poniedziałek, 27 stycznia 2014

Od Hel

Stałam na dziobie statku i wpatrywałam się w wylot tunelu czasowego. Za nim majaczyła wyspa i dwa okręty. Spojrzałam przez ramię na moją załogę. Ciała, które zachowały władzę w członkach ale pozbawione duszy... uczuć. Moja osobista asystentka stała za mną trzymając lunetę. Uderzył mnie słony zapach morskiej wody. Ruszyłam pod pokład mijając po drodze moich "poddanych" w żelaznych bransoletach, które sama im wszystkim założyłam. By było wiadome do kogo oni należą. Weszłam do obszernej kapitańskiej kajuty. Otworzyłam szafę.
-Jak myślisz Aa, co powinnam założyć na spotkanie z twoim kapitanem?- zapytałam asystentkę.
-Może tę ciemną suknię, Pani?- odpowiedziała bez wyrazu.
-Wszystkie są ciemne geniuszu- zaśmiałam się. "A może nie wszystkie?". Założyłam suknię wskazaną przez zmarłą i ubrałam ją przy pomocy Aa. Obejrzałam się w lustrze i uznałam, że to odpowiedni strój. Ujęłam laskę w dłoń i ruszyłam z powrotem na dziób. Po chwili wypadliśmy z tunelu wprost w objęcia huczących fal. Zimny wiatr chłostał moją twarz. Moją. Tę samą, którą ktoś kiedyś kochał. Kochał ale umarł. I ie mogłam go odwiedzić nawet w moim królestwie choć było to królestwo zmarłych. Może to i lepiej... Z rozmyślań wyrwał mnie krzyk obserwatora "Perły". Zauważyli nas. Świetnie. Z triumfalnym uśmiechem zagnałam załogę do wioseł. Niedługo im się przedstawię.


Aarona...
Powiedzmy, że nie do końca pojmuję sytuację z Hel i Aą, ale okej... Poudajemy, że jestem bystrzejsza xD
Hel...
Czyli mroczna pani śmierci.... uuu.....uuu......

Ankieta i terminy wyrzucania

Poproszono mnie o pewną ankietę... więc teraz proszę się zdeklarować, nie wobec tego jak jest, a wobec tego jak chcecie, do jakiego statku należycie. To jedyne rozwiązanie problemu, którym jest ilość statków. Jeden z nich -z najmniejszą załogą - zostanie usunięty.

Druga sprawa. Sporo osób jest nieaktywnych. Do przyszłego tygodnia - 03.02.2014 proszę, aby każdy napisał jedno opowiadanie. Byłam już zbyt tolerancyjna. Kto nie napisze do 03 zostanie usunięty z bloga.

Pozdrawiam i życzę wiatru w żaglach
~  kapitan Jack

Od Daerona

Siedziałem na bocianim gnieździe i wypatrywałem powracających przyjaciół. Na razie nic nie widziałem. Cały czas byłem sam. John i Kath (choć ona niezwykle wymizerowana) zachwycali się swoim szczenięciem, Amber natomiast pływała. Pomyślałem o tym jak postąpiła Aarona. Powinienem zostawić to za sobą. Ale z drugiej strony myślę, że niezbyt nadaję się na kapitana. Właściwie to chyba nawet nikt nie przyłączy się do mojej załogi. Ujrzałem, że coś wpadło do wody. Po chwili zrozumiałem, że to Val. Wyłowiłem ją ale było za późno. Nabrzmiałe ciało zawinęliśmy w płótno i czekaliśmy na resztę. Coś musiało pójść nie tak. Morze było spokojne przy plaży pokryte cienką warstewką lodu. Po kilku godzinach wreszcie ich ujrzałem. Choć nie wszystkich. Nie było z nimi Eleniel... I Aarony. Jack leżał na jakimś półmisku. Ktoś inny niósł skrzynię. Wsiedli do szalupy i przypłynęli. Mieli posępne miny.
-Co się stało?- zapytałem- Gdzie Aa?- nikt nie odpowiadał. Spojrzałem na ciało Elfki.

niedziela, 26 stycznia 2014

Od Jack'a

Staliśmy dalej wpatrzeni w skrzynię, skarby i tą.....włócznię?
- Dobra. Tora - spojrzałem na nią - Zajmij się włócznią. Reszta dostanie teraz po części skarbu jeśli mi pomożecie....
Po chwili każdy miał już swój przydział, a ja trzymałem resztę dla tych co zostali na statku.
- Pozostałe skarby zabierzemy na Perłę - zadecydowałem. A teraz skrzynia - oczy mi błysnęły.
Szablą odrąbali kłódkę. Zrobili mi miejsce, a ja uniosłem wieko. W środku
Była masa złota i spory świecący kamień. Błękitny niczym morze.
- Kamień wiedźmy... - wyszeptałem.
Załoga spojrzała na mnie niepewnie, a ja schowałem błyszczący kamyk pod koszulę.
- Wracamy na statek!
Z nieba spadało coraz więcej śniegu. Moją pierś przeszył niesamowity chłód. Nie wieżę w koniec świata.
- Tora idziesz?! - obejrzałem się za dziewczyną.

czwartek, 23 stycznia 2014

wtorek, 21 stycznia 2014

Od Hel

Obudził mnie krzyk. Dużo krzyków. Głośnych. Wstałam i ubrałam się by  zobaczyć kto wydaje te dźwięki i najlepiej go ucizyć. Schodząc po schodach natknęłam się na Lokiego.
-Słodka siostro nie przejmuj się tym. Sam to załatwię.
-To ona? Aarona?- zapytałam.
-Tak. Awanturuje się od rana. Chce żebyśmy oddali jej dzieci i odesłali z powrotem do Midgardu.- Gdy Loki wyzwolił mnie z jej ciała stało się coś dziwnego i nie unicestwił duszy czerwonookiej. Miałam zabrać ją do krainy śmierci ale ona stawiła opór. Przeżyła.
-Chcę się z nią zobaczyć.
-Ależ słodka siostro...
-Natychmiast!- krzyknęłam. Uśmiechnął się i zaprowadził do małego pokoju wychodzącego na zachód. Trzymali ją dwaj słudzy mojego brata. Gdy weszliśmy spojrzała na mnie wściekła.
-Oddajcie mi dzieci!!- krzyczała. Miała już zdarte gardło a cozy były jeszcze bardziej czerwone niż wcześniej.
-Wyjdźcie- rozkazałam. Służący popatrzeli na mnie pytająco.- Nie zrozumieliście? Macie wyjść!- Ostrożnie puścili dziewczynę i opuścili pomieszczenie. Loki śmiała się w progu.- Ty też.- mina mu zrzedła i wyszedł. Spojrzałam na Aa.
-A więc moja droga. Muszę poinformować cię iż nie możemy oddać ci dzieci i nie możemy odesłać cię na ziemię...
-Na ziemię?!- przerwała mi- To my nie jesteśmy na ziemi?!
-Nie, nie jesteśmy. Jesteśmy w Jotunheimie- krainie lodowych olbrzymów. Ale ja zamierzam niedługo wyruszyć do twojego świata. Zastanowię się i być może zabiorę cię ze sobą. Mój statek to Yggdrasil. Został zbudowany z gałęzi drzewa życia rosnącego w Valhalli. Mogę cię zabrać ale nie za darmo.- Spojrzała na mnie podejrzliwie.
-Jaka jest cena?- zapytała siadając na łożu. Uśmiechnęłam się podstępnie.
-Cóż... najpierw będziesz musiała odwiedzić razem ze mną moją iedzibę- Niflheim. Więc jak zgadzasz się?- zapytałam z uśmiechem. Myślała przez chwilę a potem spojrzała mi w oczy. Widziałam doskonale morze krwi szalejące w jej oczach.
-A co z dziećmi?
-Zajmiemy się nimi. Przecież jesteśmy ich przodkami. Dbamy o swoich.- Pomyślałam o wszystkich potomkiniach, które zabrałam ze sobą do Niflheim.
-I będę w twojej załodze? W załodze Yggdrasila?
-Tak. Będziemy zwiastować.- spojrzała na mnie zaskoczona.
-Co zwiatować?
-...Ragnarok.



Loki wprowadził mnie koło południa na pokład mojego nowego okrętu. Jesion pachniał życiem... choć nie do końca życiem.
-Na pewno chcesz mnie już opuścić?- zapytał udając wzruszenie.
-Dbaj o dzieciaki.- pocałowałam go w obydwa policzki i odesłałam z powrotem na ląd.
-Więc zmierzamy do twojego domu. Ale po co właściwie?- zapytała. Miałam nadzieję, że tego nie zrobi.
-Przygotować cię do podróży.- uśmiechnęłam się i stanęłam za sterem. Wypłynęliśmy na otwarte morze. Odwróciłam się do stołu, na którym leżała mapa świata. Nieco większego niż myśleli ludzie. Spojrzałam gdzie ułożona jest moja siedziba i wypowiedziałam słowa, których tak dawno nie słyszałam. Zagrzmiał grom i zapadliśmy się w głąb ziemi.
-Co się dzieje?!!- Pytała przerażona Aarona.
-Jadę do domu!- Naszym oczom ukazał się niecodzienny widok. Kraina zalana cieniem. Piece pełne palonych ciał i rzeki krwi, w których kąpali się ludzie.
-Chyba zabłądziłaś.- rzuciła niepewnie.
-Nie- odparłam- To właśnie mój dom.- Dopłynęłyśmy do portu. Zeszłyśmy na ląd, na spaloną ziemię i ruszyłyśmy do zamku z szarego kamienia. Zaprowadziłam Aaronę do odpowiedniego pokoju i wyjęłam odpowiednie narzędzia.
-Co teraz?- zapytała.
-Teraz muszę odebrać ci duszę.
-Ale miałam wrócić z tobą na ziemię! Do załogi! Do Jack'a!- Krzyczała przerażona. Więc jednak coś do niego czuła.
-Ale nikt nie powiedział, że moja załoga będzie żywa.- Powiedziałam i wbiłam w jej serce sztylet.

-----------------------------------------------------
aw Jack'ie czuję się.... dziwnie xd  na tą wzmiankę ;) 

Od Scarlet - "Wrzące morze"

Siedziałam w swojej kajucie czytając nabytą ostatnio książkę. Książki leżały wszędzie. Na podłodze pełno ich stosów, a na łóżku porozrzucane.
Tylko jeden wolny kąt w którym siedziałam ja. Usłyszałam pukanie. Odłożyłam lekturę na bok i przedarłam się przez stosy książek by otworzyć drzwi.
-Chodź na górę- rzuciła Jessica i znikła tak samo szybko, jak się pojawiła
Wróciłam po książkę i poszłam na górę jak powiedziała mi dziewczyna. Była tam cała załoga. Usiadłam w cieniu by spokojnie poczytać, ale zarazem słyszeć wszystko. Mowa było między innymi o tym, że zbliżamy się do Wyspy Marissy. Gdy wszyscy porozchodzili się na różne strony pokładu oparłam się o burtę i czytałam dalej. Obok mnie rozległ się pisk mewy. Spojrzałam na ptaka.


-Witaj mały- wyciągnęłam rękę by pogłaskać mewę
Ta tylko odsunęła się kilka kroków dalej
-Przecież cię nie zjem- powiedziałam i podeszłam bliżej zwierzęcia
Tym razem dała się pogłaskać. Znów posnęła. Jej pisk oznaczał słowo "woda".
-Woda?- zapytałam zdziwiona i spojrzałam na morze
Zdębiałam. Wodę dookoła statku wypełniały miliardy bąbelków. Pośród kipieli pojawił się cień, a po chwili wyłoniła się z niej para oczu na szypułkach. Oczy otaksowały bacznie cały statek, a następnie skupiły się na mnie. oczy schowały się, a następnie pojawił się cały łeb i rzekł:



Tego statku kapitanie,
Mam dla ciebie ja pytanie,
Gdy odpowiesz prawidłowo,
Wtedy będzie nam morowo,
Gdy zaś nie odpowiesz wcale,
To zabiję cię w mym szale.

- Jeezuu, znowu jakiś robal - pomyślałam, ale sprytnie odpowiedziałam:

O potężny władco mórz,
Swe pytanie zadaj już.
Gdy usłyszę je - w czas krótki
Ci odpowiem tu, z tej łódki.

Kraken zdziwił się z lekka, że nie tylko on tu rymuje. Poczuł respekt, psubrat. Ale szybko się pozbierał i wydukał:

Gdy miał lat pięćdziesiąt tata
Miał młodszego o pięć brata.
Teraz ma sześćdziesiąt lat,
Ile lat ma jego brat?

Tego mniej więcej się spodziewałam, krakeny nie grzeszyły intelektem. Odpowiedziałam więc:

O potężny, śliski stworze,
Muszę zaszyć się w mej norze,
By policzyć należycie.
Może uratuję życie.

Kraken, zadowolony z efektu, jaki wywarło na mnie jego pytanie, kiwnął tylko ukontentowany łbem i dał mi 15 minut. Tak teraz nasunęło mi się pytanie. Czemu nikt nie zauważył że z wodą jest coś nie tak? Pomartwię się o to później. Zauważyłam Kapitana Jacka i podeszłam do niego. Wyglądał na zapracowanego.
-Eemm... Kapitanie?- zapytałam niepewnie
-Wybacz ale jestem zajęty
Odeszłam od niego i dopiero teraz zobaczyłam że wszyscy są pochłonięci swoimi pracami. Po upływie kwadransa wróciłam i powiedziałam:

Było trudne to zadanie,
Lecz odpowiedź znam już na nie.
Musisz wstrzymać mordu chęć,
Brat ma lat pięćdziesiąt pięć.

-Okey- powiedział zrezygnowany Kraken i popłynął na północ
Wrzenie wody było spowodowane zapewne ruchami macek Krakena. Nareszcie mogłam spokojnie poczytać.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Aarona zmienia wygląd ii ogółem całą siebie xd

------
         '
         '
         '
         '
         '
         '
         '
         '
         '
         '
         '
         '
         '
         '
         '
        V
Teraz wygląda tak ;)



musimy pogadać co do tego, że chcesz mieć statek itd. Trochę za duże rozstrzelenie się nam robi, ale wszystko możemy ustalić ;)

Oraz skoro jesteśmy w tym temacie.
Panie Kapitanie Żałoby, by utrzymać stopień proszę o częstsze pisanie ;) Przywództwo powinno być swoistego rodzaju nagrodą :) Mam nadzieję, że się rozumiemy.

Nowa!

A oto i urocza, nieśmiała Scarlet!
Świetne imię kochaniutka xD Nie powiem, ale mi kojarzy się z pieczeniem na poliku jeśli ktoś rozumie ;)

Powitajmy artylerzystkę Perły! 

niedziela, 19 stycznia 2014

Od Aarony i za razem qest "Magia wokół nas"

Pobyt u Lokiego dłużył mi się niemiłosiernie. Siedziałam właśnie przy oknie podziwiając masyw gór rozpościerający się za oknem gdy ten podszedł do mnie i zagadnął.
-Cieszę się, że w końcu cię odnalazłem droga siostro.- wyszczerzył zęby.
-A ja niezbyt- odparłam. Loki pozwala mi przejmować ciało każdej z naszych potomkini więc tak naprawdę to nie przedłużamy rodu tylko tworzymy dla mnie nowe ciało. A on cały czas siedzi tutaj. A może by tak porzucić taki styl życia?- Wybieram się w góry.
-Nie zapomniałaś o czymś?- zastanawiałam się chwilę. Loki przejechał mi dłonią przed twarzą i poczułam lekkie mrowienie na skórze. Spojrzałam w lustro. Nie wyglądałam już jak Aarona tylko jak ja. Ciemne włosy i szaro-zielone oczy. Poważny wyraz twarzy i szlachetne rysy. Nasza potomkini musiała być albinosem. Zresztą ten jej ojciec... Szkoda słów. Splamił boską krew. Zapłodnił prostytutkę. Ehh. Narzuciłam na ramiona płaszcz, wzięłam kilka rzeczy do torby i ruszyłam ku drzwiom. Zatrzymałam się przy małym pokoiku zalanym przez światło. Dwa dziecięce łóżeczka stały pod oknem kołysząc w miękkich pościelach chłopca i dziewczynkę. Moje dzieci. Zrobiłam coś co nie stało się od dawna. Urodziłam bliźniaki. Nie nadaliśmy im jeszcze imion. Choć Loki na pewno będzie chciał nadać im imiona na naszą cześć. Wyszłam z pałacu. Wyrzeźbione w kamieniu gargulce skrzyżowały za mną halabardy. Czerwone i złote liście pływały pod moimi stopami. Oddychałam czystym, górskim powietrzem. Wiatr był silny. Pomyślałam o załodze. Obserwowałam ich razem z Lokim. To jak Eleniel się zbuntowała i Val poświęciła się ratując załogę. Nie widzieliśmy co stało się z nimi później ale podejrzewałam, że Loki coś knuje. Widziałam nowego kapitana "Żałoby"- Daerona. Niech się cieszy. Dzieci nigdy nie zobaczy. Widziałam powrót Shell. Nagle usłyszałam dźwięk. W pierwszej chwili go nie rozpoznałam ale po krótkim czasie już wiedziałam- rżenie. rozsunęłam gałęzie i zeszłam z górskiego szlaku. Moim oczom ukazała się polana. A na niej stał jednorożec. Ogromny śnieżno-biały rumak biegał w kółko po łące.


 Z pęciny ściekała szkarłatna krew. Zaczęłam posuwać się w stronę stworzenia. Gdy mnie zauważył ruszył szarżując w moim kierunku. Uskoczyłam w ostatniej chwili. Pędził wprost na drzewo nie mogąc wyhamować... Ale udało mu się. Zawrócił. Ale mnie nie znalazł. Schowana za ogromnym dębem oddychałam głęboko. Słyszałam ciszy stukot kopyt na kamieniach i głośne sapanie rannego zwierzęcia. Podszedł do potoku i zaczął pić. Przyglądałam mu się strwożona. Krople krwi mieszały się z płynącą nieprzerwanie wodą. Wstałam i podeszłam do niego. Gdy mnie zobaczył stanął dęba. Wyprostowana wyciągnęłam rękę w jego stronę. Uspokoił się i wtulił pysk w moją dłoń. Pogłaskałam go. Staliśmy tak dłuższy czas. Ja zachwycając się pięknem rumaka a on oddychając nierównomiernie. Wyjęłam z torby bukłak z Whisky a mój nowy znajomy jakby wiedząc co chcę zrobić położył się. Ukucnęłam i polałam ranę alkoholem. Pociągnęłam długi łyk. Wyjęłam z torby to co miałam a mogło pomóc jednorożcowi. Owinęłam skaleczenie bandażem, który wzięłam na wypadek gdybym to ja się zraniła. Skończyłam. Ale wtedy zauważyłam coś jeszcze. Róg. Wyglądał... nie tak jak powinien. Był... Zarysowany. Groziło mu wręcz pęknięcie... a potem śmierć. Tu potrzeba było więcej czasu. I więcej pracy. Poszłam w las. Rumak ruszył za mną. Musiałam znaleźć Królewskie Ziele. Tylko to mogło mu pomóc. Poszukiwania były bezowocne. Gdy przyszedł wieczór, usiadłam zrezygnowana na kamieniu. Jednorożec szturchnął mnie nosem. Spojrzałam mu w oczy a on zabrał głowę... i odsłonił roślinę. Rosła zasłonięta przez chwasty. Podbiegłam i odcięłam łodygę. Wróciliśmy na polanę. Podeszłam do dużego kamienia i zaczęłam rozgniatać ziele dodając trochę wody co jakiś czas. Gotową maść nałożyłam na róg i patrzyłam. Spodziewałam się kolorowej, magicznej mgły, która naprawi pęknięcie ale nie pojawiła się. Za to maść zaczęła wsiąkać. Róg teraz był taki jak powinien. Spojrzałam mu ponownie w oczy i rozpoznałam w nich mądry wzrok Skadi- bogini łowów i gór. Jak mogłam się nie domyślić? Pożegnałam przyjaciółkę i ruszyłam w dół góry. Do pałacu weszłam niezauważona i od razu poszłam spać. Nie licząc ucałowania moich dzieci.
-Hel*, nie ładnie tak po cichu wracać.- Zbeształ mnie brat.
-Mam wrażenie, że śmierć może chodzić tam gdzie chce i kiedy chce.- Uśmiechnęłam się zawadiacko i zamknęłam drzwi mojej komnaty.


Proszę, a oto i drugi qest. Nie jestem pewna czy to dobrze, że qest jest połączony z normalną historią, ale niech będzie. 

Od Shell

 - Co ty wyrabiasz? - wrzasnęłam, widząc Alicję pochyloną nad Jackiem z martwym królikiem w ręku.
 - Czego od niej chcesz, przynajmniej już nie boli… - zaczął Jack, ale szybko zgiął się z bólu. Upadł z powrotem na trawę, nie mogąc ruszyć nogą. Jęczał i zawodził, a Alicja patrzyła na niego z szerokimi oczami ze strachu.
 - Co mu dałaś? - naskoczyłam na nią? Wtrącała się w moje leczenie. Kuracja jest długa, ale efektywna.
 - Wyjęłam mu kule…
 - Sprawdziłaś, czy nie były zatrute? - wystarczyło, że spuściłam ich z oczu na dwie minuty. Ugh…
 - Zatrute? Pewnie, że tak…
 - I były?
 - Er…
 - Brawo. Aa… gdzie ona jest? Trudno, weź go przytrzymaj.
 - A co ja jestem? Toć nie chcesz pomocy!
 - Dziewczyny… - wyjęczał kapitan. - Proszę…
Alicja wyprostowała jego nogę, pokazała mi szew. Załamałam ręce.
 - Królik? Trzeba było świnię upolować, królik się nigdy nie przyjmie. W ogóle co to za polityka, wszywać w rany zwierzęce mięso?
 - Na Martę działało.
 - Bo Marta była inna! Trzymaj go…
Jack krzyczał z bólu, gdy wyciągałam mu toksyczne wkłady. Dziury po kulach faktycznie były pokaźne, ale powlekane nici powinny dać sobie z nimi radę.
 - Daj mu to do picia. - zwróciłam się do dziewczyny z flaszką podrasowanego spirytusu, drugą ręką wciąż zajmując się raną.
 - Alkohol tu nie pomoże… - zaczęła się mądrzyć.
 - RÓB, CO MÓWIĘ! To nie syrenka, abyś mogła swoimi sztuczkami wkręcać jej króliczki w ścięgna!
 - Przynajmniej mógłby chodzić!
 - Na pewno, jeśli załatwiłabyś mu protezę.
 - Auaa! - przerwał nam Jack. Alicja napoiła go syropem, a ja wyczyściłam mu rany wacikiem nasączonym wodą z fontanny młodości. Jednym z ostatnich, jakie mi zostały. Mężczyzna krzyczał, ale Alicja wprawnie tłumiła jego zawodzenie napojem.
 - Dobra, nie ruszaj już więcej szyn. - powiedziałam, zaszywając ranę. Jack był wykończony, ale znów na drodze do wyzdrowienia. - Dobrze wyjęłaś kule, na szczęście nie była jakoś zaczarowana ani zatruta.
 - Wiem, że dobrze. - wtrąciła.
 - Ale na Bogów, nie baw się więcej w chirurga. Zostaw to uzdrowicielce.
Alicja odeszła, mamrocząc pod nosem przekleństwa. Coś na mnie szykowała. Razem z jej kolegą zabraliśmy leżącego do statku.
 - Jak cię zwą, towarzyszu? - zagadnęłam, uginając się pod ciężarem półmiska.
 - Feliks jestem… a ty, uzdrowicielko?
 - Mishaeline. Ale wszyscy mówią mi Shell.
Gawędziliśmy jeszcze przez jakiś czas, a kapitan dochodził do siebie. Na statku wzięłam go do sterylni, pod pokładem, rozpakowałam skrzynkę i zaczęłam bawić się z jego nogą. Muszę przyznać, że Jack był bardzo dzielnym pacjentem - pozwolił mi robić, a ja delikatnie z pomocą magii łączyłam jego ścięgna, wypełniałam zawiasy i zszywałam mięśnie. Gdy wyszłam, kapitan spał na hamaku, a ja byłam cała brudna od krwi i potu. Rzuciłam się na prycze i przespałam kolację. Wstałam, ogarnęłam się i zeszłam na dół dopiero, gdy załoga zebrała się, aby obejrzeć skarby.
Ktoś sklecił rannemu fotel na kółkach, aby mógł się przemieszczać.
 - Shell, czy ja… - zaczął na początku.
 - Zabieg przeszedł pomyślnie, są duże szanse, że za jakieś… dwa tygodnie… może trochę dłużej, ale pewnie będziesz chodził. - uśmiechnęłam się ponuro. - Ale niech nikt tego kolana nie tyka.
 - Dzięki, kapłanko. Dzięki.
Stanęliśmy wokół stołu, na którym leżała skrzynia, trochę skarbów i tajemnicza włócznia, która wcale włócznią się nie wydawała.

piątek, 17 stycznia 2014

Mały zamęt

Zdaje mi sie że w tym zamęcie stały się dwie niespodziewane rzeczy. Val i Eleniel nam zginęły, a Shell wróciła w tajemniczy sposób. Pora na lekkie zmiany w kartach ;)
Żegnamy ze łzą w oku zmarłe i witamy ponownie Schell.

Od Alicji

Powoli napięłam kuszę i wycelowałam w zwierze. Nacisnęłam spust i strzała delikatnie wbiła się w miękkie ciało dzikiego zwierza.
-Doskonale-szepnął Felix
Podeszłam i chwyciłam królika za uszy
-To mamy wszystko
Wróciłam do reszty. Jack siedział na ziemi z ponurą miną.
-Mam coś dla ciebie-pokazałam królika
-Obiad?
-Nie, wyprostuj nogę.
-Co?
-Zaufaj mi-położyłam wszystko z boku. Jack położył posłusznie nogę prosto.
-Może zaboleć
Skupiłam uwagę na jego kolanie powoli wysuwając kule z nogi. Zacisnął mocno zęby. Wyciągnęłam w końcu kule.
-Wykrój mięso-Felix posłusznie dał mi kawałek świeżego mięsa. Wsunęłam kawałek w ranę.
-Uwaga...-skupiłam się i zaczęłam powoli łączyć jego włókna. Jack jęknął i ścisnął pęk trawy
-Gotowe-powiedziałam założywszy wszy
Jack od razu wstał. Zachwiał się ale zaraz już stał prosto.
-Nie czuję bólu...
-Nie ma za co

A oto i pierwszy Qest. Od Shell - "Piękny ale zabójczy"

W alternatywnym świecie, gdzie nie dzieje się nic specjalnego, ale wszyscy się doskonale znają:

Brzdęk strun gitary Jacka rozerwał powietrze po raz ostatni tamtego wieczoru. Zakończył właśnie cudowną balladę o rudowłosej dziewczynie, która w zaświatach spotkała swojego ukochanego. Zapierał się, że sam wszystko wymyślił, ale parę osób patrzyło na niego podejrzliwie. Mi samej wydawała się trochę podkoloryzowana - syrena i elf? Dobre sobie.
 - No to dobranoc, załoga. Kto… - powiedział kapitan, tajemniczo uśmiechnięty.
 - …zajmie się ogniskiem? - wtrąciłam. - Ja mogę. I tak nie zasnę.
 - To ja zostanę z tobą. - rzuciła Aarona.
 - Nie, poradzę sobie. Nie takie rzeczy się robiło.
 - Jak chcesz - wzruszyła ramionami. Było wiadome, że parę osób bardzo boi się ciemności. Wolałam nie wchodzić w szczegóły, ale lubiłam zostawać sama w gwiaździste wieczory.
Wszyscy położyli się spać. Ognisko pomału zaczęło rzednąć. Patrzyłam na planety jaśniejące na tle ciemnego nieba. Półksiężyc rozświetlał morze. Zrobiło mi się błogo. Nie zasnąć, myślałam, muszę zalać ognisko. Nim się spostrzegłam, ogień przestał palić się w ogóle.
Gdy otworzyłam oczy, Księżyc przesunął się kawałek na zachód. Wstałam, chwyciłam za drewniane wiadro (dziwnym trafem jeszcze nie przeciekało) i poszłam w kierunku wody.
Napełniłam naczynie słoną wodą. Jak dobrze, że nie musiałam daleko chodzić - kapitan zgodził się, abyśmy obozowali bliżej brzegu z powodu odpływu. W zamian mam chronić nas przed podlewaniem.
Nagle usłyszałam niezidentyfikowany dźwięk. Potem kolejny. I następny - ktoś jęczał. Głos dobiegał zza małego pagórka. Postawiłam wiadro z nadzieją, że ognisko zaraz nie wybuchnie i z sercem w nogawce wychyliłam się.
Na skale, we wgłębieniu w piasku, leżał mężczyzna z płetwą. Jego ciemne wilgotne włosy oblepiały czoło, na szyi wisiał amulet o kształcie perły. Nagi tors razem z ramionami miał poprzecinany, z ran sączyła się ciemnopomarańczowa krew. Zamknęłam usta dłonią. Syren. Widziałam Syrena. Rannego Syrena…


 - Trzymaj się - wyszeptałam, choć nie byłam pewna czy mnie słyszał. Szybko pobiegłam do obozowiska, chlusnęłam wodą z wiadra na wygaszone ognisko, złapałam skrzynkę z bandażami i medykamentami, i pobiegłam w kierunku mężczyzny.
Próbowałam sobie przypomnieć wszystko, czego nauczyłam się w akademii o syrenach - miałam nadzieję, że dotyczyło to nie tylko płci pięknej. Jego ogon musiał być zamoczony w wodzie. Jest. Najlepiej używać alg książęcych zamiast lnianych bandaży. Nasączyłam materiał wyciągiem z wodorostów, musiało wystarczyć. Jego skóra była delikatna, ślizga od wody. Zanotować - syreny cierpiące na gorączkę pocą się potem i pachną… wcale nie brzydko. Specyficznie. Spróbowałam zanurzyć go trochę bardziej w wodzie, zbić gorączkę.
 - Em… - zajęczał przeciągle. - Emma…
 - Majaczysz, już jest w porządku. - nic nie było w porządku. Nie wiedziałam, co mu było.
 - Emmaenuellae fiearte.
 - Trucizna Emmanuela? Trucizna… Jad… szukać fiolki z… tak, muszę mieć ją gdzieś tutaj… Jest! - buteleczka eliksiru goryczanego, doskonałego roztworu zasadowego, znanego jako Antidotus Ultimatus. Wlałam mu jej zawartość do buzi, zmusiłam do połknięcia. Skrzywił się - lekarstwo smakowało gorczycą. I kozim mięsem.
Po godzinie gorączka spadła. Siedziałam z nim cały czas, notując w dzienniku szczegóły budowy anatomicznej, zachowania… Jak on cudownie spał. Jego twarz miała błogi wyraz. Uszczypnęłam się - syreni, tak jak syreny, wpływali na płeć przeciwną. Musiałam się pilnować. I te jego długie rzęsy… Zrobiło mi się wygodnie, na tym piasku, koło śpiącego. Tak błogo…
 - Kim jesteś? - zapytał niski, aksamitny głos. Uchyliłam domknięte powieki - patrzyło na mnie dwoje intensywnie niebieskich, jak niebo tamtejszej nocy, oczu. - Co tu robisz?
 - Co? Ach, byłeś ranny… pomyślałam… - zaczęłam ospale. Pomału docierała do mnie sytuacja.
 - Nikt ci nigdy nie powiedział, że za dużo myślisz? - klapnął ogonem w wodzie, po chwili byłam cała mokra.
 - Przepraszam za uratowanie cię z gorączki. - powiedziałam z ironią.
 - I dobrze - odpowiedział. Był wyraźnie obrażony. - Możesz już sobie iść.
 - Że co proszę? Książe, pan i władca się znalazł! - poderwałam się z ziemi.
 - W rzeczy samej, a teraz odejdź!
 - No tak niewychowanego pańczyka to ja jeszcze nie widziałam! Nie możesz być prawdziwym księciem!
 - Niewychowanego? - czerwony rumień wpłynął na jego policzki. - To jak według ciebie wygląda książę?
 - Na początku rozmowy się przedstawia, prezentując honor swojego rodu. A gdy ratuje go niewiasta, co samo w sobie jest absurdalne, próbuje jej się odwdzięczyć za wszelką cenę.
Zaległa niezręczna cisza. Zaczęłam się pakować i już zamierzałam wrócić do załogi, gdy syren wyszeptał:
 - Przepraszam… zaczniemy od nowa? - nie miałam powodów mu nie pozwolić.
 - Zamieniam się w słuch. - uklękłam z powrotem na piachu. Mężczyzna podniósł się na ramionach, jęknął cicho, po czym z majestatem godnym błękitnej krwi wydeklamował:
 - Dziękuję ci, zacna niewiasto, za uratowanie mojego żywota. Bacz pani mą śmiałość, ale jak na imię wybawicielce księcia Jagona z Atlantis, syna Tiernana pierwszego, króla Mórz Południowych, niech Ulmo prowadzi go światłem?
Przez chwilę stałam oniemiała. Ale szybko opamiętała się, dygnęłam i z uśmiechem na twarzy odparłam:
 - Lady Mishaeline, Azurytka z Herreńskiego lenna Omm. Jestem zaszczycona.
 - Shell, tak? - kiwnęłam głową. - Możemy skończyć tę etykietę? Naprawdę to mnie trochę nudzi… - zapytał. Wiedziałam, że był szczery.
 - Jeśli tego sobie życzysz, pa… Jagonie.
 - Możesz mówić Jago. Nie cierpię oficjalnej formy.
 - Jago… - uśmiechnęłam się. - Więc co sprawiło, że znalazłeś się w takiej sytuacji, Jago?
Spojrzał na mnie podejrzliwie, ale po chwili zaczął mówić.
 - Wraz z oddziałem halabardników próbowaliśmy pokonać krakena, który zagnieździł się w tych okolicach. Wychodzi na to, że przeżyłem jako jedyny.
Westchnęłam. Słyszałam o potworze, który zaatakował statek kapitana Jacka zanim do nich dołączyłam. Panoszyło się ich coraz więcej.
 - Na wodach pojawia się ich coraz więcej. - powiedział cicho,  jakby czytał mi w myślach. - Nie lada utrapienie, bardzo trudno je pokonać.
Nie dziwię się, skoro mają tak wielkie macki.
 - To nie jest kwestia macek. - stwierdził.
 - Przestań.
 - Co?
 - Przestań mnie czytać. To nie jest miłe.
 - Co? Jakie czytanie?
 - Przecież wiesz, o czym mówię.
 - Nie mam pojęcia. - wyraźnie żartował. Sypnęłam na niego piaskiem. W odpowiedzi znów byłam cała mokra. Zaczęliśmy się śmiać, zsunęłam się do zagłębienia, prosto na niego. Jago jęknął.
 - Przepraszam.
 - To nic, już się goi. - spojrzeliśmy sobie w oczy. Poczułam iskrę, która przeszła między nami. Zarumieniłam się i wstałam.
 - Nie rób tak.
Jago wzniósł ręce do góry.
 - Nie rób tak, nie rób siak… mogę oddychać?
 - Tez nie. - wyszczerzyłam równe ząbki. Nim się spostrzegłam, złapał mnie w pół i zanurkował do morza.
 - To ty też nie będziesz. - syknął. Zaczęłam się szarpać, nie mogłam złapać powietrza. Wykiwał mnie, chciał mnie podejść. Skubaniec. Bałam się otworzyć oczy pod wodą. Czułam, jak rozerwał moją szatę na szyi, jak wbił zęby w moją krtań… Po chwili oddychałam swobodnie. Próbowałam zwrócić uwagę na moją sukienkę, ale z buzi wypłynęły tylko bąbelki. Wciąż się szamotałam. Usłyszałam jego aksamitny głos.

 - Uspokój się, Shellie. Już dobrze. Znajdę ci ładniejszą sukienkę, nie martw się. A teraz otwórz oczy. - Jago wciąż trzymał mnie w pasie. Byliśmy pod wodą. Zmusił mnie, abym mu zaufała. Otworzyłam oczy.
Byliśmy w małej koralowej wiosce. Zamiast latarni krążyły tam świecące rybki, okna były z błon, a dachy z łuski podmorskich potworów. Syreny i syreni pływali w tę i we wtę. Jago unosił się koło mnie, bez bandaży już, zdrowy "jak ryba".
 - Po co mnie tu zaciągnąłeś? - spróbowałam powiedzieć, ale znów bez skutku.
 - Możesz myśleć, toć wiesz, że cię czytam.
 ~ Po co mnie tu zaciągnąłeś?
 - Pomyślałem, że może ci się tu spodobać. Będziesz miała więcej materiału do notatek. - z tego, co pamiętałam ze szkoły, tylko trzy osoby były dopuszczone do zwiedzania królestwa Syren. Byłam czwarta.
 ~ Jak tutaj pięknie.
 - Prawda? - Jago wziął mnie za rękę. Zaczęliśmy zwiedzać. Mijające nas osoby co jakiś czas pozdrawiały księcia lekkimi skinieniami głowy. Znali go tutaj doskonale. Tak samo, jak na mnie patrzyli ze źle skrywaną podejrzliwością. Zapamiętywałam szczegóły, żebym mogła je potem opisać.
"Przedstawiciele tego gatunku mają podobną gospodarkę do ludzi. Budują zarówno duże miasta, jak i małe wioski. Mieszkają zwykle w społecznościach kilku- do kilkunastu rodzin (typ rodziny 2+2). W kontaktach z ludźmi są bezwzględne, nie lubią, jak wkracza się na ich terytorium. "
 - Nie zapomnij napisać, jak się rozmnażamy. - wtrącił Jago, przerywając moje rozmyślania. - To chyba w szczególności interesuje naukowców na Akademii.
Znowu się zapomniałam i znów poleciały bąbelki. Tym razem poczułam też ukłucie w gardle. Skrzywiłam się, a on to wyłapał.
 - Pozwolisz? - zapytał, po czym nie czekając na odpowiedź przyssał się do tego samego miejsca na mojej szyi. Odurzona teraz jego śliną, zauważyłam że nie gryzie mnie, a wdmuchuje trochę swojego przesączonego powietrza. - Gdybyś nie była czarodziejką, - wyszeptał, z ustami wciąż przy mojej skórze. - zabijałbym cię w tej chwili.
Staliśmy na środku placu, koło fontanny. Jago jedną ręką dotykał mojego policzka. Drugą włożył mi w rozwichrzone włosy.
 - Mówił ci ktoś, że masz śliczne włosy? Takie delikatne, a za razem gęste… Syreny mają grube i kleiste, nie tak miłe w dotyku…
Patrzyłam na niego i nie wiedziałam co myśleć. Ludzie często lądowali zarówno na talerzach, jak i w łóżkach syren. Krążyły legendy, że porwani marynarze byli zabierani do królestwa, tak jak ja i odurzani. Oprawczynie zdobywały ich zaufanie, po czym więziły i zamieniały w niewolników, po czym wchłaniały ich dusze. Ponoć miał być to wyznacznik pozycji społecznej, ilość ludzi na usługach. Coraz bardziej byłam ciekawa, czy nie zostałam wplątana w coś podobnego…
 - Chcesz się przekonać? - uśmiechnął się Jago. Dziwnie. Powiedziałabym, brzydko.
Po chwili straciłam oddech. Potem przytomność.

Obudziłam się przykuta do bambusowego łóżka. Raczej przywiązana - splecionymi krasnorostami. Oddychałam swobodnie. Pomieszczenie było ciemne, ale na mnie padała strużka światła. Oprócz tego nie widziałam nic.
 - Chciałaś się dowiedzieć, czy te historie to prawda. - usłyszałam jego głos z głębi pokoju. Głos Jago. - I jak, Shell, podobają ci się wyobrażenia twoich sióstr i braci? Nie odpowiadaj, wiem, że nie bardzo. Wiem też, że czekasz na odpowiedni moment, żeby się wydostać. Nic nie zdziałasz, to bardzo rzadki gatunek alg: blokuje każdy transfer energii.
Szarpnęłam się rozpaczliwie. Złapał mnie w pułapkę.
 - Pytanie tylko brzmi, czy chcesz dalej to ciągnąć? - wychwyciłam fałszywą nutę. Zawahał się. Próbował mi coś przekazać. A ja nie wiedziałam, co. Myśl… - Czy dalej pragniesz być częścią tych samych zdarzeń? Czy wciąż chcesz im wierzyć?
Wiedziałam. To nie on. Ktoś go zmusił. Ugh, nie mogłam o tym myśleć, oni mnie czytali. Blokada, szybko. Blokada… Blokada bardzo szybko wyczerpuje czarodzieja.
 - Jagonie, kończ to szybko. Zostawiam cię samego, wciąż obserwuję. - powiedział drugi głos, równie aksamitny co głos księcia.
 - Nie zawiodę cię, Emmanuelu.
Emmanuel… Coś mi się kojarzyło, ale nie wiedziałam co. Po chwili światło zgasło.
 - Shellie, nie masz dużo czasu. - wyszeptał Jago. - Musisz uciekać. Uważaj… - poczułam zimne srebro koło nadgarstków. - Leć.
Nie zostawię cię, Jago.
 - Musisz. Dasz rade utrzymać blokadę? - skinęłam głową. Nie byłam pewna, ale nie było czasu.
 - Miałeś mnie nie zawieść, Jagonie. - zagrzmiał Emmanuel obok nas. Pokój rozświetlił się ponownie, tym razem całkowicie. Ściany były z ciemnozielonego kamienia, widziałam je wyraźnie. Obok dużego łoża, na którym leżałam, znajdował się stół z wymyślnymi narzędziami o niedwuznacznym przeznaczeniu. W otwartych srebrnych drzwiach unosił się czerwono włosy tryton z trójzębem w dłoni - Emmanuel. Zaczęłam kalkulować: Emmanuel miał Trójząb władzy, a tymczasem to Jago był księciem. Czyżby zamach stanu? Poderwałam się z łóżka i zamknęłam przybysza w powietrznej kuli. Zaczął się dusić, posiłki jednak zdążyły nadciągnąć. Nie mogłam skandować zaklęć pod wodą. Emmanuel wyswobodził się spod mojej magii, rzucił się na mnie i razem upadliśmy na posadzkę. Przygniótł mnie całkowicie, nie mogłam się ruszyć.
 - Za dużo jej pokazałeś, miałeś ją przeistoczyć. - wysyczał. - Nie chcę znać pobudek, jakie tobą kierowały, ale widocznie będę musiał zrobić to sam. - jego zimne, brązowe oczy wbiły się w moje. Zlustrował moje ciało, po czym powiedział - Jego książęca mość naprawdę nieźle sobie wybrał. Będzie to dla mnie przyjemność. - uśmiechnął się przerażająco i kazał wyprowadzić Jagona z komnaty.
 - Shellie! Nie pozwól mu się dotknąć! Uratuję cię! - drzwi zamknęły się za nim z hukiem.
 - No proszę… nie chcę cię puszczać, chyba pobawimy się na podłodze - zamruczał. Bałam się strasznie. - Zacznę od tego, - powoli ściągał mi resztki sukni z ramion. - że wszystkie plotki, jakie słyszałaś, to prawda. Będziesz dobrą niewolnicą, Shell - wypowiedział moje imię, przeciągając samogłoskę. Niegdyś musiał być elfem. Ciekawe, co go zmieniło…
 - Słyszę, jak szepcze twój umysł. Spuść blokadę, słodka muszelko. - brakowało mi coraz mniej części garderoby. Próbowałam się szamotać, ale to było na nic. W końcu nie wytrzymałam i blokada pękła, uwalniając moje myśli. Czułam, jak mnie czytał, jak badał zarówno mój umysł, jak i ciało. Przerażało mnie to, nie mogłam nic zrobić. Poza tym, co jakiś czas przerywał i rzucał luźne uwagi.
 - Jestem ciekaw, jak smakuje twoja dusza. Na pewno jest słodka. Jak tyy…
Nie wiedziałam, ile czasu minęło. Byłam wyczerpana. I przygotowana na najgorsze. Dlaczego ja wtedy uratowałam tego syrena, czemu zachciało mi się grać bohaterkę?
 - Jak przestaniesz być człowiekiem, będziesz mogła go sama o to zapytać… - szepnął Emmanuel i była to jego ostatnia wypowiedź w życiu.
Komnata zatrzęsła się, drzwi zostały wywarzone. Stał w nich Jago w pełnym rynsztunku bojowym  z oddziałem za plecami. Posunął się do nas, nim Emmanuel zdążył zareagować, przeszył go żelazną włócznią. Nakrył mnie własną peleryną i wyprowadził. Cała się trzęsłam.
 - Już, maleńka, to koniec.
 - Jago… on…
 - Cii…
Wyszliśmy. Gdybym się bardziej rozglądała, pewnie zauważyłabym, że byliśmy w wieży. Że trwa bunt, król Tiernan nie żyje, a Jago próbuje przywrócić porządek. Gdybym nie była tak zmęczona i zdezorientowana, pewnie dotarłoby do mnie, że ten kraken to była pułapka Emmanuela, że szantażował mną Jagona, że nie powinno mnie tam być. Tymczasem najważniejsze dla mnie było, że jestem z księciem, on mnie niesie w swoich umięśnionych ramionach. Po prostu sen.
Powoli traciłam poczucie rzeczywistości. Odpływałam. Nic się nie liczyło. Jago do mnie mówił, a ja nie wiedziałam, co się dzieje.
 - Shellie… proszę, nie teraz… mów do mnie… słyszysz?... Shellie… kocham cię… nie opuszczaj mnie…
 - Jago… - jęczałam. - proszę…
 - Shellie? Co ci jest? Shellie… - słyszałam go coraz dalej. Woda zamykała się nade mną. Tonęłam. Widziałam ciemność. Nieprzeniknioną. Czułam, jak coś mnie szarpie, podrywa do góry. Jak przez mgłę kładzie mnie na ziemi.
Aż w pewnym momencie po moim ciele popłynęła… kropla. Potem kolejna. I następne. Rozjaśniały mrok, cięły go i niszczyły, zostawiając tylko promienie porannego słońca.
Leżałam na plaży, niedaleko naszego obozu, okryta tylko płaszczem Jagona. Sam książę stał, a właściwie leżał nade mną i zanosił się płaczem.

 - Jago, nie przystoi mężczyźnie… - wyszeptałam, ale nie dokończyłam. Syren spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym mocno mnie przytulił. Chwilę później nasze usta spotkały się po raz pierwszy, ale nie ostatni.
 - Myślałem…
 - Cii… Dziękuję.
 - Ale przecież to ja…
 - Cii… - zamknęłam mu słowa pocałunkiem. Włożył mi rękę we włosy. Drugą rękę zsunął niżej.

 - Shell…
 - Hm?
 - Kocham cię.
 - Cii, Jago. Kontynuuj.

Było południe. Opalałam się koło Jagona, którego fale obmywały raz po raz. Mała syrenka dyskretnie wynurzyła się kawałek od nas.
 - Ach, dobrze. - westchnął z uśmiechem syren. Ciężko podpłynął do kurierki, odebrał zawiniątko i wrócił obok mnie. - Shell, obiecałem ci nową sukienkę.
Sukienka faktycznie była. I to w dodatku piękna - w morskim kolorze, z dziwnego lejącego się materiału. Leżała na mnie doskonale, podkreślała co powinna podkreślać i przy tym w ogóle jej nie czułam.
 - Wyglądasz cudownie.
 - Jago, ja… musimy porozmawiać.
 - Wiem, co chcesz powiedzieć - zatroskał się. - Czy naprawdę nie możesz wrócić do mnie? Być moją królową?
 - Boję się wody. Ja… już nie chcę tam wracać. A ty nie możesz…
 - Wszystko mogę! - krzyknął zdesperowany. - Jestem cholera królem!
 - Właśnie dlatego nie możesz - powiedziałam spokojnie. - Oni na ciebie liczą.
 - Nie mogą liczyć na kogoś innego?
 - Takie jest życie, Jago.
 - Kocham cię, Shellie.
 - Ja ciebie też. Pocałuj mnie ostatni raz.
Miał miękkie usta. Wilgotne, nasiąknięte morską słoną wodą.


 - Żegnaj, Shellie. Do zobaczenia wkrótce.

 - Żegnaj, Jago. Do zobaczenia.

wtorek, 14 stycznia 2014

Od Shell

- Nie - odparł z dziwną miną - Ale zraża mnie twoje podejście do mnie. A po za tym, trzeba się ze mną dogadywać z takim jakim jestem.
Westchnęłam. Ta rozmowa prowadziła donikąd. Czy to zawsze ja muszę być ta mądrzejsza? Wyciągnęłam do niego rękę.
 - Przepraszam, Jack. Prawda jest taka, że wyżywasz się na mnie od tamtego dnia w karczmie… ale mniejsza z tym. Przepraszam. To co, zaczynamy od nowa? Rozejm?
Kapitan wyraźnie się zawahał. Na jego twarzy zamalowało się zdziwienie - kapłanka zrobiła coś takiego? Jest słaba - myślał pewnie. Ciekawiło mnie, czy wiedział, że takie zachowanie to nie oznaka słabości. Nie zdążył jednak odpowiedzieć na mój gest, gdy przybiegła Tora.
 - Słuchajcie, chyba ją znalazłam. - zaczęła zdyszana. - Tę… włócznie. Problem w tym, że to chyba… nie jest włócznia.
Jack spojrzał na nią jeszcze bardziej zdumiony niż na mnie. Wstałam z klęczek.
 - Tora, nie widziałaś gdzieś po drodze kawałka deski?
 - Co proszę? Deski? A, nie… Chodzi o Jackiego? Może ten duży złocony półmisek się nada…
 - Jackiego? Wypraszam sobie! - powiedział urażony kapitan. - Kapitana Jacka, jak już!
 - Nada się, nada. Tylko czym my go przywiążemy… - stwierdziłam rozglądając się. W tamtym momencie zorientowałam się, jak dziwnie jestem ubrana - miałam na sobie białą, haftowaną suknię z dzwonowatymi rękawami do łokci, jasne skórkowe kozaczki i włosy rozpuszczone, poprzetykane złotą wstążką… Właśnie! - Tora, wyjmij to z moich włosów.
 - Już, ale nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. - dziewczyna zaczęła wyplatać nić. Okazała się naprawdę długa i zastanawiałam się, jak ona się tam zmieściła. W między czasie przybiegła Val z Jessicą.
 - Dobra… teraz tak… Tora, stań przy głowie kapitana. Val - w nogach, tylko delikatnie. W porządku. Na trzy przenosicie go na ten talerz. No co się śmiejesz, Val? Chcesz go zjeść? Schrupać? Dobra, dziewczyny, powaga. A ty, Jack, uważaj bo może zaboleć. Uwaga…. Raz… Dwa… TRZY! Doskonale. Teraz go tylko przywiązać…
Przymocowałam go najlepiej jak umiałam. Nie wierzyłam, że dziewczyny go nie zrzucą.
 - To teraz… która chce go nieść? - zagadnęłam wesoło. Zbyt wesoło. Val westchnęła i razem z Jessicą złapały za półmisek.
 - Którędy teraz? - zapytał kapitan Torę. Był wyraźnie zdegustowany.
 

Od Jack'a

Była kapłanka się zamyśliła. Po co jej to powiedziałem?
- Ale to nie twoja sprawa. To mój problem.Chociaż - zawahałem się, a ona patrzyła wyczekująco.
- Chociaż....?
- Problem nie jest problemem. Problemem jest twoje podejście do problemu. Znaczy moje podejście. Ach daj spokój - machnąłem ręką i spojrzałem w stronę,  z której miała nadejść reszta.
- Co ci jest? Czemu jesteś taki? - spytała z wyrzutem.
- Taki? - chciało mi się śmiać - Taki jestem.
Shell westchnęła zrezygnowana. Ja opadłem na ziemię.
- Świetnie. Nie będę mógł chodzić.
- To ci dużo utrudni....
- Utrudni? Co utrudni? Ratowanie świata? Proszę....
- Nie o tym mówię - odcięła się Shell - Czemu tak mnie traktujesz? Czy ja ci coś zrobiłam?
- Nie - odparłem z dziwną miną - Ale zraża mnie twoje podejście do mnie. A po za tym, trzeba się ze mna dogadywać z takim jakim jestem.

Od Shell

- No no no… - syknęłam cicho. - Paskudna rana. Kto cię tak urządził?
 - Nie pytaj.  - wydukał Jack. - Głupia krowa zrobiła nas w wała. Pojawiła się krótko po twoim odejściu… właściwie, gdzie zniknęłaś?
 - Prawdę powiedziawszy, nie mam pojęcia co się stało. A może raczej nie pamiętam… Uważaj, zaboli - ostrzegłam, gdy mocniej ścisnęłam bandaż. Kapitan stęknął. - Na razie musi wystarczyć. Gdy wrócimy na statek, wyjmę kulę i opatrzę to jak należy. Nie ruszaj się…. TOĆ MÓWIĘ, NIE RUSZAJ! - podniosłam głos, gdy mężczyzna zamierzał wstać. Zaraz zwalił się z powrotem na ziemię. - Ugh, będziemy musieli zrobić prowizoryczne nosze… Ciężki to ty jesteś, kapitanie?
Jack zaczerwienił się lekko, choć może to z bólu. Rozejrzałam się po komnacie wypełnionej złotem.
 - To jest ten skarb Ponczo le Darena?
 - Ponce de Leona, kapłanko…
 - Nie jestem już kapłanką. - poprawiłam go, odwracając wzrok.
 - Tak? A to niby dlaczego?
 - Naprawdę chcesz znowu słuchać o Białej Damie? Wydawało mi się, że jej nie… - słowo to z trudem przechodziło mi przez gardło. - nie lubisz.
 - Skoro to coś na tyle ważnego, abyś zmieniła swoją profesję.
 - Dostałam pewną misję. Coś związanego z Ragnarokiem…
 - Znowu Ragnarok… tylko "Koniec Świata! Koniec Świata!"
Spojrzałam na  niego zdziwiona. Jak na rannego, miał dość siły, żeby energicznie wymachiwać rękoma.
 - Ostrzegałam. Moja misja, nie chcesz słuchać, łaski bez… Tymczasem… Czy coś się zmieniło, gdy mnie nie było?
Jack zrobił kwaśną minę. Zdecydowanie nie chciał mi o czymś powiedzieć. Nie ufał mi.
 - A może jednak jestem w stanie Ci z tym pomóc, co? - zaproponowałam. Chyba właściwie odczytałam jego sygnały, ponieważ zastanowił się nad tym dokładniej i wyszeptał:
 - Marta nie żyje. - zrobiłam głupią minę. Marta? Ta jego siostra? Mała strata, jak dla mnie. Chociaż zlecenie było niegdyś na niego… - Poza tym chyba szykuje mi się bunt…

Od Jack'a

To wszystko bardzo mnie zdziwiło. Krew leciała ciurkiem z mojego kolana. Eleniel leżała przed kufrem, a Shell stała nad nią. Tora podeszła do mnie i pomogła wstać. Coś chrupnęło w mojej nodze i osunąłem sie na ziemię.
- Widzę że ta kapłanka się przyda - powiedziała Shell ironicznie.
Syknąłem tylko z pogardą. Ja poszkodowany? I znowu zdany na jej łaskę?
- Najpierw weźmy skrzynię, odnajdźmy tą włócznię o której mówiła Tora i spadajmy. Potem wrócimy po złoto.
- A Eleniel? - spytał ktoś.
- Żyje? - spytałem z nadzieją na zaprzeczenie.
Jessica, która okazała się ta zainteresowaną zniknęła gdzieś na chwilę.
- Dalej. Pomóżmy reszcie, a Jessica niech się dowie czy ta Eleniel żyje - rzuciłem pośpieszając ich.
Tora uwolniła wszystkich i pomogła mi wyjść. Wynieśli skrzynię na zewnątrz. Potem pieczę nade mną przejęła, ku mojej boleści Shell, a Tora pobiegła szukać włóczni. 

Od Shell

Jasność. Cudowna jasność, biała i nieposkromiona. Unosiłam się w jasności, tonęłam w świetle. Nie liczyło się nic, cudowne zawieszenie, cudowna jasność. Oddychałam, chociaż nie musiałam oddychać, moje dłonie były delikatne, a szata lekko falowała. Czy byłam w raju?
 - Jeszcze nie nadszedł twój czas, Mishaeline. - usłyszałam delikatny, aksamitny głos. - Shell… obudź się.
 - Kiedy ja naprawdę nie chcę. Tu jest tak cudownie… - wyszeptałam wolno, na jednym wydechu.
 - Zaprawdę powiadam ci… Oto nadchodzi twój czas, czas Raana Isilme, czas Blasku Księżyca. Oto nadchodzi Ragnarok, Zaranie Dziejów, któremu musicie zapobiec - Ty oraz Feainneweddin, Dzieci Słońca, obiecane i zapowiedziane.
 - Ale… dlaczego ja?
 - Bo jesteś najbliżej nich, Moje dziecko. Droga będzie długa i żmudna, a wielu rzeczy nie dane ci wiedzieć. Jednak pamiętaj, że Biała Dama czuwa, a Bogowie Światów są po Mojej stronie. A teraz idź i głoś potęgę, albowiem Zbuntowany Czarodziej o Wielu Twarzach zaczął już swój plan. Nie pozwól im zginąć.
 - Tak się stanie, Najjaśniejsza.
 - Atra esterní ono thelduin, Mor'ranr lífa unin hjarta onr, Un du evarínya ono varda.
 - Elaine khest!

Poczułam, że spadam. Że jak kometa z pięknym ogonem, tak i ja leciałam w dół, na świat, z którego mnie zabrano. Zobaczyłam najpierw morze, porem zarys klifu. Coraz szybciej zbliżałam się do ziemi, haftowane rękawy białej szaty podzwaniały lekko. Dostrzegłam wrak statku, z którego biło światło złota. Wszystko zdawało się być jasne, promieniować własnym blaskiem. Włosy rozwiały się, uciekły spod opaski, a w dłoni trzymałam… miecz. Na chwilę wzrok mi się zaćmił, wpadłam przez burtę do wraku i upadłam na stojącą koło kufra dziewczynę z ciemnymi włosami.
 - Ugh… - jęknęłam i podniosłam się na łokciach. - Boli…
 - Shell? - usłyszałam damski głos kawałek ode mnie. - Shell! - to była Tora, przytuliła mnie, podniosła lekko i położyła kawałek od miejsca na którym wylądowałam.
 - Kapłanka? - zastękał kawałek dalej Jack. - Jeszcze jej tutaj brakowało.
 

Od Val

Eleniel strzeliła do Jack'a. Podeszła z szalonym uśmiechem do skrzyni. Przejechała po niej dłonią a potem podciągnęła rękaw. Spojrzałam na pozostałych członków załogi. Jack leżał z krwawiącym kolanem. Tora stała z wytrzeszczonymi oczyma i uniesionymi rękoma. Alicja wyglądała jakby coś kalkulowała. Ale nie było czasu na kalkulacje. El złapała się za tatuaż na ramieniu i zamknęła oczy. Skoczyłam w jej kierunku. Pojawił się słup światła. Oślepiona wpadłam na Eleniel i pociągnęłam ją za sobą w dół klifu. Ostatnim o ujrzałam przed uderzeniem w wodę były czarne żagle na tle jasnego nieba.

Od Eleniel

Doskonale… Wszystko szło zgodnie z planem. Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy cofałam efekt nieprzeniknionych ciemności. Lucjusz zabrał tę durną dziewczynę do swoje krainy. Teraz pozostało mi tylko wrócić do załogi i…
Zastałam ich niedaleko wraku. Tamta elfka odłączyła się na chwilę. Musiałam uważać, aby mnie nie nakryła. Spałam w gąszczu, nie chciałam jeszcze do nich wracać. Jutro wejdziemy do środka.
Przypomniało mi się, że niedaleko powinna być skrytka w wydrążonym drzewie. Loki miał zostawić dla mnie przesyłkę. Faktycznie, po dokładnych oględzinach znalazłam tam skórzane zawiniątko. Ostrożnie odchyliłam płachtę - były tam, wypolerowane i prawdopodobnie nabite, lśniące i wykończone drewnem, naoliwione i przygotowane do użycia. Dwa. Uśmiechnęłam się pod nosem. Mój Lord dobrze mnie wyposażył.
Nad ranem, gdy wszyscy szykowali się do ostatniego wyjścia, postanowiłam zawitać do mojej kompanii. Powtarzałam sobie, że umowa, jaką zawarł ze mną Lucjusz kilka dni przed ich przybyciem, była warta świeczki. Jednak gdy zobaczyłam ich - niewinne ofiary mojej zdrady - zwątpiłam w słuszność mojej misji. Ale musiałam wytrwać do końca.
 - Witajcie, przyjaciele! - krzyknęłam, gdy tylko wyłoniłam się z lasu.
 - Czołem, Eleniel! - powitała mnie Tora. - Czemu cię tak długo nie było?
 - Mniejsza z tym - odparł za mnie kapitan. Nie chciałam odpowiadać, chociaż byłam przygotowana. - Musimy już ruszać. Jak chcesz, elfie, to chodź z nami.
 - Ej, odrobinę szacunku dla elfów! - syknęła Val, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
 - Co ty tam niesiesz, El? - zagadnęła Cinder. - Nie miałaś tego, gdy widziałam cię ostatnio.
 - Znalazłam to w lesie. Bardzo mnie zmartwiło - udałam zasmuconą. - Pokaże ci później.
 - Pokaż teraz, nalegam.
 - Nie obijać się! - uprzedził mnie Jack. I dobrze.
Szybko dotarliśmy do wraku. Uśmiechnęłam się, nadając oczom wyraz nieopisanego zachwytu. Byłam w dzień przed ich przybyciem. Zapamiętałam każdy szczegół, ażeby nic nie mogło mnie zaskoczyć. Weszliśmy do środka. Moich towarzyszy do razu uderzył przepych.
Wszędzie było mnóstwo złota w różnych formach. Widok nie do opisania - błyszczące pozłacane dzbanki, szkatuły, biżuteria, jedwabne szaty, materiały, zdobione arrasy, mnóstwo klejnotów szlachetnych i monety. Ogromne ilości monet. Na samym końcu stała dość duża, solidna skrzynia, oświetlona promykiem słońca wpadającym przez dziurę w burcie.
 - Co za niesamowity widok. - westchnęła Val.
 - Masz rację, cudowny… - odparła Jessica i zrobiła krok na przód. Jack nie zdążył nas ostrzec przed pułapkami, a może on sam o nich nie wiedział. Dziewczyna momentalnie zawisnęła głową w dół. Krzyknęła.
 - Musimy uważać. Nie przejmuj się Jessica, ściągniemy cię! - zaczęła Jessica, ale przerwał jej kapitan.
 - Najpierw skrzynia. Wrócimy Jessico. - Jack zaczął zagłębiać się w skarby, uważając na każdy krok. - Co tak stoicie?
Z miejsca nie ruszyłam się tylko ja, udając oniemiałą. Czasami bycie głupią się opłaca, tak jak w tym przypadku. Widziałam, jak na Val spada ostra sieć rybacka. Parę innych osób również padło ofiarą pułapek Ponce de Leona. Jack z Torą zatrzymali się przy skrzyni.
 - Tylko jej nie otwieraj! - uprzedził mężczyzna. - A teraz złap i wychodzimy…
 - A złoto? - zapytała dziewczyna.
 - Pal złoto, jeszcze tu wrócimy. I raz… I dwa… I trzy! - podnieśli ciężką skrzynię i wynosili ją pomału do wejścia. Zdążyłam się przygotować - ukradkiem wyjęłam pistolety ze skóry i czekałam na nich przed wyjściem.
 - Eleniel, co ty… ouh… - na twarzy Tory malowało się zdziwienie. Jack zachował pokerową minę.
 - Hah, dziękuję bardzo za pomoc. A teraz, z łaski swojej, - wymierzyłam bronią w ich stronę. - odstawcie skrzynię.
 - Spokojnie, Eleniel. Tylko spokojnie. Odłóż broń. - powiedział zimno kapitan.
 - Czy nie wyraziłam się dostatecznie jasno? Na ziemię, ale już. Załatwiliście za nas wszystkie pułapki. Jesteśmy wam wdzięczni.
 - "Nas"? Co masz na myśli? - zapytała przestraszona Tora.
Nagle Jack puścił skarb i skoczył na mnie. Strzeliłam, a on zajęczał i upadł na stos złotych monet. Z jego kolana pociekła szkarłatna krew.
 - Kto następny? - uśmiechnęłam się paskudnie. Tora puściła drugi uchwyt i cofnęła się.
 - Wyśmienicie. - podeszłam do skrzyni i odsłoniłam rękaw. Na przedramieniu wypalony miałam tatuaż teleportacyjny. - A teraz, jeśli pozwolicie, już was opuszczę.
Zbliżyłam rękę do znaku, ale nie poczułam ssania charakterystycznego dla teleportacji. Zobaczyłam za to ciemność i upadłam na ziemię.

niedziela, 12 stycznia 2014

Od Val

Nadszedł długo oczekiwany świt jaśniejący złotym płomieniem na tle morza. Jack zarządził, że nie możemy czekać na Eleniel i Aa więc wzięliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy w drogę. Świat zaczął nabierać barw godnych najpróżniejszego pawia a my w doskonałych humorach podśpiewując piosenki szliśmy po skarb Ponce de Leona. Postanowiłam, że przedstawię odrobinę mojej twórczości. Choć muszę przyznać, że odrobinę pomagała mi Aa.

Czy uwierzysz w taką noc
tę noc, gdy spełniają się sny
Czy uwierzysz w taką baśń
rozkoszną i chwaloną od wieków
Podejdź do płonącego ogniska i

Zobacz mnie pośród cieni
Zobacz mnie pośród cieni
Pieśni, które zaśpiewam
O runach i pierścieniach
Tylko podaj mą harfę
Tą noc zmienię w mit
Nic nie wygląda prawdziwie
Lecz wkrótce poczujesz
Ten świat jest dla innego barda
Snem pośród cieni
Snem pośród cieni
Szliśmy dalej śpiewając i śmiejąc się. Opowiadaliśmy sobie ciekawe przygody. Ja podzieliłam się z nimi opowieścią o tym jak byłam ścigana przez grupę ludzi i gdy byli już bardzo blisko usiadłam przy skałach wtapiając się w tło. Pech chciał, że akurat w tym miejscu rozbili sobie obóz. Ale przynajmniej następnego dnia byli już przede mną i mogłam zawrócić. Szliśmy dalej. Śpiew ptaków docierał do naszych uszu słodkimi strumieniami. Na niebie majaczyła tęcza. Chmury tworzyły najróżniejsze kształty: serce, twarz, statek... Ale po chwili spostrzegłam, że statek nie jest chmurą. Na skraju klifu leżał wrak statku. Statku, w którym leżał skarb. Cel naszej podróży.

Wiadomość od Aarony

Pragnę poinformować was obywatelki i obywatele, że podczas gdy pogrążona byłam we śnie urodziłam bliźniaki czego nie mogliście wiedzieć ponieważ zapomniałam napisać o tym w opowiadaniu. Dziękuję za uwagę i życzę mokrego dyngusa, bogatego gwiazdora oraz wiecznego odpoczynku.

Sorry!

Za nieobecność wszystkich przepraszam! Net mi strasznie mulił i takie tam bzdury. Ale wasz kapitan powrócił wy szczury lądowe! ;) Do roboty, do roboty!

czwartek, 9 stycznia 2014

Od Marty - tak, od MARTY

Światło w ciemności, głos w ciszy, zapach w pustce. I świdrujące oczy. Podała mi rękę. Byłyśmy same w ciemności. Ja i Calypso. Wyrodna wiedźma.
- Mówiłam ci, że nie tak zginiesz - ukazał swoje czarne zęby.
- Wiem. Ale czyż nie taki był plan? To Twoja sprawka? Żaden smok. Ty nią sterowałaś.
- Powiem dokładniej. To ja BYŁAM smokiem - zaśmiała się.
- Dlatego myślałem, że cię znam - prychnęłam rozbawiona.
Wiedźma machnęła ręką i plamy krwi z mojej koszuli zniknęły. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że w ogóle je miałam.
- Nie wrócisz do nich szybko - Calypso spojrzała mi w oczy.
Przygryzłam wargę.
- Ale wrócę KIEDYŚ? - spytałam z nadzieją - Polubiłam tych ludzi.
- Kiedyś....
Odeszłyśmy w stronę światła w ciemności, głosu w ciszy, zapachu w pustce. Piękne było to światło, słodki ten głos i przyjemny ten zapach. Miło szło się do takiego celu. I w przyszłości do Perły, do brata, do skarbu Ponce de Leona. Jednak mimo wszystko przede wszystkim do mojej Perełki. Wiedziałam co mnie czeka i przerażało mnie to. Ale z umów z nią nie da się wykręcić.
- A masz może dalej nasz felerny kompas? - spytałam.
Ona spojrzała na mnie pytająco.
- Zresztą - westchnęłam - Oto brakujący fragment. Zrobisz z nim co zechcesz - podałam jej kryształ - sercu magicznej busoli.
Wiedźma uśmiechnęła się dość miło jak na nią.
- Zawsze cię lubiłam - klepnęła mnie w ramię. I będę lubić. Nie tyko ciebie - zaśmiała się.
Moje usta wykrzywił dziwny grymas.
- Kiedyś.... - zamyśliła się - Za parę lat wrócisz....
- Co?! Parę lat?!
- Zlecą ci jak kilka dni. Zresztą tam, gdzie idziemy czas leci inaczej. Ledwie uratują świat, ty będziesz wolna.
- Zrobią to beze mnie, co?
- Nie do końca. Ty znacznie im ułatwisz. Jak, to już sama zobaczysz - błysnęła czarnymi oczami.

Od Aarony

Eleniel poszła za mną. Nawet ją polubiłam. Rozmawiałyśmy cały czas a potem zaczęło świtać. Świat spowił nieprzenikniony mrok. Nie widziałam mojej towarzyszki a na chwilę przestałam ją też słyszeć. Po paru minutach zaczęłam dostrzegać niewyraźne kształty otaczającego mnie świata. Jednak nie byłam sama ale milczałyśmy. Wsłuchiwałam się w odgłosy budzącego się lasu. Z nieba zaczęły spadać maleńkie płatki śniegu. Przypomniała mi się bitwa na śnieżki na wyspie Edwarda. Całe to beztroskie życie, które porzuciło mnie i chyba nie zamierzało wrócić. To jak razem z Jack'iem odbudowaliśmy "Ciszę" i uciekaliśmy gdy zatopił ją kraken. To wszystko było takie odległe. Jakby nigdy się nie wydarzyło. Weszłyśmy z Eleniel na polanę. Zauważyłyśmy ciała. Marty i smoka. Przystanęłyśmy na chwilę. Wstrzymałam oddech i powiedziałam bezgłośne: "przepraszam". Elfka zaczęła się oddalać. Ruszyłam za nią. Zorientowałam się, że z minuty na minutę czubki drzew nad naszymi głowami są coraz bliżej siebie. Jakby tworzyły sklepienie ogromnego, zielonego zamku.
-El myślę, że powinnyśmy zmienić trasę. Ta droga jest dziwna.- Powiedziałam. Elfka spojrzała na mnie z ironicznym uśmieszkiem.
-Jest idealna.- odrzekła szczerząc zęby. Chciałam się zatrzymać ale nie mogłam. Chciałam zawrócić ale coś uporczywie nakazywało mi iść dalej. Nagle Eleniel zaczęła się zmieniać. Nie mogłam zrozumieć co się dzieje. Włosy choć nadal ciemne zrobiły się krótsze. Niebieska suknia spadała zwęglonymi kawałkami tkaniny na ziemię ukazując znajdujący się pod spodem czarno-zielony wams. Urosła. Odwróciła się w moją stronę... A raczej odwrócił...
-Loki...- wyszeptałam przerażona. Uśmiechnął się bezczelnie.

-Wróciłem słonko.- Podszedł do mnie. Zatrzymałam się ale mimo wszelkich starań nie mogłam uciekać. Złapał mnie za rękę. Jego dłoń była lodowata, ale jednocześnie przyjemnie ciepła. Brakowało mi ciepła ludzkiego ciała. Moje powieki zrobiły się ciężkie. Zasnęłam.
Śniło mi się coś niesamowitego czego nie mogłam zrozumieć. Śnił mi się mężczyzna, którego nie znałam. Wyprawa, w której nie uczestniczyłam i uczucia, których nie doświadczyłam. Nie z taką siłą. Nie wiem dlaczego ale czułam jakbym sama przeżywała całą historię. Kochałam tego mężczyznę. Bardziej niż kogokolwiek na świecie. Potem była góra, która płonęła. I smok, Który później runął martwy w ciemną otchłań jeziora. A mój ukochany umierał raniony mieczem pośrodku bitwy. Byłam przy nim. "Jesteś snem?"- pytał- "Musisz być. Najpiękniejszym jaki kiedykolwiek śniłem." Płakałam. Nie tylko we śnie. Leżałam na jego krwawiącej piersi a strumienie łez spływały mi po policzkach.

Jeśli to ma się skończyć w ogniu
Wtedy spłońmy wszyscy razem
Obserwuj jak płomienie wznoszą się wysoko w nocne niebo

Przywołaj ich Ojcze, och,
Stój w pogotowiu a my będziemy
Obserwować płomienie kasztanowo płonące na
Zboczach góry, tam wysoko

Spustoszenie przychodzi z nieba.
Nuciłam cicho sięgając po nóż. Złożyłam na jego zakrwawionych ustach ostatni pocałunek i wbiłam sztylet w swoje serce. Fala ciepła zalała moje ciało i ręka w rękę podążyliśmy płonącą drogą do nieboskłonu.
Otworzyłam oczy. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam odbiegało od tego co pamiętałam... ale właściwie nie wiedziałam co pamiętałam. Usiadłam.
-Moja droga jak miło widzieć cię w pełni zdrowia!- Mówił Loki idąc w moją stronę. Uśmiechał się szeroko. Właśnie to pamiętałam. Moich przodków. Loki nim właśnie był. Sławetny Lucjusz.
-Więc co właściwie tutaj robię? Mój czas się skończył? Musze zacząć wszystko od nowa?- Pomyślałam o wszystkich historiach, które pozwolił przeżyć mi Loki. A mój sen... Mój ukochany... Historia, której nienawidziłam najbardziej a z drugiej strony była najbliższa memu sercu.
-Nie martw się. Wrócisz do swoich. Przyszedłem po ciebie żeby ulżyć ci przy dzieciach. Mam wrażenie, że nie chcesz ich wychowywać. Nie są JEGO dziećmi.- Trafił. Wstałam i narzuciłam na siebie sukienkę. Otworzyłam drzwi tarasu i uderzyła mnie fala powietrza z kwitnącego ogrodu.

środa, 8 stycznia 2014

Od Eleniel

Czułam się strasznie zagubiona, ponieważ działo się naprawdę dużo. I jeszcze Marta… Nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Gdy Kapitan wydał rozkaz zejścia na ląd, postanowiłam iść razem z nimi. Pierwszej nocy, gdy wszyscy już spali, ja nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w gwiazdy i dumałam nad różnymi rzeczami, kiedy czerwona mgła zasnuła mi oczy. Zawirowało mi w głowie. Usłyszałam głos - niski i aksamitny, przesycony jadem, ale przyjemny. Szeptał, że Aarona uda się do lasu, odłączy od wszystkich. A ja mam iść za nią. Reszta sama się wyjaśni.
Faktycznie, niedługo potem Aarona wstała i poszła w chaszcze. Nie zwlekałam długo i podniosłam się z posłania. Dogoniłam ją na jakiejś polance i złapałam za ramię. Odwróciła się płynnie, z zacięciem w oczach.
 - Pomyślałam, że przyda ci się pomoc. Nie powinnaś włóczyć się sama po puszczy o tej porze.
 - Bo co, bo jestem w ciąży? - fuknęła na mnie. - Czy może myślisz, że znowu coś planuję?
 - Nie, wcale nie o to chodzi. Po prostu martwię się. - uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
Aarona tylko wzruszyła ramionami. Dalej szłyśmy razem, jedna obok drugiej, dopóki nie zaległy nieprzeniknione ciemności bezksiężycowej nocy.

Od Aarony

W końcu coś zaczęło się dziać. Jack zarządził, że powinniśmy rozpocząć wyprawę. Na ląd nie zeszli tylko: Kath, John, Amber i Daeron... Daeron... Nie wiedziałam co robić. Ale on chciał się gdzieś osiedlić... To nie dla mnie. Chciał podarować mi pierścień z głową smoka ale tuż przed odpłynięciem wsunęłam mu go do jego dłoni. Teraz stał przy burcie i patrzył jak się oddalamy. Dobiliśmy do brzegu. Wszyscy szeptali do siebie podekscytowani. Poczułam senność i po wykonaniu paru rozkazów kapitana zdrzemnęłam się chwilę. Śniło mi się to co powiedziałam Daeronowi wsiadając do szalupy: To twoje pragnienia. Tylko, że ty nie zwracasz uwagi na to czego pragnę ja- szepnęłam mu do ucha i odwróciłam się. Przebudziłam się i znów zasnęłam. Teraz nawiedził mnie inny sen. Ciut niejasny. Droga. Ale jakaś inna. Jakby powietrzna. I statek. Który latał. I Kerte. Przyśniła mi się droga do Kerte. Wiedziałam jak ją odnaleźć. Ale widziałam też coś niewyraźnego. Obudziłam się. Wyglądało na to, że choć jeszcze nie teraz to niedługo będziemy się zbierać. Ale będą zbierać się beze mnie. I tak mnie nie lubią. Zabrałam swoją torbę i nie zauważona ruszyłam do lasu. Po kilku krokach w głąb głuszy ktoś złapał mnie za ramię.

Od Daerona

Jack zaczął wydawać polecenia. Ja miałem zostać na statku. Wszyscy zaczęli się pakować i wsiadać do szalup. Ale ja miałem nadzieję, że razem z Aaroną i naszymi dziećmi osiedlimy się na stałym lądzie. To było moje marzenie. Nie mogliśmy bez przerwy szukać przygód. To nie mogło trwać wiecznie. Ruszyłem w stronę schodów i już chciałem zejść na dół gdy drogę zaszedł mi Jack. Ściskał butelkę rumu.
-Słuchaj Daeron pamiętam, że twój statek został zniszczony przez krakena więc ponieważ ja zostałem kapitanem "Perły" myślę, że mogę powierzyć ci "Żałobę".- rzucił z lekkim uśmiechem i poszedł dalej. Stałem tak przez chwilę rozmyślając i poszedłem do kajuty Aarony. Siedziała na pryczy i pakowała swoje rzeczy. Wyjąłem z kieszeni w rękawie pierścień i nie wiadomo co kazało mi przed nią uklęknąć. Pierścień mojego rodu spoczywał w mojej dłoni a kobieta, którą kocham patrzyła na mnie oszołomiona.
-Aa zrozum ja chcę ułożyć sobie z tobą życie. Mieć rodzinę. Pobierzmy się?- szeroko otwarte usta zamknęły się raptownie. Patrzyła na mnie z niedowierzaniem.

(Już z Daeronem rozmawiałam, dodam tylko, że jeśli nie spełni swojej części "umowy" to odbiorę mu stopień kapitana, jednak mam nadzieję, że nie będę do tego zmuszona ^^ )