środa, 20 listopada 2013

Od Shell

Thorna mi zaimponowała. Znała się na rzeczy. Zastanawiałam się właśnie, jak zająć się Daeronem, ponieważ miałam tylko sproszkowaną veto caris, a potrzebny był wyciąg. Mogłam spróbować przetransmutować go, ale zamiana proszku w roślinkę trawiła ogromne ilości energii, kapitan potrzebował mnie w robocie i na lądzie,  więc to nie wchodziło w grę. Z ususzonymi było o wiele łatwiej.
Miałam wrażenie, że Aarona zaraz zemdleje. Ech, miłość… nigdy tego nie zrozumiem. Jak można się cieszyć z wiecznego uwięzienia? Nie żyję w celibacie, ale złożyłam odpowiednie śluby - nigdy nie wyjdę za mąż. Bo i kto pokochałby kapłankę?
Powoli, bardzo powoli obkładałam rany Daerona wyciągiem. Jęczał co jakiś czas, i tak wiele znosił - takie rany dawały przeogromny ból, próba uśmierzenia go kończyła się zwykle paraliżem. Aarona cięła len na paski - niedługo będę musiała założyć mały ogórek z lnem i paroma innymi roślinkami pod pokładem… Tylko czy chciałam się aż tak angażować? Toć wysiądę, jak tylko przybiją do odpowiedniego portu. Poza tym zostaje jeszcze kwestia mojego obecnego celu…
 - Shell, to chyba mu nie pomaga… - Aarona wyrwała mnie z zamyślenia. Rzeczywiście, Daeron pobladł niebezpiecznie. Zastanowiłam się chwilę. Coś tu było nie tak.
 - Aarona, biegnij do mojej kajuty i przynieś mi mały kuferek. Taki zamknięty na zasuwkę. Tylko szybko… - nie musiałam kończyć. W ciągu minuty była z powrotem. Wyciągnęłam igłę.
 - Trzymaj go. Nie powinien się miotać, to silny facet, ale wolę być pewna. - powiedziałam, po czym rozcięłam zręcznym ruchem jego koszulę i wbiłam mu strzykawkę w brzuch. Usłyszałam ciche westchnienie - dobrze, jeszcze czuje. Surowica powinna zaraz zacząć działaś. Odwinęłam mu jedną z ran - strasznie się paprała. Uch, co robić, co robić…
Spojrzałam na Aaronę. Pełna nadziei spoglądała na rozgorączkowaną twarz Daerona. Nie mogłam jej zawieść, nie liczyło się nic oprócz tego. Skupiłam się, złożyłam dłonie w wyuczony sposób. Rana zasyczała, mężczyzna jęknął. Kazałam czerwonookiej odwiązać resztę. Spojrzała na mnie dziwnie, ale posłuchała. Zaczęłam czyścić zakażenia. Daeron był silny, ale każdy ma swoje granice. Zaczął piszczeć, potem krzyczeć. Aarona płakała. Dalej niestrudzenie wykonywałam swoją robotę.

Zawinęłam mu rany świeżymi bandażami, żeby nie weszło coś nowego. Daeron był wyczerpany. Na pewno go jeszcze poboli przez kilka dni. Zostawiłam parę samą, już Aarona wiedziała jak się nim zająć. Podeszłam do Jacka rozmawiającego z Thorną.
 - Kapitanie, melduję. Daeron jest praktycznie nie do życia. Apeluję o zostawienie go pod pokładem. Najlepiej w towarzystwie jego ekhm… ukochanej. - naprawdę zależało mi, aby został w statku. Załatwił się. Jack spojrzał na mnie głupio, za to odezwała się Thorna:
 - Skoro tak brzmi twoja rada, Shell. Toć ty tu jesteś lekarką, wiesz lepiej. Jack, Daeron byłby pewnie tylko balastem.
Jack spojrzał podejrzliwie. Pewnie się nad tym głęboko zastanawiał. Stałam wyczekująco, razem z dziewczyną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz