czwartek, 7 listopada 2013

Od Kerte

- I co sądzisz? - zapytał Marcel, gdy skończył. Kawałkiem węgielka na burej szmacie nakreślił model naszego statku.
 - Jest cudowny. - odparłam z błyszczącymi oczami. Tak, na takim statku mogłabym dryfować.
Zabraliśmy się za robotę. Cięliśmy drwa, ciosaliśmy, zszywaliśmy nasze ubrania. Marcel zaczął polować, ja tkałam i suszyłam trzcinę - niedługo mieliśmy skóry, papier i coś jakby bawełnę, z której powstawały części naszego statku. Nie mieliśmy pojęcia z czego zrobimy armaty, ale gdy dotrzemy do cywilizacji, na pewno jakieś nabędziemy. Budowa trwała całkiem długo, zdążyliśmy się nieźle rozgościć koło kamiennych ogrodów.
Był to dla mnie wspaniały okres. Odżyłam u boku Marcela, jak to nie miało miejsca przy Jacku. A co najważniejsze, on także mnie kochał. Martwiłam się o małego Jonatana, ale wierzyłam, że Penelopa nie zostawiłaby go w nieodpowiednich rękach. Ktoś się nim troskliwie opiekował. Czułam, że malutki nie bał się tej osoby - więc i ja nie miałam przeciwwskazań, aby się nim opiekowała. Powtarzałam sobie, że niedługo się stąd wydostaniemy i będę mogła zobaczyć, jak Johny rośnie.
Ostatnim i najbardziej uciążliwym elementem naszej roboty było umiejscowienie lotnego kamienia. Marcel nakreślił go na samym środku - i tak też go umocowaliśmy. Przez kilka następnych dni zbieraliśmy prowiant i pakowaliśmy się na statek. Ostatniej nocy usiedliśmy z Marcelem przy ognisku i śpiewaliśmy stare pieśni:
 
Piętnastu chłopa na "Umrzyka Skrzyni",
- Ho-o-aj-ho! W butelce rum!
Pij za zdrowie, resztę czart uczyni.
- Ho-o-aj-ho! W butelce rum!
 
   Z całej załogi jeden został zuch,
   Choć wypłynęło ich czterdziestu dwóch.
   W butelce rum!
   W butelce rum!
 
 - Marcel… - zaczęłam. Bałam się chwili, gdy wzejdzie słońce - mieliśmy odbijać na błękitne słoneczne morza. - A jak nazwiemy naszą skleconą ruderę?
 - Cii! Nie można obrażać dobrego statku! Ale taak… może "Kamyk"?
 - Ale to takie mało dumne. A co ty na "Skałę"?
 - Może być i skała! Szkoda, że nie mamy butelki, aby go ochrzcić!
W tamtym momencie usłyszeliśmy trzask - jakby ktoś tłukł szkło o drewno. Intruz z krainy Calypso.
 - Cholera jasna! - zaklął Beduin. Pognał w kierunku statku. Ja ugasiłam ognisko i pobiegłam za nim.
Po burcie statku ściekał purpurowy płyn. Wino.
 - Ktoś ochrzcił nasz statek, Kerte. - stwierdził fakt Marcel.
 - Niech więc będzie. Ahoj, "Skało"!
 
Obudziliśmy się rano. Zabraliśmy resztę naszych rzeczy i weszliśmy na statek.
 - Odbijamy. Witaj przygodo! - krzyknął Marcel, po czym odciął cumę trzymającą nas na lądzie. "Skała" potoczyła się spokojnie w kierunku wschodzącego słońca…
 


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz