czwartek, 27 lutego 2014

Od Hel

Smoczątko zmęczone zabawami z bliźniakami zasnęło po dłuższym czasie. Czułam się z nimi jak dziecko. A może to niewinne dziecięce duszyczki się we mnie obudziły? Bardziej skłonna uwierzyć byłam w to pierwsze. Nakarmiliśmy czarnego jaszczura smażonym mięsem (dzieci wyjaśniły mi, że Drogon- bo tak go nazwały- nie lubi surowego mięsa) i opuściliśmy las. Prowadzili mnie biegiem za ręce w stronę pałacu. Zauważyłam, że czuli się tu nawet swobodniej niż ja. Po drodze nie spotkaliśmy nikogo- dopiero w jadalni natknęliśmy się na Lokiego i Shell. Ręka kapłanki była zabandażowana a przez opatrunek przeciekała lekko krew. Daenerys i Ragnar przywitali salwą śmiechu "wujka" i zaciągnęli mnie na wyższe piętra. Zaprowadzili mnie do wypełnionego światłem pokoju pełnego zabawek. Zaczęli bawić się kłócąc się co jakiś czas o mało ważne rzeczy a ja... zaczęłam im zazdrościć. Byli tacy beztroscy. Szczęśliwi. Ale widać w nich było przywódców. W dodatku mieli smoka. To, że zawojują świat było tylko kwestią czasu. Zastanawiałam się przez chwilę jak ich stąd wyprowadzić by nie przegapić ich wkroczenia w wiek dorosły a zarazem by nie byli zbyt młodzi na dalekie podróże. Później o tym pomyślę. Zostaniemy tu jeszcze parę dni. Bawiłam się z bliźniętami przez kilka godzin i dopiero gdy zmorzył ich sen uświadomiłam sobie, że świat spowiła szata przyozdobiona milionami gwiazd. Ułożyłam dzieci w łóżkach i wyszłam na obszerny balkon. Poczułam uderzenie chłodnego podmuchu wiatru i... woń krwi. Zamknęłam oczy. Ale nie zaległa przed nimi ciemność. Ujrzałam roztaczając się przede mną pola. Zazwyczaj złote łany zaścielały cały ten krajobraz poruszane lekko letnim wiatrem... Teraz było inaczej. Wydeptane pole bitwy zaściełane krwią moich ludzi dogorywających w katuszach z grotem strzały wbitym w rozdrapaną krtań lub wypływające z oczodołu oko. Ja sama stałam z mieczem w ręku zbrukana krwią moich ofiar. Mężczyzn żądnych mordu i gwałtu. Zabawne zważywszy na fakt iż przez odebraniem im życia odcinałam najpierw męskość. Ale jednego nie przewidziałam. Albo może raczej przewidziałam ale nie sądziłam, że to jednak się stanie. Wśród tylu ofiar leżał też on. Podbiegłam do ukochanego czując, że w moich oczach zbierają się łzy. Przyklękłam przy Kilim unosząc delikatnie jego głowę. Uśmiechnął się na mój widok ale jakby nie patrzył na mnie... albo wręcz zaglądał w głąb mojej duszy. Spojrzałam na tkwiący pomiędzy jego żebrami miecz. Czerwona posoka wylewała się z nierówno poszarpanej rany. Dotarł do mnie zapach trucizny i łzy już bez żadnych oporów spływały po mojej twarzy. Podniósł dłoń i pogładził mój policzek.
-Jesteś snem?- pytał.- Musisz być. Nie opuściłabyś pola bitwy by czuwać ze mną przy wrotach śmierci. Musisz być snem. Najpiękniejszym jaki kiedykolwiek śniłem.- Przejechał kciukiem po moich drżących ustach. Zaskakujące było to jak łatwa dla niego a trudna dla mnie była jego śmierć. Schyliłam się i nasze usta złączyły się pośród walk, pożarów i krzyków umierających ludzi. Przyciągnął mnie delikatnie do siebie i wplątał dłoń w moje włosy. Moje łzy spływały na jego ubrudzoną twarz. Podniosłam się. Jeszcze raz spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się. Potem przestał oddychać.
Otworzyłam oczy i ujrzałam przed sobą lodowe szczyty Jotunheimu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz