niedziela, 1 czerwca 2014

Od Jack'a

Sama idea wydawała się logiczna i sensowna. O ile cokolwiek, co wiąże się z bogami wikingów i końcem świata może być sensowne. Jednak występuje jedno wielkie "ale". To "ale" truje ludziom życie. Odbiera pasję, sens, cele. Dopiero teraz poczułem to tak mocno. Uświadomiłem sobie ile zmian przeszedłem od początku tej bezsensownej podróży. W ogóle po co to było? Dla mojej martwej siostry? Błagam... Straciłem już tak wiele. Ta cała "bajeczka", historia mojego życia od zawsze pozbawiona była logiki i najmniejszego sensu. Teraz wydało się to tak jasne. To co człowiek ma to ludzie, którzy go otaczają. Ja nigdy nie miałem prawdziwiej rodziny. Więc utrudniono mi wszystko na starcie. Jedynie Marta pchała to wszystko do przodu, nadawał sens, wyznaczała cele. Może to i ona wplątała mnie w ten zwariowany ciąg zdarzeń, ale to ona także nadała mojemu życiu smak. Ona sprawiła, że zacząłem żyć na nowo. Otoczyli nas ludzie. Miała to być tylko załoga, bezmózgie sługusy. W każdym razie ja tak to widziałem. Jednak oni mnie zaskoczyli. Stworzyli nietypowe więzi. Wystraszyłem się. Taka jest prawda. Wystraszyłem się tego emocjonalnego podejścia. Dawniej czarne było czarne, a białe było białe. Ci ludzie wnieśli inne kolory. To mnie przytłoczyło. Zniszczyłem i część tego. Potem tysiące wiar starło się na pokładzie "Perełki". Religia. Coś co dla mnie i mojej siostry nie istniało. Bo i czemu mieliśmy ufać wyimaginowanym bóstwom, powierzać swój los w ich ręce. Sami jesteśmy kapitanami swojego życia. Nadal nie wierzę w żadne z tych bóstw. Choć świat stawia mi wiele dowodów na poparcie tych religii. Ale ja wiem swoje. No i w końcu jej śmierć. Wielki cios. Już nie miał kto mi wybierać drogi. Nie miał kto wyznaczać mi cele. Straciłem najbliższą mi osobę. Wtedy postanowiłem wesprzeć się załogą. Znalazłem w nich oparcie, szczególnie w Torze, która nawet teraz słucha mojej bezsensownej gadaniny. Straciłem nogę. To już najmniejsza ze strat. Fizyczne trudności nie są prawdziwe i nigdy nie były. Został więc jeden problem. Ten cały Ragnarok. Chciałbym podejść do tego obojętnie. Zostawić tych "bogów" samym sobie. Ale nie mogę zawieść moich ludzi, moich przyjaciół? Może nie wszyscy nimi są, ale część na pewno.
- Wybacz Tora.... - szepnąłem tylko, na co ona spojrzała pytająco.
Zwiesiłem głowę i westchnąłem ciężko. Kiedyś musiałem sobie uświadomić to wszystko. Szkoda, że to przychodzi w najmniej odpowiednim momencie. Ale takie jest  życie. I nic na to nie poradzimy.
- W mojej głowie, akurat teraz, stoczyła się największa z walk w jakich kiedykolwiek uczestniczyłem. To straszne - zmarszczyłem brwi, ale ta lekkość do mnie nie przyszła - Uświadomiłem sobie, że... Mimo iż to wszystko wydaje mi się wierutną bzdurą.... To chcę powstrzymać ten "koniec świata" i to bynajmniej nie z tego powodu, że mi na tym świecie zależy i że w to wierzę. Chcę to powstrzymać dla całej załogi, tych ludzi, którzy widzieli we mnie choć przez pięć minut dowódcę. Żeby ich nie zawieść i ostatecznie udowodnić, że.... - uśmiechnąłem się mimowolnie - Że jestem dobrym człowiekiem. Powstrzymać Ragnarok dla Ciebie. Bo po śmierci mojej siostry stałaś się najbliższą mi osobą. Dziękuje. Za te wszystkie wspólne chwile - pogładziłem jej włosy i ściągnąłem usta w wąską kreskę - Przepraszam - wydukałem na koniec i pocałowałem ją w czoło.
Po tym poprawiłem kapelusz na głowie i stukając drewnianą nogą odszedłem od steru. Niebo ciemniało powoli, ale zdecydowałem się dać im wcześniej tę chwilę wytchnienia. Powoli zszedłem pod pokład. Serce mi się ścisnęło, gdy zobaczyłem ich pracujących w pocie czoła.
- Koniec na dziś - oznajmiłem - Prześpijcie się trochę, bo jutro pewnie czeka nas równie bezwietrzny dzień.
Z cichym jękiem odstąpili od wioseł i mrucząc coś pod nosami udali się do swoich posłań. Przeszedłem się jeszcze po pustym pomieszczeniu i poprawiłem kilka węzłów. Nawet tego nie wymagały, załoga już o to zadbała, ale z przyzwyczajenia i pasji jaką zawsze do tego żywiłem, musiałem to zrobić. Gdy wróciłem na pokład, na niebie świeciły już tysiące gwiazd. Kilka lamp świeciło się na okręcie.
- Okręt ułożył się na fali do snu.... - wyszeptałem po cichu i uśmiechnąłem sie pod nosem - A wtedy się zaczęło..... Niebo zagrzmiało, a kapitan, który wiedział, ze nadchodzi koniec postanowił uspokoić serca swoich wiernych żeglarzy. "Ja ufam mojemu niebu. Zaufajcie i wy. Nic nam nie grozi, póki ocean sprawuje nad nami pieczę" I szepty strachu umilkły, a marynarze ułożyli się do snu. Tylko kapitan stał na straży. Bo tylko on wiedział, że już nigdy się nie obudzą. Że okręt zasną na dobre, a żagle nie nadmą się już od wiatru......
- Co to? - usłyszałem z tyłu.
- Jeszcze nie śpisz? Ciągle tu czekasz? - odwróciłem się powoli do Tory - To jedna z bajek Marty.
- Wierzy w nią? W tej chwili?
- A czemuż miałbym w nia wierzyć?
- Bo opowiadasz ją samemu sobie.
- Opowiadam ją Tobie.
- Nie wiedziałeś, że to jestem.
- Wyszedłem z założenia, że zawsze jesteś o krok za mną. Czemu nie śpisz?
- Bo muszę Ci jakoś odpowiedzieć na to, co powiedziałeś, nim zszedłeś pod pokład.
- Słucham... - odparłem i rozłożywszy jeden z koców, które leżały nieopodal wskazałem jej okryty już teraz fragment pokładu.
Usiedliśmy, jak gdyby to była wiosna, a my siedzielibyśmy na zielonej trawie i właśnie rozpoczynali swój piknik. Byłem ciekaw cóż takiego ona pragnie mi przekazać.

---------------------------------------------------------------------------------------------
Nawet jeśli nikt się nie odezwie, to to opowiadanie jest jako takim zakończeniem. Możemy po prostu założyć, że Ragnarok przybył w nocy, a całą załoga po prostu koniec świata przespała. Zaś Jack i Tora nie mogąc nic zrobić, do końca opowiadali sobie bajeczki. Może trochę smutny koniec tego bloga, ale wygląda na to, ze taki właśnie miał być. Szkoda mi naszych bohaterów. Ale nic na to nie poradzę. Jak przykładny kapitan pójdę na dno razem z moim statkiem.

Jeśli to ma być już pożegnanie to muszę dodać jeszcze kilka słów.
Po pierwsze - DZIĘKUJE, że tak długo tu wytrwaliście i włożyliście w to całą swoją pasję. Wyszła historia nietypowa, nie do końca piracka i może z lekka bezsensowna, ale widać taka miała być.
PRZEPRASZAM, że nie mogłam zrobić więcej. Starałam się jak mogłam i próbowałam tchnąć w bloga drugie życie - nie wyszło, trudno.
I przede wszystkim - ŻEGNAJCIE - wszyscy, którzy byliście tu choćby przez jedno tylko opowiadanie. Niech wiatr wam sprzyja i nadyma wasze żagle. Bądźcie kapitanami swojego życia. Nie zmarnujcie tych białych stron, które macie do zapisania swoim życiem. Stwórzcie swoją historię, która pobije tą. Niech ta historia nosi tytuł "życie". O nic więcej nie proszę.

Do końca wierny swej załodze - kapitan Jack.

Od Tory


Wiem, że to trochę późno i nic pewnie nie zdziałam ale oto opowiadanie:
--------------------

- Mój nastrój? Cóż, niepokoi mnie ta cisza i mróz. ten rodzaj ciszy to zwiastuje burzę, kłopoty. A mróz... mróz zwiastuje Lokiego, a zarazem jego czarującą siostrę. Boję się też o tych przebywających w Jotunheimie. Aaron jest zaślepiony, nie wie, że Aa może nie wrócić. Alicja jest tytanką, o nią boję się mniej, a Shell jest, wydaje mi się najsprytniejsza z tamtej trójki.
- Tak, ona raczej jest czujna. - mruknął Jack.
- Nie jesteś z północy. Bogowie wikingów - spojrzałam w szare niebo i chwyciłam za żelazny medalion - są inni niż... przykładowo bogowie greccy. Są bliżej ludzi, ale stanowią większe zagrożenie. Są nieśmiertelni jedynie dzięki jabłkom Idunn. - każde słowo mówiłam trochę głośniej i uświadomiłam sobie, że...
- Czyli odetniemy Lokiemu i, lub Hel dostęp do witaminek... - podjął Jack.
- ...a kiedy będzie śmiertelny jak człowiek... - ciągnęłam.
- ...przebijemy go włócznią.
- ...którą obecnie mam w swojej kajucie. Baldur przeżyje, a Ragnarok odejdzie? - dokończyłam
Spojrzeliśmy po sobie. Oboje z nas dręczyło jedno pytanie.
- Tylko jak? - westchnął kapitan.

niedziela, 4 maja 2014

Co za szok - nowa postać

Adrasteja wkracza na nasze wody ze swoim pięknym żaglowcem "Oprawcą"


















Witamy i mamy nadzieję, że obudzisz nas na powrót! 

wtorek, 15 kwietnia 2014

Od Jack'a

Przeszywający chłód był nietypowym zjawiskiem w tych stronach. Zresztą marynarzy dręczyły raczej upały, niż brak słońca. Jednak tym razem było inaczej. Tora kichnęła, a ja uśmiechnąłem się do niej.
- Nastrój, jak zwykle - podrapałem się po głowie - Zmęczenie, niepokój, chęć na legnięcie na ciepłym piasku i upicie się do nieprzytomnego..... No i oczywiście radość, że znów mogę czuć wiatr w żaglach... Znaczy... zapach morza, bo wiatru niestety brak. Do tego wszystkiego można dodać, że życie jest wieczną gonitwą. Jak nie czas, nie wiedźma morska, nie kule armat... To potwór morski nie pozwoli ci spać spokojnie. Czyli jak już mówiłem.... Jak zwykle.
Odwzajemniła słaby uśmiech i pokręciła głową schowaną w ramionach.
- To ciekawa mieszanka jak na "zwykle".
- Zimno ci? - przekrzywiłem głowę.
- Wcale - uśmiechnęła się przekornie.
- To nie będę ci proponował ciepłego koca, który wisi na poręczy schodów na pokład - odparłem.
Tora odwdzięczyła się spojrzeniem i podreptała po koc. Narzuciła go na ramiona i na powrót stanęła obok mnie.
- Będziemy płynąć tylko do nocy. Wszystkim nam przyda się odpoczynek. Zwłaszcza, że wiosłowanie nie jest przyjemny zajęciem.... - poinformowałem ją i zdecydowałem się na powrót do poprzedniej rozmowy - A jak twój nastrój?

(No boskie było, czego chcesz xD Odpowiadam dopiero teraz, bo czas mi wcześniej nie pozwolił ;) )

niedziela, 13 kwietnia 2014

Od Tory

Cisza na morzu zawsze budziła we mnie niepokój. Była znakiem niebezpieczeństwa, śmierci i ataku. Nie żebym nie lubiła walki i ryzyka, ale mimo to wolę pożyć jeszcze kilkadziesiąt lat. A do tego ten mróz...
Przy sterze stał Jack. Widok jego drewnianej protezy powodował, że ściskało mi się serce. Nadal będzie mógł biegać, walczyć, ale nie w 100% tak jak kiedyś. Z bladym uśmiechem wspomniałam naszą ćwiczebną walkę, w dniu, kiedy pojawiłam się na Perle. Wydawało mi się, że to zdarzyło się lata temu. Westchnęłam, spoglądając na Jack'a jeszcze raz. Nie ma jednej nogi. To tak okropnie brzmi.
- Co tak stoisz i się gapisz? Pogadaj jak człowiek. - zawołał kapitan, nie odwracając się.
Jako odpowiedź podeszłam do niego. Trzęsąc się z zimna, z ramionami splecionymi na piersi, spytałam, a z moich ust wydobył się obłoczek pary:
- Jak nastrój? - kichnęłam i wtuliłam głowę w ramiona.
(Jack? Tak, wiem, wspaniałe opowiadanie Xd)

Od Jack'a

Statek ruszył z wolna. Załoga, chodź nieliczna, dała z siebie wszystko. Gdy przepłynęliśmy parę jardów woda za nami poruszyła się niespokojnie. Niespokojnie zastukałem palcami o burtę.
- Dalej... - szeptałem - Damy radę, tylko się postarajcie....
Powietrze przeszył dziwny ryk. Moja ręka automatycznie powędrowała do kamyka pod koszulą. Zacisnąłem na nim palce i zacząłem szeptać z zamkniętymi oczyma. Kiwałem się delikatnie w przód i w tył.
- Głupia prośba - zaświszczał wiatr, a ja się uśmiechnąłem.
Otworzyłem oczy. Morze już nie bulgotało.
- Jeszcze spotkamy tego stwora - wyszeptałem -To pomoże tylko na chwilę. Muszą dać z siebie wszystko.
Podreptałem w stronę steru i chwyciłem go w ręce. Czyli dalej czekamy na wiatr. Cisza. Najgorsze co może być. Będziemy wiosłować do nocy. Potem muszą odpocząć. Nie są niezniszczalni.
- Wdepnęliśmy w niezłe gówno. Przygoda... -skrzywiłem się i przeczesałem ręka włosy. 

czwartek, 10 kwietnia 2014

Od Kerte

 - Ciągnij liny, Jonathan! - krzyknęłam, lekko utrzymując ster. Mój syn zakrzątnął się po pokładzie. Żeglowaliśmy już kilka dni, niebo było bezchmurne i czyste. Jak to dobrze, że nie pozwoliłam Marcelowi go spieniężyć - "Skała" pruła zarówno fale, jak i powietrze. Marcel nie był zachwycony faktem, że wypływamy, ale uparłam się, żeby wprowadzić Jona w życie żeglarza.
Mały chłopiec wyrósł, nie ma co… Nie chciał obciąć włosów przed wyjazdem, dlatego teraz sięgały mu za ramiona. Jego oczy miały jasnobrązowy, hazelowy kolor - odziedziczył po mnie parę cech Jasnookich, ale sporo więcej dostał po Jacku.
 - A smak waszych ust… - zaczął szantę, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Tak, miał dryg do muzyki.
Zeszliśmy na morzę, ponieważ zaczynało się ściemniać. Byliśmy tylko we dwoje, Skałka nie była przystosowana do większej ilości osób. Jon przejął ode mnie stery, a ja poszłam się zdrzemnąć.
Już kiedy się kładłam, wyczułam dobrze znaną mi esencję. Płynęliśmy w dobrym kierunku - Perła znajdowała się już tylko dzień drogi od nas.
Zmienialiśmy się z Jonathanem kilka razy, zanim wstał świt. Na wschodzie zbierały się chmury. Płynęliśmy w kierunku Florydy. Zastanawiałam się, co też Jack kombinuje.
 - Dlaczego właściwie płyniemy w tamtą stronę, matko? - zapytał chłopak po raz nie wiadomo który.
 - Mam co do tego dobre przeczucia, Jon - odpowiadałam za każdym razem. Nikomu nie opowiedziałam, jak którejś nocy odwiedziła mnie Calypso. Mówiła, jak to Kapitan potrzebuje załogi i szykuje się wielka bitwa, zapobiegająca końcu świata. Nie mogłam przegapić takiej okazji. Nie powiedziałam też Jonathanowi o Jacku. Oboje nie chcieliśmy, aby się dowiedział. Miałam też cichą nadzieję, że Młody czegoś się od ojca nauczy, ale wiedziałam, że nie mam na co liczyć.
Stojąc za sterem i patrząc na widnokrąg, poczułam ukłucie w okolicach żołądka. W tym samym momencie syn zawołał:
 - Statek na horyzoncie!
 - Jonathan, to nie jest jakiś tam statek. To "Perła", legendarna łajba Kapitana Jacka! - powiedziałam z namaszczeniem. - Chodźmy się przywitać.

[W ramach ścisłości kochana. Ostatnie zdanie musiałam poprawić, bo to jest "Perła". Kiedyś będzie Czarna, jeśli blog nie umrze wcześniej, ale nazwiska kapitana też nie podawałam i podkreślam - źle skojarzyłaś. Ten Jack to nie wróbelek ;) ]

Kerte powraca...

Niezły szok, nieprawdaż?  Ale dla kogo? Dla samej powracającej? Nie okłamujmy się. Załoga umiera....

No to dodam, że wraca z synkiem. Noms......

wtorek, 8 kwietnia 2014

Od Hel

Dębowa laska stuknęła o pokład głośno. Pokład zakołysał się pod moimi stopami.
-Więc gdzie płyniemy?- zapytałam brata. Milczał z głupim uśmieszkiem na ustach. Poszliśmy na mostek kapitański i stanęłam nad mapą.
-Polećmy... Na ziemię- rzucił od niechcenia. Nic nie odpowiadając Dotknęłam rubinem w lasce stolika i świat zawirował. Ujrzałam dwie niewyraźne postacie. Dziecięce postacie. Zaczęły rosnąć. Torba zwisająca z ramienia dziewczynki rozerwała się i na deski spadł młody smok. Po chwili statek uderzył o morską toń. Wszystko ustało. Przede mną stały na oko 15 letnie bliźniaki. Wokół łydki dziewczyny owijał się czarny, smoczy ogon.
-Ee... Co się właśnie stało?- zapytałam szeptem. Daenerys i Ragnar byli równie zaskoczeni, choć sprawiali wrażenie jakby nie odczuli tego, że jakieś 10 lat życia upłynęło im w parę sekund. Drogon kaszlnął i z jego nozdrzy buchnął słaby płomień. Spojrzałam na ciasne ubrania na ich ciałach i roześmiałam się.- Chodźcie, dam wam inne ubrania.- Dałam Dany skórzany wams i spodnie. Ragnara ubrałam podobnie tylko ciemniej. Potem wróciliśmy na pokład.-Więc co teraz Loki? Na czym polega ten rytuał?- znów milczał.

Od Lokiego

Eleniel zjawiła się nagle choć nie powiem, że się tego nie spodziewałem. Przywitałem ją z otwartymi ramionami jak przystało na gospodarza choć przyznam, że niechętnie. Usiedliśmy do stołu. Shell zaczęła tłumaczyć coś elfce. Było w niej coś innego... coś boskiego... Wszyscy rozeszli się po pokojach gdy wieczerza się skończyła. Usiadłem na schodach w holu. Lubiłem dotyk zimnego marmuru. Musiałem zastanowić się co zrobić teraz. Teoretycznie to Hellia była kapitanem "Yggdrasil'a" jednak czułem, że czegoś ode mnie oczekuje. Chciała bym wytłumaczył jej przepowiednię. Co było trudne bo sam jej nie rozumiałem. Nagle przez mój umysł przetoczyło się tysiąc myśli i już wiedziałem. Wstałem. Wbiegłem po schodach do mojej sypialni i spiesznie spakowałem kilka rzeczy. Wybiegłem przed pałac.
-Załoga!!!- zawołałem łącząc ręce. Okna pootwierały się i wychynęły z nich głowy.- Wypływamy!- Ruszyłem w stronę przycumowanego w porcie okrętu. Wszedłem na pokład i przygotowałem większość rzeczy. Potem dołączyła reszta i wypłynęliśmy.

poniedziałek, 24 marca 2014

Od Shell

Gdy do jadalni weszła ta elfka, pomału kończyłam jeść śniadanie. Zmierzyłyśmy się wzrokiem, po czym zwróciła się bezpośrednio do Lokiego.
 - Panie, przybyłam - powiedziała, dygając lekko.
 - Witaj, Elune - Kłamca przygryzł wargę. Chyba do końca nie wiedział, co ma z nią zrobić. - Usiądź proszę, pewnie jesteś głodna.
 - Dziękuję, panie - odrzekła i jak cielaczek usiadła koło Lokiego. Nalała sobie szklankę wody, ale jedzenia nie ruszyła.
 - Nie smakują ci potrawy Jouthenhaimu, elfko? - zapytałam, dopijając białe wyrafinowane wino.
 - Nie tym się żywię, ale dziękuje za troskę… - zająknęła się, nie wiedząc, jak mnie tytułować. Byłyśmy przecież razem w załodze, dlaczego nie nazwała mnie kapłanką jak reszta? - Nie jesteś już kapłanką - rzekła, jakby czytała moje myśli. Zapowietrzyłam się i wzniosłam blokadę. Poczułam zgęstnienie powietrza, Loki musiał wzmocnić ochronę w całym pałacu.
 - A kim w takim razie jestem? - pisnęłam niekontrolowanie, zaskoczona i jednocześnie wzburzona.
 - Jakby to wytłumaczyć… - zaczęła Elune, wciąż z tym samym nieobecnym wyrazem twarzy. - Jesteś w duchem w ciele, tak jak pan Loki.
 - Każdy człowiek jest duchem w ciele - prychnęłam.
 - Ale ty już nie jesteś człowiekiem - jej oczy przewiercały mnie na wylot. Kłamca spuścił głowę.
 - Więc czym jestem?
 - Jakby… - nie wiedziała, na ile może sobie pozwolić. - jakby boginką, jaśnie pani.
Syknęłam i wstałam. Ręce mi się trzęsły. Niedorzeczność! Ja boginią, równą Lokiemu, Hel i Najjaśniejszej! Bluźnierstwo! Prychnęłam jeszcze raz. Spojrzałam na elfkę raz jeszcze, tym razem dokładniej - nie miała skóry, biła od niej dziwna siła. Była bezcielesna, duch w powłoce, niczym eliksir w probówce. Nie powinno jej tu być, takie jak ona żyły w niebycie. Kto ją wskrzesił?
 - Jeśli będziesz czegoś potrzebował, gospodarz, jestem u siebie w komnacie - wyszeptałam drżącym głosem i skierowałam się na górę.
 - Nie pozwoliłem ci odejść, Shell - powiedział, ale nie zwróciłam na to uwagi. Usłyszałam jeszcze, jak woła moje imię, zanim zamknęłam drzwi.
W pokoju szybko rozpaliłam kadzidła i zasłoniłam zasłony. Narysowałam na podłodze krąg, uklękłam w nim i zaczęłam wprowadzać się w trans. Musiałam skontaktować się z Kirke, dowiedzieć się o co tu chodzi. Ale wizje nie przychodziły. Roztrzęsiona, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam lekko szlochać w poduszkę.

niedziela, 9 marca 2014

Od Annamarii

W gardle mi zasychało, a mięśnie bolały potwornie. Cisza na morzu to najgorsza z możliwych rzeczy. Stałam za sterem próbując ruszyć statek z miejsca, ale nic z tego. Na pokładzie rozbrzmiało głośne - puk - puk. To kapitan opuścił swoja norę. Z drewnianą nogą wyglądał na o wiele mniej pewnego siebie. Podszedł do burty gdzie stałą Tora. Przyglądałam się im z zaciekawieniem. Szybko się tym znudziłam i przeniosłam wzrok na horyzont. Floryda była naszym celem, chodź nie byłam pewna czy go osiągniemy. Ostatnio dużo się wydarzyło. Ta cała Hel.... Skrzywiłam się mimowolnie.
- I w butelce rum... - zakołysałam się w takt melodii, która wyryła się w mojej pamięci.
Wtem wszystko uległo zmianie. Kapitan zaczął coś krzyczeć. Kazał zejść wszystkim do wioseł.
- A ster?! - krzyknęłam ze swojego miejsca.
- Do wioseł! - nie ugiął się w swoim zamyśle.
Niechętnie opuściłam mostek i zeszłam pod pokład. Wszyscy siedli do wioseł i zaczęła się mordęga. Mięśnie i tak mnie bolały, ale teraz palił je żywy ogień. Włosy szybko zaczęły zlepiać sie od potu i straciły cały swój urok. 
- Cholera - zaklęłam pod nosem, czując pot spływający mi po skroniach.
Wkładałam w wiosłowanie całe swoje siły, ale nie miałam pojęcia przed czym uciekamy. Mogliśmy przecież spokojnie zaczekać na wiatr. Chyba, że...... Szybko wyrzuciłam tę okropna myśl z głowy i ze zdwojoną siłą przyłożyłam się do wiosłowania. 

Od Hel

Loki obudził mnie o brzasku. Świat zalał rumieniec wschodzącego słońca a do mojego pokoju wpadły rozbawione bliźniaki. Ubrałam się i zeszłam z nimi na dół. Nikogo jeszcze nie było. Ragnar uznał, że zjadłby czekoladę i pobiegł do kuchni. Ja i Daenerys przysiadłyśmy na schodach. Nagle w głowie rozbrzmiała mi dawno zapomniana melodia. Zaczęłam cicho śpiewać. http://www.youtube.com/watch?v=qZ7wgDLZYqw . Dziewczynka przyłączyła się do mnie. Nie wiedziałam skąd zna tą piosenkę. Może Loki ją nauczył? Ragnar wrócił a chwilę po nim przybył Daeron. Potem zjawił się Loki i Shell. Alicja przyszła ostatnia chowając do kieszeni narzędzia.
-Więc któż taki się zjawi...- zaczęłam ale drzwi otworzyły się i dzieciaki wyciągnęły mnie na zewnątrz. Przezornie zrezygnowałam z butów na obcasie i ciężkich sukni. Naprzeciwko wejścia stała elfka, o ile się nie myliłam ta sama, która pracowała dla mojego brata. Dzieci zaczęły wykrzykiwać jej imię. "Elune, Elune"- skandowały. Poprawiła kołnierz szarego płaszcza i poluźniłam pasek torby.
-Witaj Elune. A więc jednak udało ci się przeżyć?- zapytałam.
-Nie można powiedzieć tego o Val- zauważył Daeron.- Wyłowiłem ją z morza.- elfka westchnęła i zaczęła się tłumaczyć ale jej nie usłyszałam bo bliźniaki ciągnęły mnie już w stronę lasu. Tak jak poprzednio dotarliśmy do domku na drzewie. Smoczątko przywitało nas cichym wrzaskiem i łopotem małych skrzydeł. Wyjęłam z torby pieczone mięso i przydzieliłam porcję każdemu z nas. Daenerys siedziała z Drogonem (bo tak nazwaliśmy smoka) na kolanach ale Ragnar wydawał się bardziej zafascynowany książką o podróżach, którą mu podarowałam.
-A wiesz?- zaczęła dziewczynka.- jak Drogon urośnie to będę na nim latała. Latałaś kiedyś na smoku?- pomyślałam o tym razie gdy władając ciałem Aarony wsiadłam na smoka, którego potem zabiła Marta. Z radością odpłaciłam jej tym samym. Choć właściwie taki mieliśmy układ. Uśmiechnęłam się do swoich myśli i do Dany.
-Nie złotko, nigdy nie latałam na smoku.- przeniosła wzrok na zwierzę z satysfakcją. Po czasie najedzony Drogon ułożył się na stercie koców a ja w hamaku. Bliźniaki położyły się obok mnie.
-Opowiesz nam coś?- zapytał Ragnar.- Coś o rycerzach.
-O księżniczkach. Opowieści o księżniczkach są fajniejsze.
-O rycerzach!
-Dobrze! Opowiem o księżniczkach i rycerzach.- dzieci równocześnie pokazały sobie języki i wybuchnęły śmiechem. Drogon wdrapał się po ścianie i ułożył obok Dany. Opowiedziałam im baśń. Ciągnęłam ją długo a gdy skończyłam zorientowałam się, że po części przedstawia moją historię.
-To smutna opowieść.- zauważyła dziewczynka gdy powiedziałam o śmierci ukochanego głównej bohaterki.
-Smutna ale niesie ze sobą mądrość. Bo zaczynamy doceniać to co mamy dopiero gdy to stracimy. A tak nie powinno być.- Dzieci zasnęły a ja zabrałam smoka i usiadłam w fotelu. Przeszywał mnie wzrokiem. Oczy miał jak siedem kręgów piekielnych. Każdy bardziej gorętszy od poprzedniego.- A więc zwojujecie świat?- zapytałam go szeptem. Z nozdrzy buchnął mu kłąb czarnego dymu. Wiedziałam co powiedzieć, ale czy nie był za młody? Wyszłam ze smokiem na dwór i zeszłam po drabinie. Usadłam na ziemi sadzając go sobie na kolanach zwróconego do mnie tyłem.- Dracarys- Wyszeptałam. Smok rozwinął skrzydła i jakby zakaszlał cicho. Potem z jego pyska wystrzelił stożek ognia. Pogłaskałam go po głowie i wróciliśmy do środka.

Od Jack'a

Cisza na morzu. Brak wiatru. Los nam nie sprzyja. Martwi nie opowiadają bajek.
Siedziałem w swojej kajucie i obracałem w palcach kamień. Nigdy nie wątpiłem w moce nadprzyrodzone i wyglądało na to, że coś chce nas powstrzymać. Czyżby była to cisza przed burzą? Schowałem błękitny kamyk pod koszulę i wyszedłem na pokład. Nadal nie mogłem oswoić się z myślom, ze nie mam nogi. Odszukałem wzrokiem Torę i podszedłem do niej.
- Dawno nie rozmawialiśmy - rzuciłem, opierając się o burtę - Czy coś jest nie tak?
- Nie.... - wpatrywała się w horyzont - Tak wyszło.
- Coś czuję, że nie dopłyniemy bez przeszkód na Florydę.
Przygryzła wargę.
- Ej. Ja też nie jestem zadowolony z utraty załogi. Nasze grono się zmniejszyło. To nie jest wcale optymistyczna wizja.
- Wiem. Nic nie da się zrobić, prawda? - spuściła wzrok na swoje dłonie.
- Jeszcze będziemy się śmiać, zobaczysz - dałem jej lekkiego kuksańca w ramię.
Nie odpowiedziała. Zamilkliśmy wpatrując się w spokojną wodę. Niebezpiecznie spokojną.
- Musimy zacząć wiosłować - wymamrotałem po części do siebie, po części do niej - Coś mi mówi, że nie możemy tu stać.
- Za mało ludzi - wyglądała na niewzruszoną.
Odszedłem od burty kilka kroków.
- Załoga do wioseł! Wszyscy! Pod pokład! Pod pokład!
- Co się stało?- Tora odwróciła się do mnie nic nie rozumiejąc.
- Obawiam się moja droga, że za niedługo dowiesz się co...... Niebawem wszyscy się dowiemy.
Wyjrzałem niepewnie przez burtę, obawiając się tego co tam ujrzę. Skrzywiłem się, gdy ujrzałem ciemną plamę pod nami. Dalej woda była przejrzysta. Skopiłem się na ciemności pod nami i ujrzałem błysk białka.
- Już niebawem wszyscy się dowiemy..... - wymamrotałem i pobiegłem do steru.


Od Elune

Ciemność. Oplatająca mnie, rozrywająca na strzępy i dostająca się we wszystkie zakamarki mojego ciała i umysłu Ciemność. Ból na zewnątrz i w środku, niczym nie zmącona Cisza. Czy tak wygląda Piekło? Nie, Piekła nie ma - musiałam być w Niebycie, czekać na wskrzeszenie przez jakiego Boga. Byłam elfką, nie wierzyłam w Piekło. Ale jednak to miejsce kipiało Cierpieniem, rozlewało się na wszystkie strony. Istniałam w jednym ciele i jednocześnie byłam rozbita. A wokół mnie jak dzwon rozbrzmiewały słowa Upadłych: "Zdradziłaś ich!" oraz "Zabiłaś!".
Nie wiem, ile czasu wisiałam w Niebycie, między Sklepieniem a wymiarem zwanym Ziemią. Któregoś razu - bo dni się tam nie liczy - usłyszałam głos, niby błyskawica przecinająca czerń nocnego nieba. Głos stworzenia, przejmujący mnie do szpiku niewyczuwalnych kości. Głos męski, głęboki i aksamitny, przemawiający w nieznanym mi języku. Poczułam, jak Ból ustępuje, a moje ciało z powrotem nabiera kształtu, wypełnia się Energią. Nie byłam już istotą, o nie - stawałam się Cieniem, Duchem, jednym z Upadłych. Nie miałam materialnej postaci, jedynie zarys, kontur.
Zaczęłam spadać w dół, jak niegdyś przed czasem, zanim trafiłam do Niebytu. Czułam, jak przenikałam przez warstwy, które oplatały mnie jak folia. Powłoki, które pozwalały mi egzystować na Ziemi. Były ciasne, niewygodne i sztuczne, ograniczały moją Energię. Nie było to tradycyjne ciało, miało kolor nieba.
Uderzyłam głucho w trawiastą ziemię. Poczułam lekki ból, rozchodzący się wzdłuż moich pleców. Dopiero teraz otworzyłam oczy - świat wokół mnie był wyraźny. Widziałam energię emanującą z drzew i roślin, świetliste oczy dzików i innych zwierząt w głuszy. Znajdowałam się w lesie. Niebo miało fioletowy odcień, mnóstwo gwiazd zaczynało błyszczeć - trwał zmierzch.  Spojrzałam na swoje dłonie - gładkie, błękitne, z równymi paznokciami, delikatnie objęte niebieską poświatą.
Spróbowałam wstać, o dziwo nie kręciło mi się w głowie. Rozmasowałam sobie krzyże, ale nic to nie pomogło - byłam skazana na ból. Skrzywiłam się na samą myśl Niebytu. Gdzie właściwie się teraz znajdowałam? To nie była Ziemia, ona nie była taka piękna jak to miejsce.
Ruszyłam w głąb lasu. Szłam bezszelestnie, nie budząc zasypiających stworzeń. Puszcza żyła własnym życiem, a po zmroku było tu szczególnie niebezpiecznie. Znalazłam bystry strumyk, wokół którego zbierały się błędne ogniki. Nie rozpierzchły się, gdy podeszłam - stworzone z Energii, tak jak ja. Nie byłam głodna, ani spragniona, moja uwagę przyciągnęło krystaliczne odbicie - dziewczyny z długimi uszami i aksamitnie czarnymi włosami, splecionymi w finezyjne wzory i puszczonymi na ramiona. Elfka miała czyste, jarząco zielone oczy i wyglądała, jakby płakała Aurą. W okolicach mostka widniało Znamię w dziwnym kształcie - Runa Naznaczonej. Wiedziałam, że kolejne mam między biodrami. Słyszałam opowieści o Okaleczonych, ale stać się jedną z nich… - wzdłuż karku przeszedł mnie lekki dreszcz.
O świcie doszłam do pałacu. Widziałam go w pełnej okazałości, ale na pewno większość była ukryta przed wzrokiem postronnych. Gdy zbliżałam się do drzwi, one otworzyły się. Zamarłam - stanęłam naprzeciwko kobiety i dwójki małych dzieci, dziewczynki i chłopca. Dama była zaskoczona, a malcy uśmiechnęli się od ucha do ucha.
 - Elune! - powiedziała dziewczynka. Podeszła do mnie i zaczęła oglądać mnie ze wszystkich stron.
 - To nie było jej imię - wtrącił chłopiec.
 - Ale już jest! - pisnęła mała z radością, po czym zaczęła skakać dookoła mnie. - Elune! Elune!
Stałam jak skamieniała. Kobieta zaczynała dochodzić do siebie, i zapytała:

Nowa!


Witamy Elune!

Od Shell

Po przejściu Hel siedzieliśmy z Lokim jeszcze chwile. Krew sączyła się lekko przez bandaż, ale zbagatelizowałam to - zaraz powinna zaschnąć. Ciekawiło mnie, co robił teraz Jack i reszta załogi, jak sobie bez nas radzili…
 - Ja chyba już pójdę - powiedziałam, po czym spróbowałam wstać, tym razem uważając na sukienkę. Zachwiałam się.
 - Zaczekaj, odprowadzę cię - zasugerował, podtrzymując mnie za zdrową rękę. Nie chciałam od niego pomocy. Sam fakt, że przypominałam mu jego żonę, denerwował mnie.
Zaprowadził mnie do mojej komnaty - sama na pewno zgubiłabym się w tych korytarzach. Już miałam wejść do pokoju, gdy zatrzymał mnie, obracając w swoją stronę za ramię.
 - Wiesz, nie chciałbym, aby moje konszachty z aniołami zostały ujawnione reszcie…
 - Rozumiem - rzuciłam krótko, po czym otworzyłam drzwi. Loki został po drugiej stronie, wydawało mi się, że słyszę zgrzytanie jego zębów.
W moim pokoju panował półmrok. Zaczęłam się rozpakowywać, zmieniając w komnacie co jakiś czas drobne szczegóły. Przywołałam też parę unoszących się w powietrzu kul światła, co na pewno nie uszło uwadze gospodarza.
W pewnym momencie wszystko zgasło. Na moim łóżku zmaterializował się kształt - najpierw zbroja, potem zmierzwione czarne włosy i jarzący się na czerwono płomień, na końcu białe skrzydła.
 - No proszę, sądziłem że wyląduje koło Lokiego - powiedział anioł, patrząc na mnie jasnymi oczami. - Najwidoczniej ty przyciągasz mnie bardziej…
 - Shell. Jestem Shell. Loki znajduje się…
 - Za twoimi drzwiami - dokończył przybysz. Z niedowierzaniem wyjrzałam na zewnątrz, ale nikogo tam nie było. Moja komnata też była pusta, a kule świeciły jak wcześniej. Jedynie na łózko leżało małe, lekko przejrzyste piórko.
Tej nocy miała dziwne sny - Loki przykuty do kamienia i ja, trzymająca czarę nad jego głową, do której kapała dziwna zielonkawa ciecz. Wielki pożar, bitwa między olbrzymami a ludźmi. Anioł z ogniem na policzku i w oczach, dzierżący zapalony miecz. Biała Sama stojąca na klifie, patrząca na rzeź. Pieśń rozbrzmiewająca dookoła:

Ruszacie w bój
Tam gdzie wasze miejsce
Daleko stąd
Dalej niż me serce

Obudziłam się zlana potem. Wstawał świt. Usłyszałam pukanie - nie, walenie do drzwi.
 - Shellie, wstawaj! - to był Loki, robił dzienny obchód. - Wbijam za pięć minut, masz być uszykowana i schodzić na dół. Mamy gościa!
Podniosłam się i na krześle zobaczyłam kolejną sukienkę, tym razem związaną w talii, w głębokim fiolecie. Wzdrygnęłam się na myśl, że Loki mógł tu wejść i obserwować, jak miotałam się w koszmarach… Szybko się uszykowałam, a pióro schowałam między warstwy dekoltu. Gdy zeszłam na dół, byli tam już gospodarz, Hel i Daeron. Czekaliśmy na Alicję.

czwartek, 27 lutego 2014

Od Hel

Smoczątko zmęczone zabawami z bliźniakami zasnęło po dłuższym czasie. Czułam się z nimi jak dziecko. A może to niewinne dziecięce duszyczki się we mnie obudziły? Bardziej skłonna uwierzyć byłam w to pierwsze. Nakarmiliśmy czarnego jaszczura smażonym mięsem (dzieci wyjaśniły mi, że Drogon- bo tak go nazwały- nie lubi surowego mięsa) i opuściliśmy las. Prowadzili mnie biegiem za ręce w stronę pałacu. Zauważyłam, że czuli się tu nawet swobodniej niż ja. Po drodze nie spotkaliśmy nikogo- dopiero w jadalni natknęliśmy się na Lokiego i Shell. Ręka kapłanki była zabandażowana a przez opatrunek przeciekała lekko krew. Daenerys i Ragnar przywitali salwą śmiechu "wujka" i zaciągnęli mnie na wyższe piętra. Zaprowadzili mnie do wypełnionego światłem pokoju pełnego zabawek. Zaczęli bawić się kłócąc się co jakiś czas o mało ważne rzeczy a ja... zaczęłam im zazdrościć. Byli tacy beztroscy. Szczęśliwi. Ale widać w nich było przywódców. W dodatku mieli smoka. To, że zawojują świat było tylko kwestią czasu. Zastanawiałam się przez chwilę jak ich stąd wyprowadzić by nie przegapić ich wkroczenia w wiek dorosły a zarazem by nie byli zbyt młodzi na dalekie podróże. Później o tym pomyślę. Zostaniemy tu jeszcze parę dni. Bawiłam się z bliźniętami przez kilka godzin i dopiero gdy zmorzył ich sen uświadomiłam sobie, że świat spowiła szata przyozdobiona milionami gwiazd. Ułożyłam dzieci w łóżkach i wyszłam na obszerny balkon. Poczułam uderzenie chłodnego podmuchu wiatru i... woń krwi. Zamknęłam oczy. Ale nie zaległa przed nimi ciemność. Ujrzałam roztaczając się przede mną pola. Zazwyczaj złote łany zaścielały cały ten krajobraz poruszane lekko letnim wiatrem... Teraz było inaczej. Wydeptane pole bitwy zaściełane krwią moich ludzi dogorywających w katuszach z grotem strzały wbitym w rozdrapaną krtań lub wypływające z oczodołu oko. Ja sama stałam z mieczem w ręku zbrukana krwią moich ofiar. Mężczyzn żądnych mordu i gwałtu. Zabawne zważywszy na fakt iż przez odebraniem im życia odcinałam najpierw męskość. Ale jednego nie przewidziałam. Albo może raczej przewidziałam ale nie sądziłam, że to jednak się stanie. Wśród tylu ofiar leżał też on. Podbiegłam do ukochanego czując, że w moich oczach zbierają się łzy. Przyklękłam przy Kilim unosząc delikatnie jego głowę. Uśmiechnął się na mój widok ale jakby nie patrzył na mnie... albo wręcz zaglądał w głąb mojej duszy. Spojrzałam na tkwiący pomiędzy jego żebrami miecz. Czerwona posoka wylewała się z nierówno poszarpanej rany. Dotarł do mnie zapach trucizny i łzy już bez żadnych oporów spływały po mojej twarzy. Podniósł dłoń i pogładził mój policzek.
-Jesteś snem?- pytał.- Musisz być. Nie opuściłabyś pola bitwy by czuwać ze mną przy wrotach śmierci. Musisz być snem. Najpiękniejszym jaki kiedykolwiek śniłem.- Przejechał kciukiem po moich drżących ustach. Zaskakujące było to jak łatwa dla niego a trudna dla mnie była jego śmierć. Schyliłam się i nasze usta złączyły się pośród walk, pożarów i krzyków umierających ludzi. Przyciągnął mnie delikatnie do siebie i wplątał dłoń w moje włosy. Moje łzy spływały na jego ubrudzoną twarz. Podniosłam się. Jeszcze raz spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się. Potem przestał oddychać.
Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą lodowe szczyty Jotunheimu.

Od Lokiego

Hel wybiegła z jadalni wściekła. Nie mogła już dłużej znieść obecności naszych gości. Potem Shell wstała. Zatrzymała się raptownie a kielich z winem wypadł z jej dłoni tworząc fontannę krwistego trunku. Kobieta upadła na odłamki szkła. Podbiegłem do niej. Daeron wyszedł niewzruszony a chwilę po nim Alicja tłumacząc, że coś przyniesie. Pomogłem kapłance usiąść z powrotem na krześle i zacząłem wyjmować z jej łokci kawałki szkła. Syczała co jakiś czas przez szczypanie w ręce ale ogólnie rzecz biorąc jak przystało na pigułę zachowała spokój. Nie zamierzałem ingerować w jej zawód. Gdy wyjąłem wszystkie odłamki zaczęła opatrywać skaleczenia wódką i bandażami przyniesionymi przez tytankę, której teraz nigdzie nie było widać.
-Dziękuję- powiedziała zmieszana Shell gdy domyśliła się, że nie przestanę się na nią gapić. Uśmiechnęła się lekko powracając po chwili do wcześniejszej powagi. Ale nie wytrzymała.- Dlaczego wciąż się na mnie gapisz?!- zaśmiałem się cicho.
-Wiesz... przypominasz mi kogoś. To wszystko.- Patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Jeszcze raz zacisnęła zęby czując pieczenie w ręce.
-Kogo ci przypominam?- zamyśliłem się chwilę.
-Ah... Przypominasz mi moją żonę. Sygin. Nie, nie umarła. Ale nie mogę się z nią zobaczyć bo aniołowie zabrali ją do siebie. Jest w śpiączce.
-Aniołowie?- zapytała zaskoczona.- Jesteś nordyckim bogiem. Twoja siostra też. Znam boginię Calypso i jestem kapłanką Białej Damy a ty mówisz mi o układach z aniołami?
-Chyba muszę ci jeszcze nieco wytłumaczyć. Ale to kiedy indziej.- Do jadalni weszła rozpromieniona Hellia. Dawno jej takiej nie widziałem. W dłoniach ściskała delikatne rączki moich podopiecznych. Ubrudzona błotem suknia była dowodem ich świetnej zabawy.

środa, 26 lutego 2014

Od Hel

Do jadalnia zaczęli wchodzić kolejno członkowie mojej załogi. Lekko podenerwowana usiadłam na szczycie stołu i patrzyłam jak oni zajmują swoje miejsca. Ze zgrozą zauważyłam, że Shell miała na sobie suknię Sygin. Moja bratowa była zarazem moją najlepszą przyjaciółką a teraz zniknęła. Loki mówił, że nic o tym nie wie ale nie wierzyłam mu. Był kłamcą. Zaczęły się rozmowy. Mój brat zagadywał siedzące obok siebie panie a Daeronowi pozwolił raczyć się alkoholem. Słuchałam jak Loki szeptał słodko Shell. Nie wytrzymałam. Zrobiłam scenę. Nie pamiętam nawet co mówiłam, i wybiegłam. Ogrody przylegające do pałacu były rozległe a zimą, która panowała tu prawie zawsze było niezwykle pięknie. Po chwili zaskoczył mnie Daeron. Zaczął pytać o Aa. I o rytuał. Nieco go poddusiłam a potem odbiegłam. Nie byłam dziś w dobrym humorze. Prawie biegłam przez śliskie dróżki nad, którymi pochylały się zmęczone ciężarem śniegu drzewa. Usiadłam na skraju zamarzniętej fontanny. Nachyliłam się na taflą lodu i ujrzałam obok swojego odbicia tysiące innych. Wśród nich by on. Nagle wszystkie postacie rozwiały się pozostawiając tylko dwójkę dzieci o jasnych włoskach w wieku około 5 lat. Dziewczynka miała fioletowe oczy otoczone wachlarzem kruczoczarnych rzęs takim samym jak niebieskie oczy jej brata. Dzieci usiadły obok mnie na przy fontannie. Patrzyły na mnie bez cienia strachu.
-Jesteś smutna?- zapytała pewnym, słodkim głosem dziewczynka. Zaskoczona odkryłam, że po policzku spływa mi pojedyncza łza. Otarłam ją po chwili i uśmiechnęłam się do dzieci.
-Nie, nie jestem smutna. Po prostu byłam trochę zła. Jak masz na imię?
-Daenerys, a to mój brat Ragnar. A ty? Jak masz na imię?- Daenerys wydawała się naprawdę zainteresowana.
-Jestem Hellia, ale wszyscy mówią na mnie Hel. Choć moje drugie imię to Fiean. Ale dziś nikt już o tym nie pamięta.- Chłopiec podszedł do mnie i złapał moją dłoń. Jego włosy były dość długie związane w warkocz sięgający za ramiona. Dany była uczesana tak samo ale jej warkocz sięgał pasa.
-Pokażemy ci coś.- wyszeptał.- Ale pamiętaj, że to tajemnica. Jak wujek się dowie to będziemy mieli przechlapane.
-Nawet nie powinniśmy wychodzić na dwór.- uzupełniła siostra. Zaciągnęli mnie wgłąb małego lasku. Stare drzewa wyciągały po nas łapczywie szpony ale dzieci się nie bały. Uśmiechnięte biegły przez las. W końcu dotarliśmy na miejsce- Na ogromnym drzewie widniał domek na drzewie do, którego prowadziła zbita z deseczek drabinka.
 Podeszłam do drzewa z szeroko otwartymi ustami.
-Fajny prawda? Thor pomógł nam go zrobić.- powiedział z dumą Ragnar.
-Nie kłam! My prawie nic nie robiliśmy! On sam go zrobił- mówiła Dany. Dzieci weszły do domku a ja w ślad a nimi. W środku usiedli w kącie obok małego, zielonego kocyka. Wychynęła się z niego główka. Główka smoka.

Od Daerona

Na stół wniesiono jedzenie. Szczerze mówiąc nie miałem ochoty jeść bo napchałem żołądek jedzeniem zastanym w pokoju. Wypiłem tylko parę kieliszków wódki i wina. Potem Hel oburzona faktem iż jemy razem z nimi wybiegła z jadalni. Następnie chciała opuścić nas Shell ale krzesło miało inne plany co do niej. Z jej dłoni wyleciał kielich z winem a potem ona sama upadła na kawałki szkła. Alicja spojrzała na nią trwożnie a Loki podbiegł przestraszony. Dopiłem wino i wyszedłem z jadalni. Zaczęło mi się nieco mącić w głowie. Ale alkoholu nigdy za wiele. Wyszedłem z pałacu zakładając po drodze płaszcz bogato podszyty futrem. Po dróżkach między zmarzniętymi klombami przechadzała się Hel. Dołączyłem do niej. Krwisty kolor sukni odbijał się w śniegu nadając mu różowawą barwę.
-Dlaczego wybiegłaś?- zapytałem.
-Bo wy nie zamierzaliście.- odparła od razu. Zbyt szybko.- Chciałam porozmawiać z bratem sama o pewnych rzeczach. Ale wtedy zjawiliście się wy i nie mogłam.- tłumaczyła z wyrzutem. Otulona tylko przez koronkową suknię nie wyglądała na zmarzniętą.
-Nie oddasz mi Aarony, prawda?- nawet na mnie nie spojrzała.
-Nie. Nie w takim znaczeniu jak oczekujesz.- zainteresowało mnie teraz coś co usłyszałem przechodząc obok pokoju Lokiego.
-Słyszałem przypadkiem o jakimś rytuale...
-Ile wiesz?!- syknęła zaciskając długie paznokcie na moim gardle. W jej oczach tysiące spojrzeń płonęło z wściekłości. Zaciśnięte usta drżały mimowolnie. Zorientowawszy się, że nie mogę oddychać a tym bardziej mówić zwolniła uścisk. Rozmasowałem krwawiące gardło.
-Słyszałem tylko, że jest jakiś rytuał. Nic więcej.- odwróciła się i szybkim krokiem ruszyła głębiej do ogrodu. Chyba nie lubiła poruszać tego tematu.

Od Shell

Hel zabrała nas do swojego brata. Loki, Bóg kłamstwa, ukazał nam się jako mężczyzna z długimi blond włosami. Nie wydawał się taki zły, lecz nie dałam się zwieść pozorom.
Zostaliśmy odesłani do swoich pokojów, po czym mieliśmy zejść na kolację. Daeron cały czas wierzył, że odzyska ukochaną. Było mi go nawet trochę szkoda.
Moja komnata nie była okazała, ale mi spokojnie wystarczała. Pod mętnym oknem stało całkiem przyzwoite posłanie. Miałam dużą, oporną szafę i małą komódkę z lustrem. Na łóżku zastałam jasną sukienkę. Dawno nie nosiłam ubrań tego typu - zwiewnych i lejących się. Nie było wyjścia - musiałam w końcu o siebie zadbać. Usiadłam przy prowizorycznej toaletce i zaczęłam rozczesywać włosy. Kuferek z lekami i mała walizeczka z moimi rzeczami stały jeszcze koło drzwi. Powinnam mieć tam jakieś zapachy, może coś charakterystycznego... Brązowe kosmyki koniec końców splotłam w skromny warkocz. Wiedziałam, że nim minie kolacja sam się rozplącze - natura włosów magiczki.
Gdy zeszłam na dół, zorientowałam się, że jestem ostatnia. Usiadłam koło Alicji wierząc, że będziemy dla siebie wsparciem. Ona skinęła na mnie chłodno, prychnęła i zaczęła odstawiać sztuczki.
Najpierw pojawiły się wszelkie trunki: wina, rum, wódka, Po winie na stół wjechały potrawy - dziczyzna wszelkiej maści, od królików, przez dziki, na sarnach skończywszy. Sama zadowoliłam się lampką krwistoczerwonego wina i kawałkiem soczystego, przepiórczego mięsa.
 - Smakuje wam? - zapytał gospodarz. Hel tylko prychnęła.
 - Może być - rzuciła Alicja. Nie chciała okazać, że tutaj jest inaczej niż u nich. Daeron w ogóle nie tknął sztućców, o jedzeniu nie wspominając.
 - A tobie, Sy.. Shell? - zająknął się lekko. Otarłam chusteczką kącik i dystyngowanie skinęłam.
 - Bardzo dobre, gospodarzu.
 - Powinniście się trochę rozluźnić - westchnął Loki.
 - A z jakiej okazji? - zadrwiła Hel. - Nie są naszymi gośćmi, jedynie moją załogą - prychnęła, podkreślając przed ostatnie słowo. - Nie rozumiem nawet, z jakiej okazji siedzą z nami w jadalni - po czym wstała od stołu i z gracją, choć stanowczo opuściła salę.
Zapadła cisza. Drobne kropelki zaczęły uderzać o masywne szyby. Szybko skończyłam jeść, ustawiłam sztućce i wstałam. W dłoni wciąż trzymałam czarę z winem.
 - Dziękuję, gospodarzu - powiedziałam cicho, lekko unosząc kieliszek. Tytanka patrzyła na mnie z pogardą, a dla Daerona nic się nie liczyło. - Ale chyba powinnam już iść.
Próbowałam odejść, ale noga krzesła stanęła mi na sukience. Zachwiałam się i wypuściłam czarę, która z głośnym brzdękiem roztrzaskała się o marmurową posadzkę. Zaczęłam lecieć w dół, w kierunku podłogi.
 
Na wojnie - zwycięstwo,
W pokoju - czuwanie,
W śmierci - ofiara.
 

wtorek, 25 lutego 2014

Od Alicji

Starałam się zapamiętać każde słowo z prowadzonej tu rozmowy. Nie mówiłam za wiele, słuchałam. Nie powiem nie było mi na rękę siedzenie w krainie bogów. Bogowie z Olimpu byli strasznie zadufani. Ci byli inni.
-Jak długo tu zostaniemy?-spytałam
-Śpieszy ci się? Masz jeszcze dużo czasu...-odpowiedział Loki
-Wizja zostania tu na wieczność nie brzmi zachwycająco
Spojrzałam na stół. W zasięgu mojego wzroku były tylko wina, trudno. Siłą woli przybliżyłam jedno z nich. Skupiłam się i przemieniłam wino w świeży sok pomarańczowy.
-Co ty wyprawiasz?!-wściekł sie Loki
-Nie lubię wina-odpowiedziałam spokojnie
-"Nie" lubisz wina?-spytał
-Mało wiesz o tytanach...
-Mów-niemal że rozkazał
-Alkohole dla nas są gorzkie i nie upajają nas. Mogę pić je do uporu, nic mi się nie stanie.
-Hm...umiesz coś jeszcze?-spytał zaciekawiony
-Mam mocną głowę
-Czyli?
-Nie działają na mnie żadne sztuczki mentalne.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Od Lokiego

Hel odsłoniła swoją załogę i wtedy ją ujrzałem. Brązowe włosy zalśniły przez chwilę płynnym złotem. Niebieskie oczy przeszywały mnie do głębi tego co mogłem nazwać duszą. Nieznajoma patrzyła na mnie oczyma Sygin. Oczyma przed, którymi każdy ulegnie.
-Jack dał mi trójkę swojej załogi. Alicja, Daeron i Shell... Loki?- siostra wyrwała mnie z zamyślenia.
-Hmm?
-Mówię do ciebie.- powiedziała twardo. Miliony spojrzeń w jej oczach ciskały we mnie błyskawice. Nie lubiła gdy ktoś jej nie słuchał.
-Przepraszam cię. Przyglądałem się twojej załodze. A co zrobisz z pozostałymi?
-Hmm... Najpewniej odeślę ich do Niflheimu. Trójka mi w zupełności wystarczy.- uśmiechnęła się słodko. Czasami jej się to udawało.
-Oferuję swoje usługi jako pierwszego oficera.- skłoniłem się nisko.- Ale o tym porozmawiamy w moim domu.- wskazałem ręką karetę stojącą za nami. Ja i Hel wsiedliśmy do jednej a jej ludzka załoga do drugiej.- Powiedz mi co właściwie cię do mnie sprowadza?
-Wiesz jak bardzo kocham twoje pieśni prawda? Pieśni, wiersze, ballady...
-Zapomniałaś jak brzmiała przepowiednia prawda?- zapytałem znudzony.
-Nie! Po prostu... nie rozumiem jej do końca...- zamyśliła się. To nie był temat na tą chwilę. Tu trzeba było więcej czasu. Po dłuższym czasie podjechaliśmy pod pałac. Słudzy pokazali moim gościom ich pokoje po czym obwieściłem, że za godzinę wszyscy mają stawić się na obiad. Rozeszli się. Ja tymczasem udałem się do swojej sypialni. Na prawie wszystkich ścianach wisiały moje rysunki. Akty. A wszystkie przedstawiały Sygin. Moją słodką Sygin. Moją żonę. Patrzyła na mnie przenikliwym wzrokiem z każdej kartki czy płótna. Ale aniołowie mi ją zabrali. Cholerni skrzydlaci. Nawet w karty nie potrafią dobrze grać. Bo nie potrafią kłamać. Ja jestem kłamcą idealnym. Jestem bogiem kłamstw. Drzwi otworzyły się wpuszczając do  pomieszczenia podmuch chłodnego, górskiego powietrza. Rozległo się pukanie. Hel ściskała klamkę.
-Więc możesz mi teraz powiedzieć o co chodzi z twoją przepowiednią?- zapytała. Robiła się niecierpliwa. Zaśmiałem się. Brzmiało to trochę przerażająco ale ona była do tego przyzwyczajona.
-Ekhem...

Gdy dwoje kochanków w rytuale się złączy,
po długiej rozłące co ich serca kroiła,
Władanie Mrocznej Pani na zawsze się skończy,
i ciemność odejdzie co jej serce spowiła

I teraz mam ci to przetłumaczyć tak?- pokiwała głową.- Więc słuchaj. Parę już masz prawda? Daerona i Aaronę. Trzymasz ich w rozłące. On widzi, że ona cierpi a ona... no cierpi. No i oczywiście potem ty odzyskasz utraconą miłość i będę mógł zdjąć z ciebie obowiązek odprowadzania umarłych do Niflheimu.
-A kto to będzie wtedy robił?- zapytała nagle.
-Mam parę niegrzecznych dzieciaków.

Godzinę później wszyscy zaczęli schodzić się na obiad. Czekałem na nich w jadalni. Hellia jak to zawsze miała w zwyczaju być u mnie sobą założyła przepiękną czerwono-złotą suknię. Prostą z naturalnego materiału o szkarłatnej barwie i błyszczących koronkach. Brązowe włosy spływały falami po jej plecach. Zajęła miejsce na szczycie stołu mijając mnie w milczeniu. Druga przyszła Alicja. Służba zapewne zmusiła ją do założenia przygotowanych wcześniej ubrań. Było wiadome, że nie założy sukni ale znalazła się para spodni w szarozielonym kolorze i koszula z bufiastymi rękawami w tym samym odcieniu. Przywitała się cicho i usiadła mniej więcej po środku stołu pod oknem. Następny przyszedł Daeron. On tak jak ja nie zmienił ubrania, na których widać teraz było trudy podróży. Przysiadł naprzeciwko tytanki. Ostatnia w drzwiach pojawiła się Shell. Założyła przygotowaną dla niej przewiewną suknię w morskim odcieniu. Materiał płynął wokół jej stóp a włosy, które teraz były jednak brązowe związała w warkocz. Przysiadła obok Alicji. Ja zająłem miejsce na szczycie stołu- naprzeciwko Hel. Zaczęliśmy posiłek i rozgorzały rozmowy.

niedziela, 23 lutego 2014

Nowy!

Można się było spodziewać, że Hel nie wytrzyma i sprowadzi nam braciszka. Witamy Lokiego!

Od Hel

Wypadliśmy ze strumienia czasoprzestrzennego na skuty błyszczącym lodem ocean. Jotunheim rozpościerał się przed nami w całej swojej okazałości. Stałam na mostku kapitańskim a za mną Aa. Na dziobie widziałam Alicję, Daeron'a i Shell. Złapałam ster. Jesion pod moimi dłońmi pulsował własną mocą. Zbliżaliśmy się z wolna do brzegu. Wielki, kamienny port pokryty lodem jak wszystko inne w tej krainie. Jotunheim. Kraina lodowych olbrzymów. Podeszłam do trójki nowej załogi. Dałam im ciepłe płaszcze. Bez słowa odeszłam w stronę, z której przyszłam. Jedwab gładził lekko moje nogi a koronki pływały bezgłośnie po pokładzie. Aa podała mi mój płaszcz a na wpół żywa załoga zaczęła przygotowywać statek do zacumowania. Trójka od Jack'a podeszła do mnie w milczeniu.
-Po co właściwie tu przybyliśmy?- zapytała Shell. Lubiłam ją za te pytania. Ale co za dużo to nie zdrowo.
-Muszę się poradzić brata. Więcej nie musicie na razie wiedzieć- ta odpowiedź nie do końca ich zadowoliła. Przybiliśmy do portu. Zeszłam po kładce wystawionej przez załogę.
-Hel! Słodka siostro!- Loki rozłożył ręce na mój widok z szerokim uśmiechem. Przytuliłam go i delikatnie pocałowałam w oba policzki.
-Ah ukochany bracie. Widzieliśmy się niedawno a jakby całe wieki temu- odpowiedziałam mu z tym samym uśmiechem. Spojrzał na trójkę z mojej nowej załogi. Zatrzymał zdumione spojrzenie na jednym z nich. Odwróciłam się by zobaczyć o kogo chodzi.

wtorek, 18 lutego 2014

Od Jack'a

- Ach - skrzywiłem się tylko.
Nerwowo przeczesałem palcami włosy. Co teraz chcę zrobić? Dobre pytanie. Skarb de Leona mamy, co dalej zamierzam. Czy warto ryzykować? Czy zechcą za mną pójść? Spojrzałem po tych co uchowali się od początku naszego rejsu. Nie Fontanna odpada. Poza tym to tylko legenda....
- Płyniemy na Florydę - zadecydowałem - Wszystkim nam należy się chwila spokoju od wrażeń, a obawiam się, że nim tam dopłyniemy dopadnie nas coś jeszcze.
Obejrzałem się tęsknie na ląd, gdzie zostawiałem truchło siostry i legendę o Fontannie. Moja ręka powędrowała niepewnie pod koszulę, gdzie trzymałem skarb ze skrzyni. Kamień Wiedźmy. Oj czeka nas coś przed końcem podróży.
- Stawiać żagle! - wydarłem się na wszystkich wpatrujący się we mnie niczym w obłąkanego - Dalej szczury lądowe, bo nakarmię wami ryby!
Pokuśtykałem do swojej kajuty. Może zdobędziemy coś cenniejszego od złota.

Od Cinder

Przegniła do szpiku kości bogini śmierci odeszła zabierając troje naszych przyjaciół. Shell odpływając dała mi parę ksiąg. Z tego co zdążyłam zobaczyć były to kroniki Białej Damy. Z wielkim zapałem zaczęłam je czytać dowiadując się o niej coraz więcej. Jack kuśtykał od dłuższego czasu po pokładzie Perły. Drewniana noga stukała głośno o deski pośród wszechobecnej ciszy. Siedziałam przy burcie w kapeluszu od Marty. Co jakiś czas spoglądałam przez lunetę.
-Jack co teraz będzie?- zapytałam z nadzieją w głosie. Dlaczego wciąż tu sterczeliśmy? Myślałam, że Jack blefuje i panuje ich odbić. Ale on tylko zwlekał. Spojrzał na mnie z wyrzutem, że przerwałam mu rozmyślania. Potem znów zaczął nerwowo przechadzać się po statku. Irytowały mnie stuknięcia kikuta o pokład. Puk. Puk. Puk. Dostawałam szału!
- Jack!- krzyknęłam. 
Spojrzał na mnie zaskoczony.
-Co?- stanęło za mną parę osób.
-Co teraz chcesz zrobić?

sobota, 15 lutego 2014

Od Hel

Jack oddał mi trójkę swoich ludzi. Nie chciałam by do tego do szło ale przepowiednia musiała zostać spełniona. Cholerny Loki i jego wierszyki!
-Słuchaj Jack- zaczęłam rozmowę z kapitanem "Perły" z daleka od innych. Moi nowi ludzie żegnali się z przyjaciółmi.- Nic im nie zrobię. Nic na co sami się nie zgodzą- popatrzyłam mu w oczy z poważną miną. Byłam tak blisko celu. Z trudem powstrzymywałam łzy radości. Poczułam się znowu jak młoda zakochana dziewczyna. Ucałowałam go w obydwa policzki i wróciliśmy do pozostałych. Pojawiła się kładka po, której przeszliśmy na "Yggdrasil". Wciągnęliśmy kotwicę i zaprowadziłam nowych do mojej kajuty. Stanęłam przy oknach czekając aż usiądą. Spojrzałam na nich po kolei. Zakochany chłopak gotowy oddać życie za ukochaną, kapłanka Białej Damy tak silnie oddana swojej Pani i nieugięta tytanka. Zajęłam miejsce w moim fotelu.
-Więc bez owijania w bawełnę powiem wam, że teraz udamy się do Jotunheimu...
-Gdzie?- zapytała Alicja marszcząc czoło.
-Jotunheim to kraina lodowych olbrzymów, w której mieszka mój brat. On nam pomoże.- "a przynajmniej mi".- Potem zrobimy to co on uzna za słuszne. Jest pewna przepowiednia. Dotycząca poniekąd Ragnaroku ale nie do końca.
-Kiedy właściwie nadejdzie Ragnarok- zapytała śmiało kapłanka.
-Jeśli chodzi ci o to, że ostatnio napotkaliście wiele znaków końca świata to rozwieję twoje wątpliwości i powiem, że musimy jeszcze nieco poczekać. A jeśli ja mówię "nieco" to dla człowieka będzie to dłużej...- zastanowiłam się jakie zadania mogę im przydzielić.- Daeron zajmiesz pozycję na bocianim gnieździe. Shell będziesz lekarzem okrętowym...
-Czy twojej załogi nie stanowią przypadkiem ciała pozbawione dusz?
-A wy? Wy macie dusze. Wam może się coś stać.- powiedziałam.- Alicja... Będziesz mechanikiem. Choć mój statek rzadko ulega awariom to jednak zawsze trzeba o niego dbać.- wstałam i pokazałam im, że mają zrobić to samo. Pokazałam im ich kajuty. U Daerona było niezbyt wytwornie bo nie wiedziałam czego by potrzebował. U Shell znajdowały się różnego rodzaju zioła i naczynia do sporządzania mikstur i okładów. U Alicji umieściłam narzędzia i różne przyrządy do projektowania. Zostawiłam ich w kajutach i poszłam do swojej własnej. Obiecałam Jackowi, że nic im się nie stanie więc rozumiałam przez to godziwe warunki. Zastanawiałam się co on teraz planuje. Gdy ich opuszczaliśmy szarpnął mnie za rękaw i powiedział cicho: "Fontanna młodości". Czyżby chciał ją odszukać? Co prawda to ja miałam mapę. A właściwie miał ją Loki ale może dałabym ją Jackowi. Jako swego rodzaju wynagrodzenie. Ruszyłam na mostek kapitański i stanęłam za sterem. Chwyciłam płonący krwiście rubin na końcu laski i wypowiedziałam odpowiednią formułkę. Znaleźliśmy się w tunelu czasoprzestrzennym prowadzącym do Jotunheimu. Może później odwiedzę też Calypso?

piątek, 14 lutego 2014

Od Alicji

Wszyscy spuścili głowy, kiedy kapitan oznajmił że potrzebna jest jeszcze jedna osoba.
-Ja idę-powiedziałam
-Ty?-spytał kapitan
Rozejrzałam się dookoła jeszcze raz.
-Tak ja.
-Na pewno tego chcesz?-upewnił sie
-A co będziesz tęsknił?
Milczenie...
-Oczywiście że nie-uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę tej całej Hel.
-Łał, tytan-spojrzała na mnie-mam nadzieje że będzie z ciebie pożytek
-Jasne-mruknęłam

czwartek, 13 lutego 2014

Ekhym..

Wraz z dołączeniem Daerona do załogi Hel Żałoba ostatecznie traci kapitana i podejrzewam, że we władanie wezmą je morskie stwory, nasi bracia mątwy i królowie glony.
Poza tym jeszcze raz proszę, by ostatni członek, który zostanie oddany Hel zgłosił się sam. Nie mam serducha was na przymus tam umieszczać. Więc spiąć się kochani i pióra w dłoń, a zapas rumu pod bok. Siądźcie w swych rozbujanych przez morze kajutach ( w moim przypadku statek stoi na kotwicy, ale jakoś dziwnie wszystko się kołysze. Do tego butelki rumu opróżniają się w błyskawicznym tępię. Ech...) i nie czekajcie dłużej, aż opowiadania same się napiszą. Podpowiem wam, że one nie mają tego w zwyczaju.
Bandera na maszt wy szczury lądowe










i po przygody!



Widział ktoś mój słoik z ziemią? O.o ?


wtorek, 11 lutego 2014

Od Shell

- Hel… - wycedziła Tora na widok przegniłej kobiety. - I jak, dogadałaś się z Jackiem?
 - Oczywiście - zaświergotała Bogini. - Nie miałyście co do tego wątpliwości, prawda?
Nagle coś mi zaświtało. Jej oczy… nie miały jednego koloru. Miały ich tysiące. Tysiące dusz, tysiące wcieleń. Wyciągnęłam zza pasa kartkę i ołówek, i napisałam krótki liścik: "Tora, cokolwiek się zdarzy, nie pozwól mnie zatrzymać. Musimy utrzymać ze sobą kontakt za wszelką cenę". Wręczyłam kartkę przyjaciółce, po czym zwróciłam się do przybyszki.
 - Hel, ja wiem - powiedziałam powoli. - Nie jestem pewna, czy Tora już skojarzyła. Nie oddasz nam jej, prawda?
 - Hah, jakaś ty domyślna! - parsknęła kobieta. Do Tory powoli docierała prawda: że Hel to tak naprawdę Aarona. - Masz rację, na razie nie zamierzam.
W tym momencie zawołał nas Jack. Stwierdził, że musi oddać Hel trzy osoby ze swojej załogi. Zaczęłam myśleć gorączkowo. Jak utrzymać kontakt z Torą? Najlepiej przez pierścień telepatyczny - byłam pewna, że bogini zablokuje większość przekazów. Płynny artefakt to najbezpieczniejszy sposób. Tora musiała zostać na pokładzie.
Zgłosił się Daeron. Nie spodziewałam się po nim takiej odwagi, a może głupoty. Pewnie chciał być bliżej ukochanej. Szkoda, że czekało go aż takie rozczarowanie.
 - Ktoś jeszcze? - zapytał Jack. Głos łamał mu się smutno.
 - Ja pójdę z Hel - wystąpiłam dumnie. Przez chwilę reszta obserwowała mnie niepewnie. Kobieta przerwała cisze śmiechem.
 - Kapłanka? Ze mną? - lustrowała mnie oczami zimnymi jak lód. Syknęła, jakby się oparzyła. - Cóż, niech będzie.
Stanęłam za nią. Jack nic nie powiedział. Wysłałam mu nieme: "przepraszam" i wśrubowałam wzrok w Torę. Oby zrozumiała. Najjaśniejsza miej ich w opiece…
 - Nie zmuszajcie mnie, żebym sam wybrał trzecią osobę - jęknął Jack. Sprawiało mu to ból większy niż noga, ale nie chciał pozwolić przybyszce decydować. Ostatni ochotnik zgłosił się sam.

Od Daerona

Jack stanął przed nami i powiedział jak sprawa wygląda. Spojrzałem na Hel wpatrującą się w morze.
-Ja pójdę.- powiedziałem wstając. Załoga zwróciła na mnie wzrok. Bogini śmierci- nie.
-Dearon co ty robisz? Nie wiesz czym to się dla ciebie skończy.- mówiła Tora. Dobrze wiedziałem Będę bliżej Aa. Nie przy takiej ukochanej chciałem żyć ale nie mogę jej opuścić. A Hel niech ze mną zrobi co chce. Wszyscy patrzyli na mnie trochę smutno. Shell wyglądała jakby rozumiała ale nie wierzyłem w to. Stanąłem za plecami Hel.
-Co mam zrobić?
-Idź na pokład. Potem przydzielę ci jakieś zadanie.- Spojrzałem za ledwo żywą załogę.- No dobrze poczekasz tu ze mną na pozostałą dwójkę. Powiedziała odwracając się.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Od Jack'a

- Halo Jess śpisz? Nie nic się nie stało. Tylko odwiedziła nas bogini śmierci, ja straciłem nogę, wszyscy wierzą, że zaraz nadejdzie koniec świata i muszę oddać Hel trójkę z załogi.
- Kto to Hel? - Jess wyglądała na niewzruszoną.
- Bogini śmierci - odparłem lekko podirytowany.
Przeszedłem kawałek dalej, wydając przy tym odgłos pukania do drzwi, co bardzo mnie denerwowało. Hel stała nieopodal i rozmawiała z Torą i Shell. Ich nie namówisz.
- Załoga!
Wszyscy posłusznie skierowali się ku mnie.
- Wynikł mały problem - Hel uśmiechnęła się przebiegle stając z boku - Trójka z was - skrzywiłem się - Pójdzie z nią. Wątpię, by ktoś dobrodusznie postanowił się oddać tej szacownej damie, ale spytać muszę. Jeśli sami się nie zdecydujecie, to ja wyznaczę tę trójkę.


piątek, 7 lutego 2014

Od Jess

Dzisiaj gdy tylko wstałam zobaczyłam ,że wszystkich gdzieś wywiało. Westchnęłam. Wstałam szybko i się ubrałam. Wyszłam na zewnątrz. Zobaczyłam Jack'a. Podeszłam do niego.
- Hej - powiedziałam
Odwrócił się do mnie.
- Hej - odparł
Spojrzałam na niego.
- Czy coś się stało? - zapytałam
- Nie - odparł i się lekko uśmiechnął.
Przewróciłam oczami.
- Na pewno?

czwartek, 6 lutego 2014

Więc przyszedł ten smutny dzień...

Z dniem dzisiejszym usuwam osoby, które nie pisały i które pisać nie będą, chyba że znam konkretne powody ich niepisania lub wiem że pisać będą.
Odchodzą:
- Katherine
- Nai
- Georgia
- John
- Joschua

Ostrzeżenia dostają:
- Amber
- Jess
- Cinder
- Kal
Tea i Scarlet proszę was wy też coś piszcie ;) wiem, że się jeszcze nie łapiecie,a le to nie takie trudne :)

Usuwamy także stronę - Pozostałe załogi, gdyż nikt z nich nie korzysta ;)

Teraz sprawa statków, czyli ankiety. Przykro mi Daeronie, ale twoja załoga jest najmniej liczna :c Nie ma sensu prowadzenia statku z dwuosobową załogą, ale.... Tym razem przymknę jeszcze na to oko, może ktoś do was dołączy. Jeśli nie, sam zadecydujesz czy usunąć statek, bo myślę, że to żadna przyjemność pisać o samotnym rejsie. Decyzje zostawiam więc tobie i pozdrawiam :)

Jest możliwość przywrócenia postaci usuniętych na prośbę piszącego, ale wtedy jestem bardziej surowa i sumiennie sprawdzam czy piszecie.

Pozdrawiam i Ahoj kamaraci!
Wasz kapitan - Jack

niedziela, 2 lutego 2014

Od Tory

Z bladą twarzą oparłam się o burtę. Hel.. Hel! Zacisnęłam usta i spojrzałam do tyłu. Daeron próbował ocucić Aaronę. Cinder próbowała uspokoić rozgorączkowanego biedaka. Zadrżałam i odwróciłam wzrok od zejścia pod pokład. Nagle usłyszałam szelest i Shell stanęła obok mnie. Tylko ona jedna wiedziała co naprawdę się dzieje - oprócz mnie i Hel.
- Shell, oni nie wiedzą...
- ...jakie niebezpieczeństwo pojawiło się tu wraz z Hel - odparła ponuro.
- Dziwne, że nas nie pozabijała. Po co jej żywa załoga? Łatwiej kontrolować zmarłych, są bardziej wydajni, wytrzymalsi i milsi dla bogini śmierci...
- Dokładnie.
Obie drżałyśmy ze strachu - nie dlatego, że byłyśmy tchórzami, dlatego że przy Hel dało się robić jedynie dwie rzeczy: bać i umierać. Dlatego, że uwielbia tortury. Dlatego że jest podstępna. Dlatego, że jest zupełnie pozbawiona uczuć. I dlatego, że na tym statku tylko my znałyśmy jej krwawe, obrzydliwe i okrutne dzieje.
- Moje drogie. - zaświergotał tak słodki, że aż mdły głos za naszymi plecami...

sobota, 1 lutego 2014

Od Jack'a

- Tak. Zgadzam się. Tyle, że oddam ci ich jutro.
Hel uniosła brew.
- Czemuż to jutro?
- Znasz Calipso? - spytałem.
- Nie zmieniaj tematu.
- Nie zmieniam. Musze to wiedzieć, by ci odpowiedzieć.
- Znam - westchnęła - Nawet nieźle się z nią dogaduje.
- To znasz też jej obsesje na moim i mojej siostry punkcie....
Kobieta zaśmiała się. Nie był to złowrogi śmiech. Był normalny i mógł należeć do jakiejkolwiek innej kobiety.
- Przeceniasz się. Ona ma obsesję na punkcie przeznaczenia - uniosła ramiona - I można by powiedzieć twojej siostry. Ty ją mniej obchodzisz.
- Dobrze. Niech i tak będzie. Ale to właśnie jutro jest rocznica naszego.... jej "pecha". Jutro jest rocznica naszego pierwszego spotkania tej wiedźmy. Wolałbym, by tylko jeden dzień w roku był w ten sposób przeklęty - zaśmiałem się.
- Wiem, że chodzi ci o coś innego - uśmiechnęła się srogo - Przywiązałeś sie do tych ludzi - powiedziała tryumfalnie.
- Ano tak - westchnąłem widząc, że nie mam co ukrywać - Chyba ci nie przeszkadza ten jeden dzień?
- Nie, ale pamiętaj, że i tak wszyscy umrzecie, bo idzie...
- Ragnarok - powiedziałem kpiąco - Oczywiście.
- Dalej nie wierzysz? O człowieczku małej wiary. Masz wszystkie znaki, bogowie do ciebie schodzą a ty nie wierzysz! - zaśmiała się radośnie.
- To jakiś problem?
- Ależ skąd. Jesteś uparty i obstajesz przy swoim. Brawo.
- Dziękuje. 

Od Hel

Jack odciął sobie nogę. Popis. Ale muszę przyznać, że było to imponujące. Wskazał mi drogę do kajuty. Szepnęłam do asystentki żeby wróciła na pokład. Cinder siedziała obok na wpół przytomnych Daeron'a i Shell. Ruszyłam za piratem. Gdy Aa zeszła na pokład mojego okrętu kładkę zabrano. przez chwilę czułam, że odwaga mnie opuszcza. Ale wtedy przypomniałam sobie, że wszystko skończy się dobrze: wrócę do ukochanego. Ale na razie nikt nie musiał o tym wiedzieć. Usiadłam w zakurzonym fotelu i usłyszałam skrzypnięcie drzwi. Położyłam nogi na stole odsłaniając nagie ciało. Nie sądziłam by na niego to podziałało ale po prostu lubiłam tak siedzieć. Kapitan usiadł na przeciwko mnie rozpalony gorączką.
-Źle wyglądasz.- powiedziałam podchodząc do niego. Przyłożyłam rękę do jego czoła. Odsapnął z ulga czując chłód mojej dłoni. Wiedziałam, że Shelli nie będzie zadowolona, że ingeruję w jej pracę ale Jack już to rozpoczął. Zrobiłam mu okłady. Zajęłam się nogą. Leżał w fotelu tak jak Daeron i kapłanka na pokładzie gdy ostatnio ich widzieliśmy. Myślał,że jestem zgniła? O nie. Mam tylko zgniłą duszę. Czy ktoś może to zmienić? Nie sądzę. Przynajmniej nikt żywy... Kapitan obudził się po dłuższej chwili. Spojrzał na opatrunki a potem na mnie.
-Dziękuję- powiedział.- ale wydawało mi się, że ty zabierasz życie a nie ratujesz je.- zaśmiałam się pod nosem. Nie lubiłam tego robić ale żeby budzić respekt musiałam. Wszyscy uważali, że ludzie obdarzeni władzą są szaleni a szaleńcy właśnie tak się śmiali.
-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.- odpowiedziałam z błyskiem w oku.- Pomówmy w takim razie o "bezpiecznym rozwiązaniu". Coś proponujesz?- milczał.- A więc ja będę mówiła. Chciałabym żebyś dał mi paru ludzi. Być może Daerona. Wiem, że chciałby być blisko ukochanej.
-Ale przecież ona nie żyje!
-To co?
-Eh nic. I co dalej?
-Nie mówię, że go zabiję. Będzie na mojej załodze. Po prostu. Może ktoś jeszcze. Przydałyby się ze trzy osoby. Ty wybrałbyś kto. Będą żywi. Obiecuję. Kwestia tylko w tym czy się zgodzisz?

Od Jack'a

- Hel! Mam wrażenie, że możemy załatwić wszystko bez uszczerbku na załodze z mojej strony - warknąłem do niej.
- Nie mylisz sie dziecino. Możemy. Jednak możesz nie sprostać moim warunkom, biedaku - jej twarz rozpromienił drwiący uśmiech.
To wszystko przez to, ze nie mogłem chodzić. Nie czułem się komfortowo na wózku. To było poniżające.
- Tora! Skocz no do mojej kajuty. Znajdziesz tam kawał drewna na podobną okoliczność - słowa ciężko przechodziły mi przez gardło.
Tora spojrzała na mnie zdezorientowana. Chyba domyśliła się co chce zrobić. Rzuciłem jej nieugięte spojrzenie i już jej nie było. To będzie trudna decyzja, ale muszę być gotowy, by Hel mnie nie zaskoczyła. Tora wróciła niepewnie ze specjalnie obrobionym kawałkiem drewna.
- Tak to to - powiedziałem, a mój głos lekko zadrżał.
Shell spojrzała na Torę i na to co niosła, po czym momentalnie sie zerwała.
- Nie wierzysz, że mogę ci pomóc?! - krzyknęła do mnie.
- Wierzę, ale nie mogę czekać na wózku - rzuciłem wściekłe spojrzenie Hel, która patrzyła na mnie z cieniem respektu.
Nim ktokolwiek zdążył sie zorientować i zaprotestować, stanąłem na jednej nodze, by sprawnym ruchem szabli pozbawić się drugiej. Tora podbiegła do mnie spanikowana z drewnianym kikutem. Z krzywą miną zatamowałem krwotok i założyłem pewnego rodzaju protezę. Chwilę potem stałem już wyprostowany bez wózka.
- Teraz możemy mówić - spojrzałem na gnijącą kobietę.
- Zaiste możemy - ręką wskazaniem jej kierunek do mojej kajuty.
Zniknęliśmy załodze z oczu.

Od Hel

Weszłam na pomost postukując lekko podbitymi butami i laską. Wokół panowała złowroga cisza. Wszyscy przyglądali mi się z otwartymi ustami. Jack siedział na wózku. Shell była potwornie blada. Daeron rzucił się na Aaronę. W kącie ciut dalej siedziała dziewczyna, której nie znałam i czytała. Od razu ją polubiłam.
-Dzieci są w bezpiecznym miejscu.- powiedziałam do Daerona. Spojrzał na mnie zaskoczony. "Bezpieczne miejsce?" myślał pewnie. "Czyli gdzie? Chcę je zobaczyć. Uściskać. Jak ojciec." Był prześmieszny. Taki zakochany. Żałosny w swoim zatraceniu. Zeskoczyłam lekko z pomostu i spojrzałam na twarze zebranych. Przez chwilę przyglądali się Aaronie potem przenieśli wzrok na mnie.
-Kim jesteś?- zapytała Annamaria. Uśmiechnęłam się pod nosem. Chwyciłam laskę w obie dłonie stawiając ją przed sobą.
-Hel- powiedziała zlękniona Tora. Shell podeszła do niej i wymieniły parę zdań.- Na wpół zgniła bogini śmierci.- ciągnęła. Kilka osób wzięło głęboki wdech drżący od strachu.
-Jak już na pewno wiecie zbliża się Ragnarok...-Wiemy o tym doskonale- przerwał mi Jack. Jak żałośnie wyglądał pyskując mi ze swojego wózeczka. A jednak czuło się wobec niego respekt. Nie duży ale jednak. Aa cofnęła się stając za moimi plecami. Daeron patrzył na nią zdezorientowany.- Pozbawiłam ją duszy jeśli cię to interesuje.- wyjaśniłam.
-Co?!- krzyknął.- Ty szmato!- rzucił się na mnie z pięściami. Uchyliłam się od ciosu i machnęłam laską przewracając przeciwnika na ziemię. Stęknął cicho gdy jego twarz doznała bolesnego spotkania z pokładem. Postawiłam laskę na jego plecach. Rubin na jej końcu zaczął się lekko jarzyć.
-Nie!- krzyknęła Cinder wyrywając go z zimnych objęć śmierci. Spojrzałam na nią zdumiona. Było w niej więcej odwagi i oddania niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Ogromny kapitański kapelusz zasłaniał jej pół twarzy i jak się można było domyślić coś jeszcze. Poczułam metal gdy dotknęła chłopaka.- Pomyślałam, że przydałoby mi się parę osób do załogi.- powiedziałam z zachęcającym uśmiechem.
-Wydaje mi się, że nie chciałabym do niej należeć.- odparła Tora spoglądając na Aa. Zaśmiałam się.
-Żywą załogę.- wytłumaczyłam.
-Mimo wszystko.- ciągnęła swoje. Shell upadła. Kilka osób podbiegło do niej próbując ją ocucić. Leżała dalej bez tchu jak się wydawało. Ruszyłam w jej kierunku. Załoga się rozsunęła być może strwożona moją obecnością. Przykucnęłam i chwyciłam nieprzytomną za nadgarstek. Po chwili otworzyła znienacka oczy wciągając głośno powietrze.
-Pozdrowienia od Lokiego.- powiedziałam.

Od Annymaryi

Coś było nie tak. Ta zima wszędzie. Nie przywykłam do takiego klimatu. Ale! Ledwie dołączyłam do tych ludzi, a już się wzbogaciłam. Skarb Ponce de Leona był tego wart. Co prawda nie ogarniałam za bardzo panujących nastrojów i tego co się działo, ale to nic. Eleniel chciał nas zabić, a ją zabiła Val, a wszystko dla dziwnej skrzyni, z której i tak nic nie dostaliśmy. Trudno. Wszystko się przecież ułoży. Najdziwniejszy w tym wszystkim był zbliżający się do nas statek. Wyglądał dość nietypowo. Załoga wyglądała na równie zdumioną co ja. Co do cholery się tu dzieje? Ta nowa, niejaka Scarlett stała koło mnie i najwyraźniej nie zważając na wszystko czytała. Nie mogłam tego pojąć.
- Nie przejmujesz się tym statkiem? - spytałam.
Nie odpowiedziała. Postanowiłam czekać na decyzje kapitana. Zobaczymy co będzie.

Sorka

Przepraszam za długie nie wstawianie postów, ale skończył mi się Internet. Teraz jednak jestem i wstawiam ;)

Od Daerona

-Eleniel próbowała nas wszystkich pozabijać. Val się poświęciła i zepchnęła ją z klifu ale sama też spadła.- Milczeliśmy przez chwilę po słowach Jack'a.
-A Aa?- zapytałem.
-Nikt nie wie. Po prostu zniknęła.- mówiła Shell. Wtedy spomiędzy czegoś w rodzaju wiru wyłonił się statek. Opadł ciężko na falach ociekając wodą. Na dziobie stała ciemnowłosa kobieta ubrana w mroczną, skąpą suknię.
-Co to do cholery jest?!- krzyczał Jack. Okręt sunął w naszą stronę ze zdumiewającą szybkością. Myślałem, że z rozpędu uderzy w prawą burtę"Perły" ale zatrzymał się. Stanęliśmy wszyscy w rzędzie z otwartymi ustami przyglądając się statkowi. Zniewoleni członkowie załogi chodzili leniwie po pokładzie.
-Więc co teraz?- zapytał Jack. Wokół statków pojawiły się opary szarawej mgły. Ogarnęło mnie przeszywające zimno. Jakby w grobie. Między okrętami ułożono kładkę, na którą weszła ciemnowłosa kobieta w skąpej sukni a za nią... Aarona. Myślałem, że oczy wyjdą mi z orbit. Co ona tam robiła? I do tego nie była już w ciąży. Gdzie były nasze dzieci?! Wszyscy odsunęli się od kładki a kobieta zeszła na pokład "Perły". Zatrzepotała wachlarzem kruczoczarnych rzęs.
-Kto tu jest kapitanem?- zapytała melodyjnym głosem, niskim i mrożącym krew w żyłach. Shell blada jak nigdy wcześniej wyglądała jakby zaraz miała dostać zawału. Podniosłem rękę w tej samej chwili co Jack ale po chwili ją opuściłem- mój statek był kawałek dalej. Spojrzałem w oczy Aa pozbawione jakiegokolwiek wyrazu ale nie spotkałem jej wzroku. Nie wytrzymałem. Rzuciłem się w jej kierunku i wziąłem w ramiona.
-Co się z tobą działo? Gdzie nasze dzieci?- pytałem. Gdy postawiłem ją na ziemi jej twarz dalej nic nie wyrażała. Była zimna.

Od Shell

Czułam, że wydarzy się coś niedobrego. Statek pruł fale już drugi dzień, lecz jak na razie nie działo się nic niezwykłego. Było tylko przerażająco cicho. Stałam, oparta o burtę, zamyślona, wpatrzona w linię horyzontu, gdy dostrzegłam zbliżający się kształt. Po chwili zorientowałam się, że to statek.
 - Okręt na horyzoncie! - krzyknęłam w kierunku załogi. Jack wciąż na wózku, ograniczał się do kierowania statkiem, a dowodzenie przejęła Alicja.
 - Co to znacz, statek? - zapytała, lustrując mnie podejrzliwie.
 - Gdybym ci ja wiedziała! Nie podoba mi się. Przesyła złe wibracje…
 - Ty i ta twoja magia, kapłanko - odparła dziewczyna. - Żagle na wiatr! Do abordażu!
Nie zostało mi nic innego, jak zejść pod pokład porozmawiać z Jackiem.
 - Kapitanie, Alicja szykuje się do abordażu - zaczęłam, ale stanęłam jak wmurowana. Jack unosił się w powietrzu. Jego twarz wyrażała najgorszą agonię.
 - Ona… to… - wyjęczał. - Shellie, ona… Hel… Śmierć! - krzyknął, po czym upadł. Uklękłam i sprawdziłam tętno: żył, po prostu zemdlał. Ułożyłam go w kącie i wyszłam ze sterowni. Wpadłam na Torę.
 - Co się dzieje, Shell?
 - Nie wiem, Tora… nie mam pojęcia. Alicja szykuje się do abordażu - nagle mnie olśniło. - Tora, kim jest Hel?
 - Hę?
 - No Hel. Czy ma coś wspólnego ze śmiercią?
 - To na pół zgniła bogini śmierci naturalnej. Po co ci to wiedzieć? - zaklęłam pod nosem.
 - Właśnie się zbliża - wyszeptałam. Obie byłyśmy przerażone.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Od Hel

Stałam na dziobie statku i wpatrywałam się w wylot tunelu czasowego. Za nim majaczyła wyspa i dwa okręty. Spojrzałam przez ramię na moją załogę. Ciała, które zachowały władzę w członkach ale pozbawione duszy... uczuć. Moja osobista asystentka stała za mną trzymając lunetę. Uderzył mnie słony zapach morskiej wody. Ruszyłam pod pokład mijając po drodze moich "poddanych" w żelaznych bransoletach, które sama im wszystkim założyłam. By było wiadome do kogo oni należą. Weszłam do obszernej kapitańskiej kajuty. Otworzyłam szafę.
-Jak myślisz Aa, co powinnam założyć na spotkanie z twoim kapitanem?- zapytałam asystentkę.
-Może tę ciemną suknię, Pani?- odpowiedziała bez wyrazu.
-Wszystkie są ciemne geniuszu- zaśmiałam się. "A może nie wszystkie?". Założyłam suknię wskazaną przez zmarłą i ubrałam ją przy pomocy Aa. Obejrzałam się w lustrze i uznałam, że to odpowiedni strój. Ujęłam laskę w dłoń i ruszyłam z powrotem na dziób. Po chwili wypadliśmy z tunelu wprost w objęcia huczących fal. Zimny wiatr chłostał moją twarz. Moją. Tę samą, którą ktoś kiedyś kochał. Kochał ale umarł. I ie mogłam go odwiedzić nawet w moim królestwie choć było to królestwo zmarłych. Może to i lepiej... Z rozmyślań wyrwał mnie krzyk obserwatora "Perły". Zauważyli nas. Świetnie. Z triumfalnym uśmiechem zagnałam załogę do wioseł. Niedługo im się przedstawię.


Aarona...
Powiedzmy, że nie do końca pojmuję sytuację z Hel i Aą, ale okej... Poudajemy, że jestem bystrzejsza xD
Hel...
Czyli mroczna pani śmierci.... uuu.....uuu......