Zgięłam się w pół.
Marcel nie zatrzymując się, wziął mnie na ręce i biegł dalej.
- Co się dzieje, skarbie? Dlaczego cię boli? -
zapytał naiwny.
- Ja… - wyjęczałam. - chyba rodzę…
- Jesteś w ciąży? Jasnooka? Niech to szlag…
nie mamy teraz czasu… och, Izydo, wspomóż! - szeptał modlitwy.
Zatrzymaliśmy się
na brzegu jeziora, tuż przed ogromną bramą, jarzącą się błękitnym blaskiem -
portalem do innego świata, innej krainy. Marcel się zawahał. Intruz musiał
przejść przez bramę, nigdzie go nie widzieliśmy.
- Wchodź, nie marudź… - wyszeptałam.
Marcel wkroczył w
portal ze mną na rękach.
Wylądowaliśmy w
dziwnym świecie. Przypominał tropikalną część wyspy Edwarda, ale był jakby
przekoloryzowany, bardziej jaskrawy i krzykliwy. Beduin położył mnie pod
drzewem.
- I co ja mam zrobić, co ja mam zrobić. -
szeptał spanikowany.
- Czekaj… Zaraz pojawi się Starszy, aby
obwieścić nowego dziedzica…
- Kerte, zaraz to ty umrzesz! I tyle będzie z
nowego dziedzica!
- Cii… - wyszeptałam. Skurcze się nasilały.
Czułam, jak chłopiec próbuje wyjść na świat.
Usłyszeliśmy ciche
PYK! - tuż obok pojawiła się Penelopa.
- Pene.. Ugh!
- Odsuń się, Tehtarze. I najlepiej odwróć. -
powiedziała Starsza spokojnie. Po czym zabrała się za odbieranie porodu.
Marcel co jakiś
czas był proszony o przyniesienie jakiś rzeczy. Największy problem miał z wodą,
ale i z tym sobie poradził. Poród przebiegł bez komplikacji. Gdy było już po
wszystkim, usłyszałam tylko znamienne: "SYN" i zemdlałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz