niedziela, 10 listopada 2013

Od Jack'a

- Ja nic płacić nie będę. Choćbyś błagała na kolanach. I ja ego dzieciaka nazwałbym - Mali - po filipińsku błąd.
- Jak tak możesz Jack....
- Mogę, mogę... A i dla waszej informacji nie płyniemy z wami dalej niż do pierwszego lepszego portu.
- Wiem. I mogę oddać wam statek. Zostajemy na lądzie z moim Beduinem - powiedziała rozmarzona.
- Wiem, że to źle zabrzmi, ale lepiej dla nas jak się więcej nie spotkamy.
- Chyba masz racje.
Zszedłem pod pokład. Lecimy, płyniemy w powietrzu. Zrobiło mi się niedobrze. I jeszcze ten Karaken. Boję się co będzie jak ten potwór podrośnie. Niedługo dobiliśmy do portu. Pożegnaliśmy Kerte i Marcela. Ja poszedłem szukać lekarza, bo czułem się potwornie - choroba lotnicza. Aarona i Daeron zostali by trochę poplanować. Zostawiłem ich samych. I czym prędzej udałem się zataczając w głąb miasta. Zasunąłem kapelusz na twarz, gdy tylko zobaczyłem pierwszy list gończy. A raczej dwa. Marta jest droższa ode mnie. Zdarłem listy i rzuciłem na drogę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz