wtorek, 14 stycznia 2014

Od Eleniel

Doskonale… Wszystko szło zgodnie z planem. Uśmiechnęłam się sama do siebie, gdy cofałam efekt nieprzeniknionych ciemności. Lucjusz zabrał tę durną dziewczynę do swoje krainy. Teraz pozostało mi tylko wrócić do załogi i…
Zastałam ich niedaleko wraku. Tamta elfka odłączyła się na chwilę. Musiałam uważać, aby mnie nie nakryła. Spałam w gąszczu, nie chciałam jeszcze do nich wracać. Jutro wejdziemy do środka.
Przypomniało mi się, że niedaleko powinna być skrytka w wydrążonym drzewie. Loki miał zostawić dla mnie przesyłkę. Faktycznie, po dokładnych oględzinach znalazłam tam skórzane zawiniątko. Ostrożnie odchyliłam płachtę - były tam, wypolerowane i prawdopodobnie nabite, lśniące i wykończone drewnem, naoliwione i przygotowane do użycia. Dwa. Uśmiechnęłam się pod nosem. Mój Lord dobrze mnie wyposażył.
Nad ranem, gdy wszyscy szykowali się do ostatniego wyjścia, postanowiłam zawitać do mojej kompanii. Powtarzałam sobie, że umowa, jaką zawarł ze mną Lucjusz kilka dni przed ich przybyciem, była warta świeczki. Jednak gdy zobaczyłam ich - niewinne ofiary mojej zdrady - zwątpiłam w słuszność mojej misji. Ale musiałam wytrwać do końca.
 - Witajcie, przyjaciele! - krzyknęłam, gdy tylko wyłoniłam się z lasu.
 - Czołem, Eleniel! - powitała mnie Tora. - Czemu cię tak długo nie było?
 - Mniejsza z tym - odparł za mnie kapitan. Nie chciałam odpowiadać, chociaż byłam przygotowana. - Musimy już ruszać. Jak chcesz, elfie, to chodź z nami.
 - Ej, odrobinę szacunku dla elfów! - syknęła Val, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
 - Co ty tam niesiesz, El? - zagadnęła Cinder. - Nie miałaś tego, gdy widziałam cię ostatnio.
 - Znalazłam to w lesie. Bardzo mnie zmartwiło - udałam zasmuconą. - Pokaże ci później.
 - Pokaż teraz, nalegam.
 - Nie obijać się! - uprzedził mnie Jack. I dobrze.
Szybko dotarliśmy do wraku. Uśmiechnęłam się, nadając oczom wyraz nieopisanego zachwytu. Byłam w dzień przed ich przybyciem. Zapamiętałam każdy szczegół, ażeby nic nie mogło mnie zaskoczyć. Weszliśmy do środka. Moich towarzyszy do razu uderzył przepych.
Wszędzie było mnóstwo złota w różnych formach. Widok nie do opisania - błyszczące pozłacane dzbanki, szkatuły, biżuteria, jedwabne szaty, materiały, zdobione arrasy, mnóstwo klejnotów szlachetnych i monety. Ogromne ilości monet. Na samym końcu stała dość duża, solidna skrzynia, oświetlona promykiem słońca wpadającym przez dziurę w burcie.
 - Co za niesamowity widok. - westchnęła Val.
 - Masz rację, cudowny… - odparła Jessica i zrobiła krok na przód. Jack nie zdążył nas ostrzec przed pułapkami, a może on sam o nich nie wiedział. Dziewczyna momentalnie zawisnęła głową w dół. Krzyknęła.
 - Musimy uważać. Nie przejmuj się Jessica, ściągniemy cię! - zaczęła Jessica, ale przerwał jej kapitan.
 - Najpierw skrzynia. Wrócimy Jessico. - Jack zaczął zagłębiać się w skarby, uważając na każdy krok. - Co tak stoicie?
Z miejsca nie ruszyłam się tylko ja, udając oniemiałą. Czasami bycie głupią się opłaca, tak jak w tym przypadku. Widziałam, jak na Val spada ostra sieć rybacka. Parę innych osób również padło ofiarą pułapek Ponce de Leona. Jack z Torą zatrzymali się przy skrzyni.
 - Tylko jej nie otwieraj! - uprzedził mężczyzna. - A teraz złap i wychodzimy…
 - A złoto? - zapytała dziewczyna.
 - Pal złoto, jeszcze tu wrócimy. I raz… I dwa… I trzy! - podnieśli ciężką skrzynię i wynosili ją pomału do wejścia. Zdążyłam się przygotować - ukradkiem wyjęłam pistolety ze skóry i czekałam na nich przed wyjściem.
 - Eleniel, co ty… ouh… - na twarzy Tory malowało się zdziwienie. Jack zachował pokerową minę.
 - Hah, dziękuję bardzo za pomoc. A teraz, z łaski swojej, - wymierzyłam bronią w ich stronę. - odstawcie skrzynię.
 - Spokojnie, Eleniel. Tylko spokojnie. Odłóż broń. - powiedział zimno kapitan.
 - Czy nie wyraziłam się dostatecznie jasno? Na ziemię, ale już. Załatwiliście za nas wszystkie pułapki. Jesteśmy wam wdzięczni.
 - "Nas"? Co masz na myśli? - zapytała przestraszona Tora.
Nagle Jack puścił skarb i skoczył na mnie. Strzeliłam, a on zajęczał i upadł na stos złotych monet. Z jego kolana pociekła szkarłatna krew.
 - Kto następny? - uśmiechnęłam się paskudnie. Tora puściła drugi uchwyt i cofnęła się.
 - Wyśmienicie. - podeszłam do skrzyni i odsłoniłam rękaw. Na przedramieniu wypalony miałam tatuaż teleportacyjny. - A teraz, jeśli pozwolicie, już was opuszczę.
Zbliżyłam rękę do znaku, ale nie poczułam ssania charakterystycznego dla teleportacji. Zobaczyłam za to ciemność i upadłam na ziemię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz