niedziela, 3 listopada 2013

Od Kerte

Calypso nie rozmawiała ze mną więcej. Dużo ją kosztowało udawanie miłej. Ciekawe, na czym jej tak bardzo zależało?
Zamieszkałam wraz z nią w wielkiej posiadłości, w której praktycznie wszystko było w odcieniach szarości - no może oprócz zawartości garderoby (ale o tym za chwile). Służba mieszkała w oddzielnych małych domkach, niedaleko kompleksu - ach, bo mieliśmy ogromne iglaste ogrody ze sporą altaną w środku i ciemne jezioro niedaleko domu. Mogłam spacerować w tamtych okolicach, kiedy tylko chciałam. Nikt mi nie towarzyszył, chociaż wydawało mi się, że wciąż jestem obserwowana.
Otrzymałam własną, ogromną komnatę - z lustrem, garderobą pełną sukni, koszul, gorsetów, spódnic i spodni. Dostałam nawet własną toaletkę, wyposażoną w perfumy i pigmenty, szczotki, nożyczki do włosów i całą gamę akcesoriów do paznokci. Nie miałam pojęcia, skąd wredna i złośliwa Calypso zna te wszystkie przedmioty… Ktoś musiał jej podpowiedzieć, co lubię. Tylko kto?
Podczas pobytu w jej krainie cieni miałam sporo czasu na myślenie. Dumałam nad ostatnimi sprawami, nad Wellsonem, Martą i Jackiem… Ciekawiło mnie, dlaczego wylądowałam akurat tutaj. Skoro Penelopa nijak nie zareagowała na moją decyzję, musiało być ro zgodne z wolą Starszych. Zaczynałam się bać. Wiedźma na coś czekała, zostawiła mnie samej sobie mając świadomość, że nie ucieknę. W takim razie co się ze mną stanie po porodzie?
Ciąża przebiegała szybciej niż w normalnym świecie. Czas płynął tutaj zupełnie inaczej. Nie było dni, ani nocy, tylko wieczne mgły. Spałam, kiedy byłam zmęczona, posiłki dostawałam regularnie. Mimo tego była bardzo wyczerpana. Zauważyłam, że moje oczy nabrały żółtej barwy. Mogło to być spowodowane zarówno ciążą, jak i miejscem. Sypiałam coraz rzadziej. Jadłam coraz mniej.
Któregoś razu, kiedy bezszelestni służący znowu podstawili mi tacę ze śniadaniem w komnacie, postanowiłam coś zmienić. Co miałabym robić, gdy wrócę do załogi z dzieckiem? Jeśli oczywiście przeżyję poród, co było bardziej niż niemożliwe. Usiadłam przed toaletką i spojrzałam w swoje odbicie. Kim zamierzałam być? Zaczęłam pleść warkocz z moich rudych włosów - najpierw dookoła głowy, a potem prosto. Wyglądałam zupełnie inaczej niż przy rozpuszczonych - tak skromniej, odrobinę smutno. Założyłam wtedy po raz pierwszy spodnie i stonowaną, rozciętą przez środek suknię. Podobało mi się to połączenie - inne, zupełnie inne.
Tamtego dnia skubnęłam trochę szarej kaszy z tacy i wyszłam do ogrodu. Spacerując po labiryncie żywopłotów, myślałam o Jacku. Cokolwiek teraz robił, na pewno dobrze się bawił. Pewnie zapomniał już o mnie; był tego typu mężczyzną, że jak coś go przerażało, chciał być od tego jak najdalej. Przynajmniej ja miałam takie wrażenie. Postanowiłam, że jeśli wrócę, nie będę go niepokoić. Nie wrócę na Perłę. Bo on mnie na pewno nie szuka.
Rozmyślając, wyszłam z ogrodów wprost na brzeg ciemnego jeziora. Usiadłam pod uschniętym drzewem. "Szkoda, że nie zabrałam lutni. - pomyślałam. - mogłabym cos sobie zaśpiewać". W tym momencie usłyszałam dźwięk strun - cudowny i lekki, jak gdyby niesiony przez pustynny wiatr. Muzykę tak dobrze mi znaną, dochodzącą od strony jeziora.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz