Thorna mi
zaimponowała. Znała się na rzeczy. Zastanawiałam się właśnie, jak zająć się
Daeronem, ponieważ miałam tylko sproszkowaną veto caris, a potrzebny był wyciąg.
Mogłam spróbować przetransmutować go, ale zamiana proszku w roślinkę trawiła
ogromne ilości energii, kapitan potrzebował mnie w robocie i na lądzie, więc to nie wchodziło w grę. Z ususzonymi
było o wiele łatwiej.
Miałam wrażenie,
że Aarona zaraz zemdleje. Ech, miłość… nigdy tego nie zrozumiem. Jak można się
cieszyć z wiecznego uwięzienia? Nie żyję w celibacie, ale złożyłam odpowiednie
śluby - nigdy nie wyjdę za mąż. Bo i kto pokochałby kapłankę?
Powoli, bardzo
powoli obkładałam rany Daerona wyciągiem. Jęczał co jakiś czas, i tak wiele
znosił - takie rany dawały przeogromny ból, próba uśmierzenia go kończyła się
zwykle paraliżem. Aarona cięła len na paski - niedługo będę musiała założyć mały
ogórek z lnem i paroma innymi roślinkami pod pokładem… Tylko czy chciałam się aż
tak angażować? Toć wysiądę, jak tylko przybiją do odpowiedniego portu. Poza tym
zostaje jeszcze kwestia mojego obecnego celu…
- Shell, to chyba mu nie pomaga… - Aarona
wyrwała mnie z zamyślenia. Rzeczywiście, Daeron pobladł niebezpiecznie.
Zastanowiłam się chwilę. Coś tu było nie tak.
- Aarona, biegnij do mojej kajuty i przynieś
mi mały kuferek. Taki zamknięty na zasuwkę. Tylko szybko… - nie musiałam
kończyć. W ciągu minuty była z powrotem. Wyciągnęłam igłę.
- Trzymaj go. Nie powinien się miotać, to
silny facet, ale wolę być pewna. - powiedziałam, po czym rozcięłam zręcznym
ruchem jego koszulę i wbiłam mu strzykawkę w brzuch. Usłyszałam ciche
westchnienie - dobrze, jeszcze czuje. Surowica powinna zaraz zacząć działaś.
Odwinęłam mu jedną z ran - strasznie się paprała. Uch, co robić, co robić…
Spojrzałam na
Aaronę. Pełna nadziei spoglądała na rozgorączkowaną twarz Daerona. Nie mogłam
jej zawieść, nie liczyło się nic oprócz tego. Skupiłam się, złożyłam dłonie w
wyuczony sposób. Rana zasyczała, mężczyzna jęknął. Kazałam czerwonookiej
odwiązać resztę. Spojrzała na mnie dziwnie, ale posłuchała. Zaczęłam czyścić
zakażenia. Daeron był silny, ale każdy ma swoje granice. Zaczął piszczeć, potem
krzyczeć. Aarona płakała. Dalej niestrudzenie wykonywałam swoją robotę.
Zawinęłam mu rany
świeżymi bandażami, żeby nie weszło coś nowego. Daeron był wyczerpany. Na pewno
go jeszcze poboli przez kilka dni. Zostawiłam parę samą, już Aarona wiedziała
jak się nim zająć. Podeszłam do Jacka rozmawiającego z Thorną.
- Kapitanie, melduję. Daeron jest praktycznie
nie do życia. Apeluję o zostawienie go pod pokładem. Najlepiej w towarzystwie
jego ekhm… ukochanej. - naprawdę zależało mi, aby został w statku. Załatwił się.
Jack spojrzał na mnie głupio, za to odezwała się Thorna:
- Skoro tak brzmi twoja rada, Shell. Toć ty tu
jesteś lekarką, wiesz lepiej. Jack, Daeron byłby pewnie tylko balastem.
Jack spojrzał
podejrzliwie. Pewnie się nad tym głęboko zastanawiał. Stałam wyczekująco, razem
z dziewczyną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz