Calypso nie
rozmawiała ze mną więcej. Dużo ją kosztowało udawanie miłej. Ciekawe, na czym
jej tak bardzo zależało?
Zamieszkałam wraz
z nią w wielkiej posiadłości, w której praktycznie wszystko było w odcieniach
szarości - no może oprócz zawartości garderoby (ale o tym za chwile). Służba
mieszkała w oddzielnych małych domkach, niedaleko kompleksu - ach, bo mieliśmy
ogromne iglaste ogrody ze sporą altaną w środku i ciemne jezioro niedaleko domu.
Mogłam spacerować w tamtych okolicach, kiedy tylko chciałam. Nikt mi nie
towarzyszył, chociaż wydawało mi się, że wciąż jestem obserwowana.
Otrzymałam własną,
ogromną komnatę - z lustrem, garderobą pełną sukni, koszul, gorsetów, spódnic i
spodni. Dostałam nawet własną toaletkę, wyposażoną w perfumy i pigmenty,
szczotki, nożyczki do włosów i całą gamę akcesoriów do paznokci. Nie miałam
pojęcia, skąd wredna i złośliwa Calypso zna te wszystkie przedmioty… Ktoś musiał
jej podpowiedzieć, co lubię. Tylko kto?
Podczas pobytu w
jej krainie cieni miałam sporo czasu na myślenie. Dumałam nad ostatnimi
sprawami, nad Wellsonem, Martą i Jackiem… Ciekawiło mnie, dlaczego wylądowałam
akurat tutaj. Skoro Penelopa nijak nie zareagowała na moją decyzję, musiało być
ro zgodne z wolą Starszych. Zaczynałam się bać. Wiedźma na coś czekała,
zostawiła mnie samej sobie mając świadomość, że nie ucieknę. W takim razie co
się ze mną stanie po porodzie?
Ciąża przebiegała
szybciej niż w normalnym świecie. Czas płynął tutaj zupełnie inaczej. Nie było
dni, ani nocy, tylko wieczne mgły. Spałam, kiedy byłam zmęczona, posiłki
dostawałam regularnie. Mimo tego była bardzo wyczerpana. Zauważyłam, że moje
oczy nabrały żółtej barwy. Mogło to być spowodowane zarówno ciążą, jak i
miejscem. Sypiałam coraz rzadziej. Jadłam coraz mniej.
Któregoś razu,
kiedy bezszelestni służący znowu podstawili mi tacę ze śniadaniem w komnacie,
postanowiłam coś zmienić. Co miałabym robić, gdy wrócę do załogi z dzieckiem?
Jeśli oczywiście przeżyję poród, co było bardziej niż niemożliwe. Usiadłam przed
toaletką i spojrzałam w swoje odbicie. Kim zamierzałam być? Zaczęłam pleść
warkocz z moich rudych włosów - najpierw dookoła głowy, a potem prosto.
Wyglądałam zupełnie inaczej niż przy rozpuszczonych - tak skromniej, odrobinę
smutno. Założyłam wtedy po raz pierwszy spodnie i stonowaną, rozciętą przez
środek suknię. Podobało mi się to połączenie - inne, zupełnie inne.
Tamtego dnia
skubnęłam trochę szarej kaszy z tacy i wyszłam do ogrodu. Spacerując po
labiryncie żywopłotów, myślałam o Jacku. Cokolwiek teraz robił, na pewno dobrze
się bawił. Pewnie zapomniał już o mnie; był tego typu mężczyzną, że jak coś go
przerażało, chciał być od tego jak najdalej. Przynajmniej ja miałam takie
wrażenie. Postanowiłam, że jeśli wrócę, nie będę go niepokoić. Nie wrócę na
Perłę. Bo on mnie na pewno nie szuka.
Rozmyślając,
wyszłam z ogrodów wprost na brzeg ciemnego jeziora. Usiadłam pod uschniętym
drzewem. "Szkoda, że nie zabrałam lutni. - pomyślałam. - mogłabym cos sobie
zaśpiewać". W tym momencie usłyszałam dźwięk strun - cudowny i lekki, jak gdyby
niesiony przez pustynny wiatr. Muzykę tak dobrze mi znaną, dochodzącą od strony
jeziora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz