niedziela, 3 listopada 2013

Od Kerte

Podniosłam wzrok - na tafli, zanurzony do kolan, stał wysoki czarnowłosy mężczyzna o ciemnej karnacji. Miał na sobie postrzępione ubranie. Grał na mahoniowych skrzypcach pieśni, które kiedyś śpiewałam przy ognisku. Ale były one jakieś inne, z nutką melancholii i smutku, jakby muzyk stracił coś niezwykle ważnego i osobistego. Za nim, po drugiej stronie brzegu uwijała się służba. Zauważyłam siedzącą tam ciemną sylwetkę Calypso.
 

Poderwałam się z ziemi i nie zważając na suknię i buty, wbiegłam do jeziora. Okazało się głębsze, niż mogłoby się wydawać. Gdy byłam wystarczająco blisko mężczyzny, rzuciłam się na niego. Upadliśmy - on zaskoczony, że ktoś przerwał mu koncert, a ja szczęśliwa, jak już dawno nie byłam.

 - Maaarceel! - krzyczałam.

 - Kto śmie… - zaczął, ale wystarczyło, by lepiej mi się przyjrzał. Zaskoczenie na jego twarzy zmieniło się w bogobojne niedowierzanie. - Kerte? Kerte! Ozyrysie, jak ty się zmieniłaś, mój skarbie pustyni.
 

 

Zaczęliśmy tańczyć i śmiać się na środku jeziora. Czarownica przyglądała nam się z brzegu. Wydawała się niezadowolona, ale byliśmy zbyt daleko, aby określić to na pewno.

 - Calypso wspominała mi, że przybędzie jakaś delikatna dziewczyna i rozkazała mi przygotować komnatę… ale naprawdę nie sądziłem, że to będziesz ty!

 - Mniejsza o mnie, co ty tu robisz? Myślałam, że wtedy…

 - Powiem ci szczerze, nie mam pojęcia. Ja też myślałem, że umieram. A tu PYK! - i pojawiłem się przed jej siedzibą. Ktoś mnie szybko zgarnął i powiedział, że odtąd służę Jaśnie Pani Calypso. Później, gdy usłyszała jak gram, zażądała cotygodniowych koncertów: "na jeziorze, bo jest lepsza akustyka".

 - Chyba powinniśmy wrócić na ląd. Wiedźma zaraz tu wparuje.

Wyszliśmy na brzeg, niedaleko bazy kobiety. Trzymaliśmy się za ręce, jak za starych dobrych czasów.

 - No, no, no… proszę proszę… Wiesz, Jasnooka, że przerwałaś nam koncert? - zapytała gniewnie.

 - Przepraszam, Jaśnie Pani… - zaczęłam, ale Calypso mi przerwała.

 - Co mi po twoim przepraszam? - zwróciła się do Marcela. - A ty wracaj na jezioro! Natychmiast!

Chcąc, nie chcąc, Beduin po chwili znów grał. Po poprzedniej melancholii w jego muzyce nie było śladu.

 - Kim on dla ciebie jest, dziewczyno? - spytała wiedźma bez skrupułów.

 - Starym przyjacielem, Jaśnie Pani.

 - Trzymaj się od niego z daleka. Źle na ciebie wpływa. Wracaj do swojej komnaty - będziesz mogła wyjść, gdy przyślę do ciebie służącą.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Była bardzo zła. Nie chciałam jej się sprzeciwiać, mimo iż chodziło o Marcela. Postanowiłam nie podpadać i wróciłam do pokoju, mając nadzieję, że uda mi się wymknąć wieczorem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz