Czułam, że wydarzy
się coś niedobrego. Statek pruł fale już drugi dzień, lecz jak na razie nie
działo się nic niezwykłego. Było tylko przerażająco cicho. Stałam, oparta o
burtę, zamyślona, wpatrzona w linię horyzontu, gdy dostrzegłam zbliżający się
kształt. Po chwili zorientowałam się, że to statek.
- Okręt na horyzoncie! - krzyknęłam w kierunku
załogi. Jack wciąż na wózku, ograniczał się do kierowania statkiem, a dowodzenie
przejęła Alicja.
- Co to znacz, statek? - zapytała, lustrując
mnie podejrzliwie.
- Gdybym ci ja wiedziała! Nie podoba mi się.
Przesyła złe wibracje…
- Ty i ta twoja magia, kapłanko - odparła
dziewczyna. - Żagle na wiatr! Do abordażu!
Nie zostało mi nic
innego, jak zejść pod pokład porozmawiać z Jackiem.
- Kapitanie, Alicja szykuje się do abordażu -
zaczęłam, ale stanęłam jak wmurowana. Jack unosił się w powietrzu. Jego twarz
wyrażała najgorszą agonię.
- Ona… to… - wyjęczał. - Shellie, ona… Hel…
Śmierć! - krzyknął, po czym upadł. Uklękłam i sprawdziłam tętno: żył, po prostu
zemdlał. Ułożyłam go w kącie i wyszłam ze sterowni. Wpadłam na Torę.
- Co się dzieje, Shell?
- Nie wiem, Tora… nie mam pojęcia. Alicja
szykuje się do abordażu - nagle mnie olśniło. - Tora, kim jest Hel?
- Hę?
- No Hel. Czy ma coś wspólnego ze
śmiercią?
- To na pół zgniła bogini śmierci naturalnej.
Po co ci to wiedzieć? - zaklęłam pod nosem.
- Właśnie się zbliża - wyszeptałam. Obie
byłyśmy przerażone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz