środa, 6 listopada 2013

Od Aarony

Penelopa wręczyła mi dziecko i zniknęła. "I co teraz? To syn Jack'a a nie mój!" Spojrzałam w jego oczy. Były kremowe. Prawie białe i poprzecinane złotymi żyłkami. Patrzył na mnie z taką mądrością... ale jednocześnie zdawał się krzyczeć: ucz mnie, chroń mnie... pomóż mi. Wtedy już wiedziałam, że nie mogę go tak zostawić. Jack spojrzał w stronę, z której dobiegał cichy monolog. Też chciałam tam spojrzeć ale na mojej szyi zaciskał się żelazny uścisk. Poczułam ciepło w sercu a ja zauważyłam, że to Calypso leży pod drzewami i mówi do siebie. Jack już jakiś czas z nią rozmawiał. Zawołał mnie, więc podeszłam.
-Oddaj mi dziecko- mówiła wiedźma- Uzgodniłam z Kerte, że go wychowam.- Wyciągnęła ręce ku chłopcu. Spojrzałam na Jack'a. Nie wiedział co robić. I nagle stało się coś dziwnego. Zerwał się silny wiatr, który rozwiewał moje srebrno-złote włosy. Przytuliłam chłopca do siebie i zaczęłam krzyczeć w zupełnie nie zrozumiałym dla siebie języku. Calypso zdawała się nie mieć siły walczyć z zimnym wichrem i... zamarzła. Wiatr się uspokoił. Podałam dziecko Jack'owi.
-Jestem zmęczona.- Zemdlałam.
Przez 9 dni budziłam się zlana potem. Targały mną dreszcze. Przez resztę czasu śniłam...


SEN

Śniło mi się, że jestem na statku. Wyszłam z kajuty i podeszłam do burty. Jack stał za sterem. W wodzie ujrzałam twarz dziewczynki. Miała jasne, rozwiane włosy. Skoczyłam. Zderzenie z morzem wyrwało mi z płuc oddech. Biłam się z niewidzialnym przeciwnikiem, ale walka była nierówna. Przegrywałam. Usłyszałam plusk. "To pewnie Jack. Chce mi pomóc". Ale było już za późno. Opadałam w głąb czarnej otchłani. Tonęłam. Coś zapał mnie za rękę. Ujrzałam twarz. Twarz Calypso.


Obudziłam się koło południa. Znów miałam ten dziwny sen. Powtarzał się od paru dni gdy zachorowałam. Teraz objawy choroby osłabły ale Jack mimo to znika rano i pojawiał się przed zmrokiem. Myślę, że zbierał różne rzeczy potrzebne do przeżycia na wyspie. Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej. Wstałam i przeciągnęłam się. cały czas towarzyszyła mi lekka gorączka. Rozejrzałam się po obozie. Jonathan urósł. Nie wiedziałam, że dzieci tak szybko rosną. Zauważyłam też, że nasze zapasy jedzenia bardzo się skurczyły. Podniosłam łuk, strzały (teraz było ich już 16) i ruszyłam w las. Wzięłam ze sobą karego ogiera, który miał w oczach piekło. W koszu na jego grzbiecie posadziłam chłopca.Na drzewach rosły różne owoce. Kilka z nich zerwałam i schowałam do torby. Szliśmy dalej i nagle zobaczyłam sarnę. Nie była duża ale dla mnie i kapitana starczyłoby mięsa na kilka dni. Zatrzymałam konia i wyjęłam strzałę z kołczanu. Uniosłam łuk. Wycelowałam i napiłam cięciwę tak, że wpijała się w moje palce i policzek. Wypuściłam z płuc powietrze... a sarna uciekła. Nie mogła mnie zauważyć. Pewnie przestraszyła się czegoś co leżało na ziemi albo coś usłyszała. Opuściłam broń i ruszyłam w stronę miejsca, w którym stało zwierzę. Nagle grunt się pode mną załamał. Tuż przed tym jak doznałam bolesnego spotkania z ziemią, zarżał koń. Podniosłam głowę. Przez dziurę, w którą wpadłam wlewał się snop światła. Na ziemi leżało parę błyskotek. Naszyjniki, bransolety, pasy zdobne suknie i klejnoty: ametysty, szmaragdy... "Ojej" pomyślałam i po chwili ładowałam wszystko do torby. Znalazłam też jajo. Było całe czarne z jasnymi żyłkami, i miało wprawiony rubin. Podniosłam je i dokładnie obejrzałam. "Musi być z marmuru". Jajo emanowało własnym ciepłem a klejnot zdawał się rozświetlać zmrok. "Dobrze, że wzięłam większą torbę". Gdy już zapakowałam błyskotki spojrzałam w górę. Pod dziurą były schody tworzące prowizoryczne schody. Wyszłam na zewnątrz. Kary ogier podbiegł do mnie i obwąchał uważnie. Jon uśmiechnął się do mnie. Poszliśmy dalej.Szczęście do nas wróciło. Szybko upolowałam jelenia. Potem złapałam jeszcze 3 bażanty. Po jakimś czasie, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, niespodziewanie wyszliśmy na plażę. Zaczęliśmy iść brzegiem morza na południe. W pewnym momencie zobaczyłam Jack'a. Zbierał coś z ziemi. Gdy do niego podeszłam był bardzo zdziwiony.
-Co tu robisz? Powinnaś leżeć.
-I czekać aż zamarznę?Co wtedy byś beze mnie zrobił?- z uśmiechem wskazałam na konia transportującego upolowane zwierzęta.
-No nieźle.- uznał. Zerknęłam na jego ręce.
-Po co ci te deski?- zapytałam. Jack zmieszany spojrzał na to co trzymał i potem znów na mnie. Chyba trochę się zarumienił. Rozejrzał się, odwrócił i kiwnął na mnie głową.
-Chodź.- Szliśmy po plaży dalej na południe. Pomagałam zbierać Jack'owi deski. Weszliśmy w zatokę. Było tu głębiej niż gdzie indziej. I już wiedziałam dlaczego kapitana nie było całymi dniami. W pewnej odległości od brzegu kołysał się statek. Nie był duży ale... ale to był statek!
-Jak... co... od kiedy...
-Przed tym jak zachorowałaś, szedłem po plaży i znalazłem uszkodzony statek.Nie był mocno zniszczony, ale najwyraźniej jakieś paniątko mogło dostać nowy. Pozbierałem materiały do naprawy i...- wskazał ręką na swoje dzieło. Rozpierała go duma.- Już prawie skończyłem.- Zamknęłam usta ale oczy wciąż miałam szeroko otwarte. Wyszczerzyłam zęby i rzuciłam mu się na szyję. Piszczałam z radości. Kiedy mnie puścił wpatrzyłam się w statek. "Udało mu się" pomyślałam i zaczęłam się zastanawiać co jeszcze jest w stanie osiągnąć. Wzięłam Jon'a na ręce i ruszyliśmy do obozu.
-Ile czasu potrzebujesz na skończenie?
-Jakieś 3 dni.- Powiedział ściągając jelenia z konia.
-A jakbym ci pomogła? uśmiechnął się.
-To jutro wieczorem moglibyśmy odpłynąć.
Tak jak powiedział, nazajutrz skończyliśmy. Na dziobie była wyrzeźbiona kobieta. Nie miała ust, dlatego nazwaliśmy statek "Cisza". Następnego dnia robiliśmy zapasy.Polowaliśmy, łowiliśmy ryby i zbieraliśmy pitną wodę. Ciężko było mi się rozstać z ogierze o piekielnych oczach ale jak miałabym go zabrać? Do północy tańczyliśmy i śpiewaliśmy przy ognisku.Jon bawił się moją lutnią. Wyblakła od soli i słońca i teraz była blado-orzechowa. Rano spakowani i gotowi na nową przygodę ruszyliśmy na plażę. Jack podał mi rękę i pomógł mi wsiąść do szalupy. Popłynęliśmy w stronę "Ciszy". Gdy weszliśmy na pokład i wciągnęliśmy łódkę znowu poczułam, że żyję. Tak dobrze było znów mieć pokład pod stopami.Trzymałam chłopca na rękach. Uśmiechnął się.
Jack stanął za sterem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz