statku. Zaczęłam wznosić swoje modły do bogów północy. Przez głowę przelatywało mi tysiące myśli. Nie mogłam ich poskładać w logiczną całość. Podniosłam głowę. Na wodzie unosiła się sylwetka.

Od Jack'a

- Delfina?
- Tak.
Wzruszyłem ramionami.
- No dobra. Ja idę coś z kuchni wykraść, nie wiem jak ty.
- Ja tu posiedzę.
- Jak chcesz. Przynieść ci coś?
- Możesz.
Poszedłem do kuchni. Aarony nie było. Wziąłem przygotowane przez nią ciasto. Mniam. Coś zjadliwego w końcu. Zjadłem trochę owoców i poszedłem z ciastem do Amber.
- Wiesz co?
- Tak?
- Z tobą mogę pogadać, a reszta tak jakoś wilkiem na mnie patrzy.
Zaśmiała się.
- Co?
- Wilkiem patrzy.
- A jak. Auuuu! - zawyłem i zaśmiałem się razem z nią.
Siedzieliśmy na dziobie i zjadaliśmy jabłkowe ciasto Aarony.

Od Amber

- Dobrze płyniemy - powiedziałam z uśmiechem.
Poszłam do swojej kajuty. Myślałam o swojej przeszłości. Coś mi przyszło do głowy. Wybiegłam z kajuty i wskoczyłam do wody. Popływałam i za 5 min byłam z powrotem.
- Czemu znowu wyskoczyłaś? - zapytał Jack.
- No bo..
- Słucham?
- Mam przyjaciela.
- Kogo?
- Delfina.

Od Jack'a

- Co ty robisz?
- Nie mogę popływać - powiedziała z uśmiechem.
Cała ociekała wodą.
- po co to robisz?
- Dla zabawy.
- Ach. Niech ci będzie, ale uważaj na siebie następnym razem.
- Nie ma sprawy kapitanie - przyłożyła rękę do skroni stając na baczność.\
Rozbawił mnie ten gest. I ten jej szczery uśmiech. Do tego stała prze de mną ociekając wodą. Przezabawny widok.
- Wyglądasz zabawnie.
- Czemu?
- Choć dam ci ręcznik i się wytrzesz, bo się jeszcze zaziębisz.
- Aj, aj.
- No już. Dosyć - zaśmiałem się, ona też.
Dałem jej suchy ręcznik i przydzieliłem kajutę. Tu każdy dostał swoją własną. Był to obszerny, choć mały stateczek. Martwiłem się trochę o relacje na statku, bo nie wiem czy Amber przypadła do gustu reszcie. Moim zdaniem jest naprawdę fajna. Taka miła i w ogóle. Mam nadzieję, że się dogadają. A jak nie to nie będą się ze sobą zadawać.
- I co Amber?
- Co?
- Dobrze płyniemy?


Od Amber

Daeron zaczepił mnie gdy przechodziłam obok i zadręczał nieprzyjemną dla mnie rozmową, a potem jeszcze ta kapłanka przyszła i zrobiła na mnie te swoje "testy" Nie wiedziałam o co jej chodzi.
- Kim ty jesteś?
- Kapłanką Białej Damy - Shell.
- To ja lepiej pójdę.
- Nie. Poczekaj.
- Tak mnie nie zatrzymasz.
I odeszłam. Ustałam na czubku dziobu i wskoczyłam do wody.
- Amber! - krzyknął Jack.
- Co? - odkrzyknęłam i weszłam z powrotem na statek.

Odchodzi

Alicja odchodzi.
Będzie cię nam brakowało. Prawda?
Chyba muszę dodać zakładkę odeszli. Bo coraz ich więcej :c
Żegnamy Alicje i mamy nadzieję, że wróci.

Nowa!

Witamy serdecznie Torę!
 Naszego stróża - wachta bojowa.

wtorek, 12 listopada 2013

Od Shell

Dzień na statku… bleh! Jak ja nie lubię pływać! Od razu dostaję choroby morskiej. Ale muszę, wymaga tego moje zadanie. Na szczęście bardzo długo nikt ode mnie niczego nie chciał. Nie ręczyłabym za siebie, gdybym nagle musiała się odezwać. Uch!
Tak, czy inaczej, dzień na statku to ciekawe przeżycie. Obserwowałam załogę i kapitana. Jack spędzał czas zamyślony w sterowni.
 - Jak się czujesz, kapitanie?
 - A co to ma do rzeczy?
 - Nic, po prostu żeglarze mnie intrygują. W ogóle nie chorujecie na chorobę morską.
 - Myślałem, że to normalne.
 - Ja tam mam ogromny problem z wytrzymaniem tutaj.
 - Niech ci pomoże ta cała Biała Dama, którą tak uwielbiasz.
 - Widzę, że ona wam nie leży, więc daruj. Nikogo nie zmuszam na siłę. Jest praktycznie równoległa z tymi wszystkimi bogami, jej kult nie ingeruje w żaden inny. Nie ma monopolu.
 - Mówisz?
 - Ano… tymczasem wróćmy do tematu. Nie masz żadnych mdłości.
 - Ech… - kapitan tylko westchnął. Odprawił mnie ruchem ręki. Postanowiłam, że jeszcze wrócę i poszłam się przejść po pokładzie.
Zobaczyłam Aaronę, która szorowała pokład. Kawałek dalej Daeron flirtował z tą nową… jak ona ma… Amber, tak, Amber. Dziwna dziewczyna. Poproszę Najjaśniejszą, aby jedna z jej Słuchaczek nawiedziła Amber we śnie. Aarona szybko skończyła i poszła na dół, mężczyzna wciąż rozmawiał z Amber. Czuła niewypowiedzianą satysfakcję, gdy udało mi się im przeszkodzić.
 - Amber, mogłabym cię prosić na sekundę na dół?
 - Poczekaj moment, Daeron. Zaraz pewnie do ciebie wrócę. - powiedział do dziewczyny, po czym zszedł za mną.
 - Wyświadczyłabyś mi pewną przysługę?
 - No co się stało, kapłanko?
 - Prowadzę pewne bardzo skomplikowane badania i chciałabym, abyś pozwoliła mi się przebadać.
 - Ja? A po kiego ci?
 - Też mówię, że bardzo skomplikowane. Nie każdy rozumie… Tak, czy inaczej, połóż się - popchnęłam ją energią na hamak. Znajdowaliśmy się blisko śpiącej Aarony. Rzuciłam parę luźnych zaklęć, takich jak detekcja magii, czy kontrola pracy organizmu. Zauważyłam, że Aarona śni proroczy sen. Niech jej się spełni, a co mi tam.
Wieczorem wypuściłam Amber do swojej kajuty. Była lekko zakręcona po tych wszystkich niepotrzebnych testach, ale przerwałam jej romantyczny wieczorek. Jakże mi z tego powodu miło.
Wracając do siebie usłyszałam, jak czerwonooka szepcze modlitwy do Bogów Północy. Ach, Odyn… Moja koleżanka z Akademii była im oddana. Ciekawa kultura. Zamknęłam za sobą drzwi, zapaliłam kadzidełko magicznym ogniem - na pewno nie zająłby statku. Pogrążyłam się w transie. Słyszałam głosy, słodki zapach odurzał mój umysł i ciało.
 - Maszzz koleeejny ceel… - usłyszałam syczący głos w mojej głowie. Przemawiała Kirke, nasz Kontakt, Nieśmiertelna Słuchaczka. Przed oczami zobaczyłam twarz Jacka. - Ktooś baardzoo pragnie jeegooo śmierciii. Kontrakt zossstaał zawarty.
Wyczerpana padłam na podłogę. W ręce trzymałam białe pióro - po skończonej robocie powinnam skropić je krwią ofiary. Zabić kapitana… szaleństwo, nie kontrakt!

Od Aarony

Wróciła Amber. Wcześniej nie znałam jej zbyt dobrze ale nie miałam o niej zbyt dobrego zdania. Przecież porzuciła swojego kapitana. To mówi o niej wystarczająco wiele. Jack kazał mi zrobić kolację. Było więcej ludzi niż zazwyczaj więc miałam mniej czasu. Mięso było odrobinę krwiste bo cały czas mnie pospieszano, ale chyba im smakowało. Kapitan zaczął rozmawiać z nowym członkiem załogi "Żałoby". Wyznaczył nowy kurs i znów stanął za sterem. Mnie wysłał z powrotem na gniazdo. Zaczęłam nucić pieśń. 

Do bogów Północy, modlę się
Wznoszę mój kielich do upadłych 
I płaczę
W Valhalli będą śpiewać

Deszcz
Czerwona krew leje się z nieba, 
Chodźcie, Walkyrie, dołączcie do mnie w tej ostatniej podróży

Tu leżę, krwawiąc, 
Odynie, czekam na ciebie

Bitwa się zaostrza

Tkają nowe linie
Przyszłość, przeszłość, teraźniejszość
Są jednością
Odkryją swoją maskę
Aby pokazać mi drogę do przetrwania
Gorzka wojna

Wkrótce to się skończy,
Stanie się jedynym
Zwiążemy się

A strach opanuje ich ziemie

Kiedy zwycięstwo jest niemożliwe
A zabici są wybrani 
Walkyrie doprowadzą nas do domu
Kiedy zwycięstwo jest niemożliwe
A zabici są wybrani 
Walkyrie doprowadzą nas do domu

-Aarona!- krzyknął ktoś z dołu. Amber. Złapałam linę i popisowo zjechałam na dół. Dobrze, że miałam rękawice. W przeciwnym razie mogłabym nie mieć teraz wewnętrznej części dłoni. Moje buty stuknęły głośno o pokład a dziewczyna odskoczyła do tyłu.-Co jest?- zapytałam. Wyprostowała się i uniosła głowę. Nie zrobiło to na mnie zbyt dużego wrażenia.-Jack mówi, że powinnaś zająć się czyszczeniem pokładu.- Uśmiechnęła się triumfalnie. Ciekawe co ona mu nagadała. Poszłam do kapitana. Rzeczywiście wydał takie polecenie. Poczułam się poniżona ale nie można mnie tak łatwo pokonać. Okazało się, że nie memy mopa. Musiałam chwycić szmatę i szorować na kolanach. Widziałam swoje odbicie w świeżo wylanej wodzie. Zaplotłam warkocz gdy wypłynęliśmy. Dlaczego właściwie moje oczy są czerwone? I mam jasne włosy. Wyglądam jak albinos. Mój ojciec miał szare oczy a matki nie znałam, ale nie sądzę, żeby pracowała w tym "zawodzie" mając takie oczy. Zauważyłam Daerona idącego w stronę kajut. Nagle stanęła przed nim Amber. Machała tymi swoimi rzęsami i w dodatku ściskała ręce tak, że jej biust wydawała się dwa razy większy. Walnęłam szmatą o podłogę i szorowałam dalej. Dziewczyna zaczęła się śmiać. Daeron szczerzył zęby w (mam nadzieję) wymuszonym uśmiechu.  Byłam wdzięczna bogom gdy przeszłam dalej i nie musiałam ich słuchać. Kiedy skończyłam moje kolana były zdarte i lekko krwawiły. Starłam ją ręką i poszłam na dół. Położyłam się na hamaku w głównej sypialni a nie w mojej kajucie. Zdrzemnęłam się tylko chwilkę. To wystarczyło. Ujrzałam twarz dziewczynki. Miała jasne włosy i fioletowe oczy. Niemowlę wyciągnęło do mnie rączkę. Obudziłam się. "Cholera co tym razem?". Nie lubiłam gdy zaczynał się nowy sen. Na początku nigdy nie wiedziałam co oznacza. Wstałam. Było ciemno i cicho. Prawdopodobnie wszyscy już spali. Zajrzałam do mojej kajuty. Daeron leżał na łóżku. Poszłam na górę. Na pokładzie nie było nikogo. Ster poruszał się prowadzony myślami przez Jack'a. Stanęłam na dziobie. Uklękłam i zaczęłam się modlić. Nie do Białej Damy do, której przekonywała na Shell. Starałam się nie wchodzić jej w drogę bo cały czas próbowała nas nawrócić. Ale ja wierzyłam w Bogów Północy. "Bogowie sprawcie abyśmy bezpiecznie dopłynęli do celu... dokądkolwiek zmierzamy. Nie pozwólcie by Ognisty Wąż wypełzł z Asgardu. I obyśmy wszyscy mogli po śmierci ucztować z naszymi przyjaciółmi i ponownie zmierzyć się z naszymi wrogami w Valhalli." Wzięłam głęboki wdech. Czułam morze. Tylko morze.

Hej!

Hej wszystkim! Chciałam zaprosić na mojego nowego bloga. Nie jest jeszcze ukończony, a za pomoc w jego zrobieniu są późniejsze nagrody dla waszych postaci jeśli dołączycie. Zapraszam!

http://magiadzikiegozachodu.blogspot.com

Od Jack'a

To jej stwierdzenie  zbiło mnie z tropu. Ja miałbym być jej bratem? Ja nic o tym nie wiem. Fakt faktem, że skądś ja znam.
- Ile masz lat? - spytałem.
- 25
Hym. Gdy miałem 3 lata? Nic z tego okresu nie pamiętam. A rodzice, gdy podrosłem mogli coś zataić. Ale 3 dziecko? To byłoby dziwne. Ale skąd bym ją pamiętał?
-Wiesz. Nie mam pojęcia czy mógłbym być twoim bratem. Jednak nie wykluczałbym tego od razu.
- Acha.
- Chodź zjemy coś pożywnego i mam nadzieję JADALNEGO! - krzyknąłem do Aarony.
Zeszliśmy pod pokład. Było jadalne. Wszyscy siedzieliśmy za stołem. Nie przyglądałem się im. Po co mi takie zmartwienia. Jednak na pewno zauważyłem więcej szczegółów. Aarona ma czerwone oczy? Że to przegapiłem. Piekielne oczy. A Amber chodzi w spódnicy? Byłem przekonany, że w spodniach.
- To co kompania? A! Amber! Byłaś na pokładzie Perły! Gdzie zmierzają?
Wszyscy spojrzeli na Amber.
- Po skarby Ponce de Leona.
- Mamy kurs - powiedziałem usatysfakcjonowany.


Od Amber

- Nie wiem - powiedziałam.
- Nie mogę sobie przypomnieć.
- Poczekaj!
- Słucham?
- Miałeś kiedyś siostrę?
- Martę, mam siostrę Martę.
- Bo chodzi o to, że ja miałam brata.
- Jak się nazywał?
- Chyba, jeśli się nie mylę to Jack.
- Acha. Rozumiem.
- Ale ty chyba nie jesteś moim bratem? Tak pomyślałam, bo skoro mnie znasz.

Od Jack'a

Po rozmowie z Amber, namówiłem ja, żeby dołączyła do załogi "Żałoby". Wciągnęliśmy ją na pokład. Kapłanka spojrzała na mnie dziwnie. Właśnie? Skąd ją znam? Jakim cudem ją pamiętam? Musiałem znać ją wcześniej niż tą tajemniczą Kerte przez którą kapłanka zrobiła mi zamęt w pamięci.
- Amber?
- Tak?
- Skąd cię znam?
- Znaleźliście mnie na wyspie, nie pamiętasz.
- Właśnie o to chodzi, że pamiętam ciebie, ale nie pamiętam skąd. Kapłanka wyczyściła mi pamięć. Musiałem znać cię wcześniej niż z tamtej wyspy.
- Ale niby skąd?
- Właśnie o to pytam.

<Amber?>

Od Amber

Miałam tego dość, więc uciekłam z Perły. Chodziłam sobie, aż zobaczyłam Jack'a.
- Amber! - krzyknął.
- Co?
- Uciekłaś z Perły?
- Tak. Nie miałam innego wyjścia niż uciec.
- Fajnie, że jesteś z nami.
- No.
- Ale czemu nie zostałaś z nimi?
- Po prostu miałam wszystkiego dość.
- Czemu?
Nic nie powiedziałem i odeszłam.
- Gdzie idziesz?
- Nigdzie.
Skoczyłam do wody.
- Amber! - krzyknął Jack.
Wynurzyłam się.
- Co?
- Myślałem, że utonęłaś.
- Nie, coś ty.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Jubileusz!

Ostatni post był jubileuszowy!
100!
Brawo dla nas! Sto postów! Oby jak najszybciej następna rocznica XD

Od Mary

Zmartwiło mnie to, że chcą odejść. Gdy schodzili z pokładu chwyciłam ich za ramiona.
- Wróćcie. Proszę.
Ścisnęłam Alicję i pocałowałam Felixa w policzek.
- Byliście mi przyjaciółmi.
Odeszli bez słowa. Ból ścisnął mi serce. Odeszli. Zostałam z Amber, Vici , Penelopą, Johnem i nieprzytomną Kath. Mało nas.
- Vici?
- Tak?
- Choć spróbujemy pomóc Kath. Amber stań za sterem.
Zeszłyśmy do kajuty Kath. Dałam jej zioła, które mieliśmy w spiżarni. Odetchnęła głęboko i otworzyła oczy.
- Kath!
- Marta. John! - rzuciła mu się na szyję.
Wróciłam na pokład. Chociaż oni. Na lądzie załatwiłam już wszystko. Zabiłam drania. Możemy płynąć po bogactwa Ponce de Leona.

Zmiany

Po pierwsze: nowa para - Daeron i Aarona, po drugie: "Skała" odpłynęła i już nie wróci. Po trzecie: "Cisza" zatopiona. Po czwarte: nowy statek: "Żałoba". To chyba tyle. Co wy z tymi statkami? Ciągłe zmiany. Żartuje xd Coś się przynajmniej dzieje.

Od Jack'a

- Dobrze. Będziesz lekarzem. A teraz trzeba statek zdobyć.
- Zdobyć?
- Ukraść jeśli zdobyć to dla ciebie niezrozumiałe.
- Ale zostałeś oczyszczony? Zmieniony? I chcesz kraść?
- Jeśli chciałaś mnie TAK zmienić. To coś nie wyszło.
Wyszedłem z pomieszczenia, wyrywając kapłance list gończy. Ciekawiło mnie wszystko co dotyczy przeszłości, ale muszę poczekać. Dogonić Martę. Natknąłem się na Aaronę i jakiegoś gościa.
- Gdzie pędzisz Jack?
- Po statek - rzuciłem mimochodem.
- To my też idziemy - krzyknęła za mną i chwytając mężczyznę za rękę podbiegła do mnie.
- Jesteście parą? - spytałem.
Zawahali się i nic nie odpowiedzieli.
- Zresztą, co mnie to.
Wyszliśmy do portu. Rozejrzałem się. Upatrzyłem mały stateczek. Miał wyryty napis "Żałoba". Może być  i "Żałoba". Dziarskim krokiem wkroczyłem na pokład. Zastrzeliłem strażników i stanąłem za sterem.  Wszyscy patrzyli na mnie zdziwieni. Najbardziej kapłanka.
- Twoja Dama na mnie nie działa - zaśmiałem się - Nie wierzę w nią. Wciągać kotwice. Zaraz nas strażnicy dorwą.
Mężczyzna wciągnął kotwicę, a Aarona przyglądała się figurze dziobowej.
- Syrena. Bez ust - powiedziała - Kobieta z "Ciszy" tez nie miała ust.
- Ale to jest "Żałoba". Której jestem kapitanem - powiedziałem dumnie.

Od Shell

 - To twoje stare życie. - odpowiedziałam na pytanie Jacka. - Nie zaprzątaj sobie nim więcej głowy.
 - Jednak jestem ciekawy…
 - To nie ważne - powiedziałam, po czym złożyłam kartkę na pół.
 - Hej, słuchaj. Zrobiłaś coś ze mną i czuję się odmieniony… Co właściwie zrobiłaś?
 - Zostałeś oczyszczony… - powiedziałam po raz nie wiadomo który.
 - Tak, tak, nie o to mi chodzi. - przerwał. - Co… lub kto mnie oczyścił?
 - Nie słyszałeś nigdy imienia Białej Damy?
 - No jakoś nie było okazji. W ogóle to w nic nie wierzę.
 - W Białą Damę nie trzeba wierzyć. Ona istnieje - po prostu. Byłeś świadkiem ingerencji jej, lub któregoś z jej Słuchaczy. Zaatakowałeś Azurytkę, jej kapłankę, przez co zostałeś ukarany. Tak się zdarza, gdy nie panujemy nad naszymi emocjami…
 - Ej, ja panuję nad emocjami.
 - Teraz już tak. Poprosiłam Najjaśniejszą o to, aby cię wyzwoliła. I zrobiła to. Będziesz teraz inny - bardziej roztropny i o wiele więcej zauważysz. Prosiłam także o Błogosławieństwo dla ciebie, ale nie jestem pewna, czy je przyjąłeś.
 - Co masz na myśli? - zapytał zaintrygowany.
 - Któregoś dnia, gdy ktoś będzie potrzebował pomocy, dasz mu ją. I tyle.
Jack zrobił zafrasowaną minę.
 - Jak dla mnie to tego jest zdecydowanie za dużo.
 - Nie musisz tego rozumieć do końca. Po prostu pamiętaj, że Najjaśniejsza czuwa. Kapitanie, czy…
 - Nie jestem kapitanem. Nie mam nawet statku. Ani niczego innego.
 - Jesteś kapitanem, widzę to wyraźnie. Czy, gdy już zdobędziesz statek, mogłabym popłynąć z wami?