Podniosłam wzrok -
na tafli, zanurzony do kolan, stał wysoki czarnowłosy mężczyzna o ciemnej
karnacji. Miał na sobie postrzępione ubranie. Grał na mahoniowych skrzypcach
pieśni, które kiedyś śpiewałam przy ognisku. Ale były one jakieś inne, z nutką
melancholii i smutku, jakby muzyk stracił coś niezwykle ważnego i osobistego. Za
nim, po drugiej stronie brzegu uwijała się służba. Zauważyłam siedzącą tam
ciemną sylwetkę Calypso.
Poderwałam się z
ziemi i nie zważając na suknię i buty, wbiegłam do jeziora. Okazało się głębsze,
niż mogłoby się wydawać. Gdy byłam wystarczająco blisko mężczyzny, rzuciłam się
na niego. Upadliśmy - on zaskoczony, że ktoś przerwał mu koncert, a ja
szczęśliwa, jak już dawno nie byłam.
- Maaarceel! - krzyczałam.
- Kto śmie… - zaczął, ale wystarczyło, by
lepiej mi się przyjrzał. Zaskoczenie na jego twarzy zmieniło się w bogobojne
niedowierzanie. - Kerte? Kerte! Ozyrysie, jak ty się zmieniłaś, mój skarbie
pustyni.
Zaczęliśmy tańczyć
i śmiać się na środku jeziora. Czarownica przyglądała nam się z brzegu. Wydawała
się niezadowolona, ale byliśmy zbyt daleko, aby określić to na pewno.
- Calypso wspominała mi, że przybędzie jakaś
delikatna dziewczyna i rozkazała mi przygotować komnatę… ale naprawdę nie
sądziłem, że to będziesz ty!
- Mniejsza o mnie, co ty tu robisz? Myślałam,
że wtedy…
- Powiem ci szczerze, nie mam pojęcia. Ja też
myślałem, że umieram. A tu PYK! - i pojawiłem się przed jej siedzibą. Ktoś mnie
szybko zgarnął i powiedział, że odtąd służę Jaśnie Pani Calypso. Później, gdy
usłyszała jak gram, zażądała cotygodniowych koncertów: "na jeziorze, bo jest
lepsza akustyka".
- Chyba powinniśmy wrócić na ląd. Wiedźma
zaraz tu wparuje.
Wyszliśmy na
brzeg, niedaleko bazy kobiety. Trzymaliśmy się za ręce, jak za starych dobrych
czasów.
- No, no, no… proszę proszę… Wiesz, Jasnooka,
że przerwałaś nam koncert? - zapytała gniewnie.
- Przepraszam, Jaśnie Pani… - zaczęłam, ale
Calypso mi przerwała.
- Co mi po twoim przepraszam? - zwróciła się
do Marcela. - A ty wracaj na jezioro! Natychmiast!
Chcąc, nie chcąc,
Beduin po chwili znów grał. Po poprzedniej melancholii w jego muzyce nie było
śladu.
- Kim on dla ciebie jest, dziewczyno? -
spytała wiedźma bez skrupułów.
- Starym przyjacielem, Jaśnie Pani.
- Trzymaj się od niego z daleka. Źle na ciebie
wpływa. Wracaj do swojej komnaty - będziesz mogła wyjść, gdy przyślę do ciebie
służącą.
Spojrzałam na nią
z niedowierzaniem. Była bardzo zła. Nie chciałam jej się sprzeciwiać, mimo iż
chodziło o Marcela. Postanowiłam nie podpadać i wróciłam do pokoju, mając
nadzieję, że uda mi się wymknąć wieczorem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz