- I co sądzisz? -
zapytał Marcel, gdy skończył. Kawałkiem węgielka na burej szmacie nakreślił
model naszego statku.
- Jest cudowny. - odparłam z błyszczącymi
oczami. Tak, na takim statku mogłabym dryfować.
Zabraliśmy się za
robotę. Cięliśmy drwa, ciosaliśmy, zszywaliśmy nasze ubrania. Marcel zaczął
polować, ja tkałam i suszyłam trzcinę - niedługo mieliśmy skóry, papier i coś
jakby bawełnę, z której powstawały części naszego statku. Nie mieliśmy pojęcia z
czego zrobimy armaty, ale gdy dotrzemy do cywilizacji, na pewno jakieś
nabędziemy. Budowa trwała całkiem długo, zdążyliśmy się nieźle rozgościć koło
kamiennych ogrodów.
Był to dla mnie
wspaniały okres. Odżyłam u boku Marcela, jak to nie miało miejsca przy Jacku. A
co najważniejsze, on także mnie kochał. Martwiłam się o małego Jonatana, ale
wierzyłam, że Penelopa nie zostawiłaby go w nieodpowiednich rękach. Ktoś się nim
troskliwie opiekował. Czułam, że malutki nie bał się tej osoby - więc i ja nie
miałam przeciwwskazań, aby się nim opiekowała. Powtarzałam sobie, że niedługo
się stąd wydostaniemy i będę mogła zobaczyć, jak Johny rośnie.
Ostatnim i
najbardziej uciążliwym elementem naszej roboty było umiejscowienie lotnego
kamienia. Marcel nakreślił go na samym środku - i tak też go umocowaliśmy. Przez
kilka następnych dni zbieraliśmy prowiant i pakowaliśmy się na statek. Ostatniej
nocy usiedliśmy z Marcelem przy ognisku i śpiewaliśmy stare pieśni:
Piętnastu chłopa
na "Umrzyka Skrzyni",
- Ho-o-aj-ho! W
butelce rum!
Pij za zdrowie,
resztę czart uczyni.
- Ho-o-aj-ho! W
butelce rum!
Z całej załogi jeden został zuch,
Choć wypłynęło ich czterdziestu
dwóch.
W butelce rum!
W butelce rum!
- Marcel… - zaczęłam. Bałam się chwili, gdy
wzejdzie słońce - mieliśmy odbijać na błękitne słoneczne morza. - A jak nazwiemy
naszą skleconą ruderę?
- Cii! Nie można obrażać dobrego statku! Ale
taak… może "Kamyk"?
- Ale to takie mało dumne. A co ty na
"Skałę"?
- Może być i skała! Szkoda, że nie mamy
butelki, aby go ochrzcić!
W tamtym momencie
usłyszeliśmy trzask - jakby ktoś tłukł szkło o drewno. Intruz z krainy Calypso.
- Cholera jasna! - zaklął Beduin. Pognał w
kierunku statku. Ja ugasiłam ognisko i pobiegłam za nim.
Po burcie statku
ściekał purpurowy płyn. Wino.
- Ktoś ochrzcił nasz statek, Kerte. -
stwierdził fakt Marcel.
- Niech więc będzie. Ahoj, "Skało"!
Obudziliśmy się
rano. Zabraliśmy resztę naszych rzeczy i weszliśmy na statek.
- Odbijamy. Witaj przygodo! - krzyknął Marcel,
po czym odciął cumę trzymającą nas na lądzie. "Skała" potoczyła się spokojnie w
kierunku wschodzącego słońca…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz