czwartek, 9 stycznia 2014

Od Aarony

Eleniel poszła za mną. Nawet ją polubiłam. Rozmawiałyśmy cały czas a potem zaczęło świtać. Świat spowił nieprzenikniony mrok. Nie widziałam mojej towarzyszki a na chwilę przestałam ją też słyszeć. Po paru minutach zaczęłam dostrzegać niewyraźne kształty otaczającego mnie świata. Jednak nie byłam sama ale milczałyśmy. Wsłuchiwałam się w odgłosy budzącego się lasu. Z nieba zaczęły spadać maleńkie płatki śniegu. Przypomniała mi się bitwa na śnieżki na wyspie Edwarda. Całe to beztroskie życie, które porzuciło mnie i chyba nie zamierzało wrócić. To jak razem z Jack'iem odbudowaliśmy "Ciszę" i uciekaliśmy gdy zatopił ją kraken. To wszystko było takie odległe. Jakby nigdy się nie wydarzyło. Weszłyśmy z Eleniel na polanę. Zauważyłyśmy ciała. Marty i smoka. Przystanęłyśmy na chwilę. Wstrzymałam oddech i powiedziałam bezgłośne: "przepraszam". Elfka zaczęła się oddalać. Ruszyłam za nią. Zorientowałam się, że z minuty na minutę czubki drzew nad naszymi głowami są coraz bliżej siebie. Jakby tworzyły sklepienie ogromnego, zielonego zamku.
-El myślę, że powinnyśmy zmienić trasę. Ta droga jest dziwna.- Powiedziałam. Elfka spojrzała na mnie z ironicznym uśmieszkiem.
-Jest idealna.- odrzekła szczerząc zęby. Chciałam się zatrzymać ale nie mogłam. Chciałam zawrócić ale coś uporczywie nakazywało mi iść dalej. Nagle Eleniel zaczęła się zmieniać. Nie mogłam zrozumieć co się dzieje. Włosy choć nadal ciemne zrobiły się krótsze. Niebieska suknia spadała zwęglonymi kawałkami tkaniny na ziemię ukazując znajdujący się pod spodem czarno-zielony wams. Urosła. Odwróciła się w moją stronę... A raczej odwrócił...
-Loki...- wyszeptałam przerażona. Uśmiechnął się bezczelnie.

-Wróciłem słonko.- Podszedł do mnie. Zatrzymałam się ale mimo wszelkich starań nie mogłam uciekać. Złapał mnie za rękę. Jego dłoń była lodowata, ale jednocześnie przyjemnie ciepła. Brakowało mi ciepła ludzkiego ciała. Moje powieki zrobiły się ciężkie. Zasnęłam.
Śniło mi się coś niesamowitego czego nie mogłam zrozumieć. Śnił mi się mężczyzna, którego nie znałam. Wyprawa, w której nie uczestniczyłam i uczucia, których nie doświadczyłam. Nie z taką siłą. Nie wiem dlaczego ale czułam jakbym sama przeżywała całą historię. Kochałam tego mężczyznę. Bardziej niż kogokolwiek na świecie. Potem była góra, która płonęła. I smok, Który później runął martwy w ciemną otchłań jeziora. A mój ukochany umierał raniony mieczem pośrodku bitwy. Byłam przy nim. "Jesteś snem?"- pytał- "Musisz być. Najpiękniejszym jaki kiedykolwiek śniłem." Płakałam. Nie tylko we śnie. Leżałam na jego krwawiącej piersi a strumienie łez spływały mi po policzkach.

Jeśli to ma się skończyć w ogniu
Wtedy spłońmy wszyscy razem
Obserwuj jak płomienie wznoszą się wysoko w nocne niebo

Przywołaj ich Ojcze, och,
Stój w pogotowiu a my będziemy
Obserwować płomienie kasztanowo płonące na
Zboczach góry, tam wysoko

Spustoszenie przychodzi z nieba.
Nuciłam cicho sięgając po nóż. Złożyłam na jego zakrwawionych ustach ostatni pocałunek i wbiłam sztylet w swoje serce. Fala ciepła zalała moje ciało i ręka w rękę podążyliśmy płonącą drogą do nieboskłonu.
Otworzyłam oczy. Pomieszczenie, w którym się znajdowałam odbiegało od tego co pamiętałam... ale właściwie nie wiedziałam co pamiętałam. Usiadłam.
-Moja droga jak miło widzieć cię w pełni zdrowia!- Mówił Loki idąc w moją stronę. Uśmiechał się szeroko. Właśnie to pamiętałam. Moich przodków. Loki nim właśnie był. Sławetny Lucjusz.
-Więc co właściwie tutaj robię? Mój czas się skończył? Musze zacząć wszystko od nowa?- Pomyślałam o wszystkich historiach, które pozwolił przeżyć mi Loki. A mój sen... Mój ukochany... Historia, której nienawidziłam najbardziej a z drugiej strony była najbliższa memu sercu.
-Nie martw się. Wrócisz do swoich. Przyszedłem po ciebie żeby ulżyć ci przy dzieciach. Mam wrażenie, że nie chcesz ich wychowywać. Nie są JEGO dziećmi.- Trafił. Wstałam i narzuciłam na siebie sukienkę. Otworzyłam drzwi tarasu i uderzyła mnie fala powietrza z kwitnącego ogrodu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz