czwartek, 31 października 2013

Od Aarony

Staliśmy na plaży. Jack patrzył na statek o czarnych żaglach, który był jeszcze dalej niż przed chwilą. Statek, którym mieliśmy odpłynąć. Westchnął. Rozumiałam go. Jego siostra zabrała ich statek i od tak odpłynęła. I tak dobrze to znosił. Przynajmniej na razie. Postanowiłam, że zostawię go samego. Ruszyłam w stronę obozu. Zebrałam trochę w miarę suchych gałęzi i dorzuciłam je do ogniska. Przy lesie pasły się konie. Wśród nich był ten, na którym jechałam razem z kapitanem. Kapitanem bez statku. Studnią bez wody. Ptakiem bez skrzydeł. Podeszłam i pogłaskałam zwierzę po szyi. Rumak był piękny. Czarna sierść lśniła w promieniach zachodzącego słońca. Jego oczy płonęły złotym ogniem. Dmuchnął mi w twarz i zaczął przeżuwać. Usiadłam przy palenisku i zaczęłam strugać nowe strzały. Jack zajął miejsce obok. W moim nożu odbijały się języki ognia.
-Wiesz co?- zaczęłam.-Muszę ci coś wyznać.- Jack spojrzał na mnie podejrzliwie.- Tylko obiecaj, że mnie nie wyśmiejesz.
-Trochę się boję no ale mów.- W jego oczach widziałam coś na kształt prośby, jakby bał się, że... że wyznam mu miłość. Nie. Nie mogłam zniszczyć tej przyjaźni. Była mu potrzebna tak samo jak mi.
-Jack ja... ja nie umiem jeździć konno.- Kapitan zamilkł. Ale nie na długo. Po chwili śmiał się tak głośno, iż bałam się, że konie uciekną.- Miałeś się nie śmiać!- skrzyżowałam ręce na piersi. Gdy Jack w końcu przestał rechotać powiedział:
-Więc chyba czas się nauczyć.-Lekcja była cudowna. Czuć pod sobą konia było czymś o czym zawsze marzyłam. Ćwiczyliśmy dopóki widzieliśmy polanę, na której rozbiliśmy obóz. Potem zaczęłam smażyć wiewiórkę.Zastanawiałam się jak wydostaniemy się z wyspy.
-Więc co zamierzamy?-zapytałam.Nie oczekiwałam odpowiedzi. Chciałam mu tylko uświadomić, że trzeba coś wymyślić. On jednak odrzekł:
-trzeba znaleźć Kerte... a potem Martę.- Miał rację. Trzeba je znaleźć. Ale jak?

Weekendzik

E dziewuchy. Jest sprawa. Ja wyjeżdżam do rodziny na ten weekend i nie wiem jak to będzie ze wstawianiem. Może wieczorami uda mi się wstawić to co wyślecie, ale nic nie obiecuje.
Pozdrawiam: Wasza jacks XD

środa, 30 października 2013

Nowy kapitan na statku!

Marta zostaje nowym kapitanem Perły! Gratulacje!

Od Marty

Staliśmy na brzegu morza, na koniach. Edward odjechał. Ach.. Nawet mi go nie żal. Zasłużył sobie na to. Ale czuję, że jeszcze go spotkamy. Spojrzałam na załogę. Uspokoiłam się i rzekłam:
- To zapraszam na pokład. Po przygody!
Weszli na Perłę. John i Alicja wnieśli Kath. Penelopa weszła dumnie rozmawiając z Amber, a Vici wkroczyła na statek ze swoim naturalnym entuzjazmem. Zeszłam z konia.
- Będzie mi cię brakować - wyszeptałam koniowi do ucha.
Zarżał radośnie. Ucałowałam rumaka w chrapy. Ten stanął dęba i pogalopował w głąb wyspy. Zatrzymał się na skraju lasu i spojrzał na mnie. Patrzyłam w głąb lądu jeszcze chwilę. Zostawiam tu tak wiele. Brata, przyjaciela, bo mogę tak nazwać Ediego, te piękne konie i wspomnienia, te dobre i złe. Weszłam powoli na Perłę. Masz nowego kapitana stateczku.
- Wciągać kotwicę, rozprostować żagle! Dalej ruszać się! - krzyczałam wesoło ze śmiechem.
Gdy już trochę oddaliliśmy się od wyspy, wzięłam lunetę. Spojrzałam w stronę wyspy. Na brzegu zobaczyłam dwie małe postacie. "Żegnaj braciszku. Jeszcze się kiedyś spotkamy. Uważaj na Ediego. I wszystkiego dobrego, obyś nie wpadł na rodziców". Alicja podeszła do mnie i stanęła obok. Uśmiechnęłam się do niej.
- Pamiętasz jak to się zaczęło? I jak płakałam?
Skinęła głowa.
- To zapamiętaj tamten moment, bo to się nie powtórzy. Prawdziwa Marta wróciła - złożyłam lunetę.
 

Od Jack'a

Śmialiśmy się do rozpuku. Pomyślałem o przygodach, które przeżyłem, o bitwach, także na śnieżki. Ostatnia z załogą - uśmiechnąłem się. Ale wtedy szukałem siostry, a teraz ona uciekła ze statkiem, a ja próbując wynagrodzić Kerte zostałem tu, przykuty do ziemi. Już brzydł mi ląd i brakowało mi morskiej bryzy, opowieści o potworach, Marta tak je opowiadała. I wszystkiego. Ale musze uratować Kerte, ale się wpakowałem. Usiadłem na pobojowisku. Aarona usiadła obok mnie.
- A ty? - spytałem - Opowiesz coś więcej o sobie? Jakieś szczegóły?
- Jeszcze nie.
- Na szczęście tylko "jeszcze".
Uśmiechnęła się. Tak to ja mogę rozmawiać. A nie jak z Kerte. Co ja zrobiłem. Muszę odstawić alkohol. Wspomnienia mnie przytłoczyły.
- Co się dzieje? - spytała zatroskana dziewczyna.
- Ja i moja rodzina - odpowiedziałem.
- Aż tak źle?
- Tak, ale nie mówmy o tym. Chodź.
Wstaliśmy i ruszyliśmy nad morze. Na horyzoncie było widać jeszcze czarne żagle. Serce mi się ścisnęło.
- Opuściłaś statek, na który się zaciągnęłaś.
- Tak, wiem. Ale kiedyś tam wrócimy..
-  Nie, ja nie wrócę. Siostra mnie nie przyjmie.
- Nie dramatyzuj. Przyjmie cię. Minie jej. A o co poszło?
- No o Kerte. Bo my zawzięte i samolubne rodzeństwo jesteśmy. Nikomu nie chcemy siebie na wzajem oddać. Dbamy o siebie, aż za bardzo.

Od Aarony

Kiedy powiedział o ich rodzicach trochę posmutniał. Otworzyłam usta by pytać dalej... ale po chwili je zamknęłam. Lepiej nie drążyć tematu... Przynajmniej na razie". Wstałam.
-Hej a ty gdzie?- zapytał Jack. Rozejrzałam się.
-Gdzie nogi poniosą- uśmiechnęłam się i podałam mu rękę. Chwycił ją i wstał. Poszliśmy w las. Wiatr świszczał między drzewami. Srebrno-złote włosy zawiewały mi się na twarz. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Powietrze było takie czyste. Zapach wilgotnej trawy napływający do moich nozdrzy sprawił, że pierwszy raz od bardzo dawna szczerze się uśmiechnęłam. Rozchyliłam powieki. Kapitan przyglądał mi się wyraźnie zaciekawiony.
-Czujesz ten zapach? Jest piękny.- jeszcze raz wciągnęłam powietrze. Z nadmiaru szczęścia zakrztusiłam się i zaczęłam kaszleć. Po chwili mi przeszło. Parsknęłam śmiechem. Jack popatrzył na mnie i po chwili też zaczął się śmiać.
-Jestem dziwna. Ale mam wrażenie, że się dogadamy.- uśmiechnęłam się.
-Też tak myślę.-odwróciłam się tyłem do mojego rozmówcy. Po chwili zrozumiałam, że to był błąd. Oberwałam w głowę czymś wilgotnym i wylądowałam w śniegu. Spojrzałam rozwścieczona na Jack'a i zobaczyłam, że lepi następną śnieżkę. Poderwałam się na nogi i zaczęłam szykować własny arsenał. Po chwili bitwa się rozpoczęła. Chowałam się za drzewami i unikałam większości pocisków ale Jack miał cela i parę razy dostałam w twarz. Lądowałam wtedy na pupie a Kapitan zasypywał mnie prawdziwą śnieżycą. Po jakimś czasie wokół nas było wydeptane pole jak po prawdziwej wojnie. Zaczęliśmy się śmiać. Jack pomógł mi wstać.Potem wpakował mi w twarz garść pełną lekkiego, białego puchu. Rechocząc popędził w stronę obozu a ja puściłam się za nim w pogoń.

Od Grace

Ta kobieta w ciemnym zaułku trochę mnie wystraszyła. Ale nie skomplikuje mi przecież wyprawy! Ona mówi, że ma szpiegów. Ha! Na moim statku są sami mężczyźni. Zarzuciłam włosami. A ja nad facetami panuje... Uśmiechnęłam się. I złapie najdroższe główki na oceanie. I kupie sobie sukienkę, i będę najsławniejszym kapitanem, i król mnie uhonoruje i w ogóle... Rozmarzyłam się. Najsławniejszy piracki okręt będzie mój!

<Alima? dokończ XD>

Od Jack'a

Siedziałem z Aanorą przy ognisku. Było całkiem przyjemnie, gdy nagle spytała o Kerte. Musiała....
- Kerte... Jest mi bliska tylko z jednego powodu.
- Jakiego?
- A ty nie bądź taka ciekawska. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
- Już dawno jestem na setnym - zaśmiała się.
- A ja na tysięcznym - zrobiłem zadziorna minę.
- Aż tak? - zaśmiała się - I związałeś się z kobieta? Chyba nie zbyt jesteś wierny.
- Zakończ. To nie miłe. Nie związałem się.
- A dziecko?
- Zamknij jadaczkę! Okej? Zagalopowałaś się.
- Ok, ok. Ale zdecydujesz się kiedyś?
Uniosłem brwi.
- No bo Marta, teraz Kerte.
Zaśmiałem się.
- Źle zrozumiałaś te intrygę. To była siostrzana zazdrość. Nic więcej.
Teraz ona uniosła brwi.
- Nie podobni jesteście.
- Ja po matce, ona po ojcu.
- A nie odwrotnie?
- Nie. Na razie nie.
- Na razie?
- Bo cos zaczęło się zmieniać odkąd wyruszyliśmy.
Spiąłem się na wspomnienie rodziców.

Od Kerte

 Wokół mnie zawirowało. Zrobiło mi się niedobrze. Po raz pierwszy pomyślałam, czy to nie zaszkodzi dziecku.
 - A więc, droga Kerte… - zaczęła Calypso, gdy wylądowałyśmy. - oto moje Królestwo! Rozgość się…
W Krainie Cieni wiedźmy było nieopisanie jasno. Umarłe drzewa tworzyły szare, wyraźne kształty. Wszystko było widoczne, choć jakby za mgłą. Wyczuwałam, że mieszka tutaj mnóstwo osób.
 - Czy oprócz nas jest tutaj ktoś jeszcze?
 - Oj, taak… wygnańcy, potępieńcy… przecież musze mieć jakąś służbę.
Byłam zaskoczona jej odpowiedzią. Jak na zawołanie na horyzoncie pojawiła się dziewczyna odziana w strój pokojówki.
 - Jaśnie pani wybaczy…
 - Coś się wydarzyło podczas mojej nieobecności?
 - Nie, tylko… Kolacja będzie odrobinę później.
 - W porządku. Tylko nie za długo. Przygotujcie pokój dla naszego gościa.
Służka odeszła w stronę wielkiego domu, zbudowanego jakby z szarej cegły.
 - Dlaczego jest tutaj tak jasno? Myślałam, że panować będzie ciemność…
 - Och, Kerte… Na świecie jest tyle ciemności… Ja po prostu martwię się o samą siebie. A to jest takie odbicie. Biel oczyszcza, nie uważasz?
Spojrzałam na nią. Spróbowałam się uśmiechnąć. Odwzajemniła go jakimś dziwnym grymasem.
 - Nie myśl, że jestem dla ciebie mila z gościnności. Mam w tym swój własny cel. Nie zdradzę ci, jaki. Tutaj nie możemy czytać swoich myśli. Zasady będą jasne: jesteś moim goście do momentu, gdy zachce mi się ciebie wyrzucić. A to wydarzy się - jak już ustaliłyśmy - po porodzie. Możesz robić wszystko oprócz kontaktowania się z kimkolwiek z zewnątrz. Możesz to uznać nawet za więzienie - wszystko zależy od podejścia. Raz na jakiś czas możesz nawet pogadać ze starą Calypso. Posiłki są o stałych porach. I tak, wiem, że przemyciłaś lutnie. Pośpiewasz nam czasem.
Słuchałam jej słów z otwartą buzią. Calypso? Taka miła?! Cóż, sama stwierdziła, że nie robi tego bez powodu…
 - Tak jest… jaśnie pani.
 - Bardzo dobrze, Kerte. Bardzo dobrze…

Od Aarony

Kerte zniknęła razem z Calypso. "Co tu się dzieje?". Nagle zapanował chaos. Z pomiędzy drzew wypadł John. Siedział na koniu a w ramionach trzymał ogromnego wilka. Jak mu się to udało? Nie mam pojęcia.
- Pomóżcie mojej słodkiej Kath!- Alicja ruszyła z odsieczą.
Marta i Edie wymienili spojrzenia i odjechali. Jack stał z szeroko otwartymi oczyma. Chwilę zajęło zanim wszyscy się uspokoili. Przyglądałam się z miejsca przy ognisku. Trudno było je rozpalić, bo drewno było mokre a z nieba siąpił lekki deszczyk.
Jack usiadł obok mnie. Przez cały czas starał się nad wszystkim panować ale wiedziałam, że cała ta sytuacja go przerasta. Położyłam mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie. Za moimi plecami usłyszałam szelest wśród gałęzi drzew. Jakby ktoś się skradał. Chwyciłam łuk i podniosłam się błyskawicznie. nałożyłam strzałę na cięciwę i ją puściłam. Na ziemię spadła ruda wiewiórka. Takiego samego koloru były włosy Kerte. Poczułam się nieco niezręcznie wiedząc, że Jack patrzy na mnie. Poszłam po zwierzę.
- Przynajmniej zjemy dziś kolację- rzuciłam ale to chyba jeszcze bardziej mnie pogrążyło. No cóż. Chciałam dobrze. wróciłam na swoje miejsce przy ognisku. Moja dłoń znowu powędrowała ku ramieniu Jack'a. Spojrzał na mnie a w jego oczach widziałam pragnienie bliskości przyjaciela.
-Więc jaka właściwie jest Kerte?

Od Johna

Alicja pomagała mi Cały czas aż do statku.
-Wszystko bedzie dobrze maleńka.- powiedziałem Cicho do kath z nadzieja, że mnie usłyszy.
-John, nie martw się. Kath jest silna, da sobie radę. - powiedziała mi Alicja.
Spojrzałem na nią, nie mogłem w tej chwili być wredny i tylko się uśmiechnąłem. Dotarliśmy do brzegu, chwile później byliśmy już na Perle, a ja zaniosłem kath do kajuty i położyłem na pryczy. Klęknąłem przy niej. Ona cicho zaskomlała, jedyne co mogła z siebie wydać to to pi******ne skomlenie!

Od Ediego

Nie w mojej mocy było ją zatrzymywać. Szkoda, że powiedziała mi dopiero teraz, ale taka już jest. Pali wszystkie mosty za sobą.
 - Idź, skoro chcesz. Zawsze będę cię kochał, Maleńka.
 - Oszczędź mi już tego. Żegnaj, Teach.
 - Żegnaj, Marta.
Po czym wróciłem do swojego pałacu. Byłem zrozpaczony. Jedynym ratunkiem dla mnie było wypłynąć na otwarte morze.
 - Stella, szykuj statek i dziewczynki. Wypływamy. Jeszcze dzisiaj.
Poszedłem do komnaty się spakować. Odwiedziła mnie wiedźma.
 - Dałeś mi felerny kompas, Czarnobrody. Nie wywiniesz się z tego. - spojrzałem na nią przerażony. - Odtąd będziesz niezrównoważony. Zostaniesz postrachem mórz przez swoją brutalność. Będą mówić, że jesteś szalony… i nigdy nie zaznasz spokoju. Nie możesz umrzeć. Lataj, płyń przez świat. Dopóki twoja ukochana rzecz nie zostanie ci zwrócona. Żegnaj, Czarnobrody. Do zobaczenia wkrótce!
Wyszedłem pełen mieszanych uczuć. Arr, a co mi tam.
 - Żagle na maszt, nieludki! Odbijamy! Hej, ty tam! Polej mi tu no rumu!

Od Marty

Zawróciłam konia i ruszyłam w stronę brzegu. Edi zawrócił za mną, a po nim i reszta. Alicja pomagała Johnowi z Kath. I dobrze. Spływamy stąd. Dojechaliśmy do brzegu. Odetchnęłam morskim powietrzem. Edi na mnie spojrzał.
- Marta?
- Y.. Tak?
- Co się właściwie stało?
- Edwardzie Teach. Czarnobrody - chyba poczuł, że to mu nie odpowiada. Spodziewał się co zaraz usłyszy - Ja stąd się zmywam, a co do ciebie... Nie uraź się ale cię nie kocham. Przypomnę ci że jak pomogłeś mnie odczarować, a ja z powrotem stałam się... jak to określa Calypso... nieczująca - zrobiłam krzywą minę.
- Odchodzisz?
- Tak i to jak najdalej.

Od Jack'a

Joh wyskoczył spomiędzy krzaków z wilkiem w siodle. Spojrzałem na siostrę. Na pewno nie chciała, żebym próbował pomóc Kerte. Ale nie mogę jej tak zostawić.
- No idźcie, proszę droga wolna!
- A żebyś wiedział!  - odkrzyknęła.
Ja już się uspokoiłem, ale ona chyba nie. Co ja jej zrobiłem? Odjechali. Zostałem sam. Chociaż, czyżby?

wtorek, 29 października 2013

Od Kerte

Zaległa cisza. Nikt nie ruszył się z miejsca. Wszyscy gapili się na Jacka. Marta zrobiła się lekko czerwona.
 - Jack… ja… - zaczęłam.
 - Dlaczego mi to robisz?
 - Ja nie wiem… tak jakoś…
 - Tak jakoś? Tak jakoś?! Myślałem, że dziewczyna z twoim doświadczeniem wie, co robi!
 - No tak, ale…
 - Och, ale ty jesteś głupia!
Wszyscy się na nas gapili. Eddie również. Było mi z tym bardzo źle.
 - A ty jesteś idiotą, kapitanie! - krzyknęłam czując, jak łzy nachodzą mi do oczu. - Wciąż tylko żerujesz na moich uczuciach! Kerte taka, Kerte owaka, baba, same kłopoty przez nią… Myślisz, że ja tego nie słyszę?! Wciąż borykam się z jednym problemem, ale widzę, że naprawdę nie zależy ci na życiu twojej załogi!
Ktoś, chyba Alicja, westchnęła głośno. Tak, trafiłam w czuły punkt. Jack był zdziwiony. Gdzieś z boku wychwyciłam Johna.
Nagle usłyszeliśmy pyknięcie. Pojawiła się Calypso.
 - No no no… Cóż za urocza scenka. Oprócz faktu, że daliście mi felerny kompas, za który jeszcze się zemszczę, to jestem tutaj z konkretnego powodu. I co, zastanowiłaś się już Kerte?
 - Tak! - poczułam, jak zbiera się we mnie złość. - Tak, Calypso. Proszę bardzo! Cokolwiek, byle jak najdalej stąd!
 - Czekaj, Kerte! Nie rób nic pochopnie! - krzyknęła Alicja.
Ale było już za późno. Calypso podeszła do mnie i z głuchym pyknięciem odteleportowałyśmy się gdzieś. Ostatnie, co widziałam, to bezwyrazowa twarz Jacka.

Od Johna

Jak tylko usłyszałem słowo"Kath tu jest" od razu oddzieliłem się od reszty chcąc jej szukać. Moja ukochana, najdroższa Katherine. Co się dzieje z nią? tak strasznie się martwię. Nie zwracałem nawet uwagi na to, że ktoś lub coś moze mnie zaatakowac. po prostu pędziłem. Krążyłem szukając Kath, az w końcu..
-Kath!!- wydarłem się, gdy ujżałem na brzegu leżącego wilka. Kath, to była ona. z daleka ją rozpoznam. zeskoczyłem z konia i od razu popędziłem po nią. próbowałem ją ocucić, ale nie mogłem. była nieprzytomna, nie wiedziałem co się dzieje, po policzkach poplynęła mi łza. łza? mi? jak to sie stało!? wziąłem Katherine pod postacią wilka na ręce i popędziłem do konia. wsiadłem na niego i biegłem do reszty.
-Kath! mam kath! potrzebuje pomocy!
Alicja tylko podbiegła do mnie.
-co się stąło?!- zapytała.
-nie wiem, znalazłem ją na brzegu

Od Marty

Spojrzałam na Jack'a. Patrzył na mnie zdziwiony. Załapał. Spojrzał na Kerte. Chcesz się bawić? - pomyślałam. On jakby zrozumiał. Zsiedli z koni. Ja i Edi nie.
- Złaź Marta. Szukaliśmy cię.
- Nie dałam KOMUŚ - spojrzałam na Kerte - do zrozumienia żebyście mnie zostawili?
Mój brat spojrzał na nią. Zrobił krzywą minę. Objął ją ramieniem.
- Chodzi o naszą Kerte?
"Nie wiesz k**** nie! " pomyślałam.
- Ja mile spędzałam czas z moim Edim - ledwo to powiedziałam.
- Co ty odstawiasz! Wybacz Kerte - zwrócił się do niej - Co ty wygadujesz! Przecież ponoć go nienawidzisz!
- Nie wierz mu - rzuciłam do Ediego - A ty! Ponoć nic zobowiązującego! Spójrz na nią! Nadal tak twierdzisz? Dziecko to nic zobowiązującego?!
- O czym ty gadasz?!
- To jeszcze ci nie powiedziała?!
- Czego?!
- Że ojcem jesteś!
Zaległa cisza. Jack spojrzał na drżącą Kerte.
- Na statku mojego ojca nie życzę sobie bachorów! Załoga - skinęłam na resztę - idziemy. Za mną! Niech rodzice poważnie porozmawiają!

Od Ediego

Robiłem obiad, a właściwie poganiałem służki, żeby go zrobiły, gdy zauważyłem, że Marta zniknęła. Nie wiedziałem dlaczego. Czyżby uciekła?
Wyszedłem na zewnątrz. Było parno i duszno. Zobaczyłem ją, jak kłusuje na gniadej w stronę lasu. Czym prędzej wskoczyłem na swojego ulubieńca. Tak, zdecydowanie uciekała.
 - Martuś, zaczekaj! Powiedz mi, co się stało! - krzyknąłem. Marta jakby przyspieszyła.
Uraziłem ją czymś? Może po tej nocy… nie, na pewno nie. Toć ona przecież chciała… chyba, że… E tam, brednie. Przecież ona mnie już kocha.
Goniliśmy się po lesie, gdy nagle zauważyliśmy drużynę Jacka. Znowu. Marta stanęła jak wryta. Wykorzystałem to, by się do niej zakraść.
 - No co się stało, Maleńka? Powiedz mi… - wyszeptałem jej. Przeszedł ją dreszcz.
 - M.. Musiałam się dotlenić. Wracajmy…
 - Hej, Marta! Co wy tutaj robicie!? - usłyszeliśmy krzyk Jacka.
 - Szybko, zmywajmy się stąd… - zaczęła panikować Maleńka.
Było już niestety za późno. Otoczyli nas. Wśród drużyny zobaczyłem dwie nowe twarze - jakiegoś chłopaka i dziewczyny.
W tym momencie Marta mnie pocałowała. Czule i namiętnie, jak jeszcze nigdy. I odrobinę sztywno, jakby wymuszenie. Gdy oderwała się ode mnie, uśmiechnęła się i spojrzała w stronę Jacka. Rzuciła mu wyzwanie. Czułem się błogi i trochę zdezorientowany.
Powietrze zaczęło zachodzić mgłą… dziwną, o różowawym kolorze. Niedaleko nas robiło się niebezpiecznie czarno.

Od Kerte

Naszą rozmowę przerwało wejście Johna w towarzystwie dziwnej dziewczyny. Poczułam, że Jack się spiął. Nie podobało mi się to, ale postanowiłam nie ingerować w to - w końcu nie mam mu się narzucać.
Przedstawiła nam się jako Aarona. Powiedziała, że chętnie dołączy do załogi, jeśli się do czegoś przyda. Jack usadził ją przed sobą w siodle, po czym ruszyliśmy dalej. Aarona była oficjalnie w naszej załodze.
Byłam zazdrosna. Pewnie, że byłam zazdrosna. Ale cóż…
W pewnym momencie wyjęłam swoją lutnię i zaczęłam grać. Dźwięki rozniosły się echem wśród drzew.
Latający Jib jest wypełniony powietrzem
Statki wschodnich Indii wypełnione rozpaczą
Lecimy w górę, jej burty są nagie
Odpalamy działa lecz to tylko pokaz siły
W tym momencie włączyła się Aarona. Zaimponowała mi znajomością tak modernistycznego tekstu.
Stała naprzód, nie musi się palić
Próbuje uciec i próbuje skręcić
Mocując się z ogniem, zatrzaskujemy się na kadłubie
Zaczyna się obracać lecz mamy ją na smyczy
Z załogą pijanych pilotów
Jesteśmy jedynymi piratami wśród sterowców
Wypełnieni gorącym powietrzem, zaczynamy się wznosić
Jesteśmy postrachem niebios ale teraz zagrożeniem dla samych siebie

 - Cicho, Kerte! - syknął na mnie Jack. - Bo jeszcze ktoś nas usłyszy.
 - To mnie się czepiasz, a Arie nie?
 - Och, przestań. - żachnął się. - Dobrze wiesz, że nie o nią tu chodzi.
 - Aż za dobrze, kapitanie.
 - Och, cholera, przestańcie się kłócić. - wtrąciła się Aarona. - Spieracie się jak stare małżeństwo.
 - A ty się nie odzywaj, jeśli nie wiesz, o co chodzi. - powiedział Jack.
 - Szczególnie, że niektórych możesz urazić swoimi uwagami. - powiedziała Alicja, spoglądając kątem oka na mnie.
W tym momencie poczułam ukłucie ogromnych emocji. Złości. Bólu. Desperacji. Zatoczyłam się i straciłam panowanie nad koniem. Alicja zaraz chwyciła za lejce.
 - Kath… jest tutaj. Coś jest nie tak.
 - Co? Gdzie?! - wykrzyknął John.
 - Chyba mamy towarzystwo … - zauważyła Alicja. - Nasza Marta na horyzoncie. A za nią biegnie… Eddie?

Od Kath

Była nieprzytomna na brzegu lodowej wyspy. Czuła i słyszała wszystko co się w okół niej dzieje, ale nie mogła się Obudzic. Czuła w sobie niewyraźne, delikatne ruchy. Ciąża? czy Kath jest w ciąży? Tak, jest. Czuje w sobie ruchy. Chciałam zawyc, obudzic się i szukać pomocy. Nie mogłam. Wiedziałam, że jeśli szybko mnie ktoś nie znajdzie i nie spotkam czarownicy, która mnie odmieni, moje dziecko urodzi się jako wilk, będzie rządne krwii i zabijania. Będzie maszyna do zabijania, żadnego człowieczeństwa w nim nie będzie, a co gorsza. Katherine, mogła umrzeć.

Od Aarony

fajne :D Szkoda, że bokiem ;)

Oa Aarony

"W końcu ktoś kto umie używać języka" pomyślałam. Jack posadził mnie przed sobą na koniu i niby przypadkiem co jakiś czas dotykał moich bioder. Denerwowało mnie to ale tego nie okazywałam.

-Jestem Aarona.

-A dlaczego właściwie John cię przyprowadził?- zapytała podejrzliwie rudowłosa dziewczyna. Było w niej coś specyficznego. Opowiedziałam im o tym jak znalazłam się na wyspie i wszystko co działo się do naszego spotkania.

-A dlaczego dryfowałaś po morzu?- zapytała inna dziewczyna. Wcześniej ktoś nazwał ją Talisa... albo Alicja.

-To dłuższa historia, którą opowiem wam innym razem.- spojrzałam pytająco na kapitana.- Jeśli będę mogła zostać.

-Oczywiście, że będziesz mogła!- poczułam, że jego spodnie lekko się napięły. "Świetnie" pomyślałam sarkastycznie.

-Hej, hej! Chwila! A czy nie powinniśmy zapytać o zdanie innych członków załogi?- zapytała różowo oka dziewczyna. Była chyba jeszcze młodsza ode mnie i wyraźnie czuła coś do Jack'a.

-Dobrze. Kto jest za włączeniem tejże damy do załogi?- ręce podnieśli wszyscy.- Widzisz Kerte?- Kerte... muszę pamiętać.

-A Marta?- nie ustępowała.

-Myślę, że ona wypowie się gdy ją już znajdziemy, a na razie- podniósł dłoń.- Witaj na pokładzie.- Podniosłam rękę i przybiłam mu piątkę.

-Jack?

-Co jest Alicja?

-Spójrz tam.

poniedziałek, 28 października 2013

Od Jack'a

Podczas gdy rozmawiałem z Kerte z pomiędzy drzew wyszedł John.  I bynajmniej nie był sam. Prowadził jakaś kobietę.
- Chyba lasencje ci się pomyliły - zauważyłem zgryźliwie - ona nawet nie przypomina Kath. Ma zupełnie inną urodę - mrugnąłem do niej.
Mam nadzieję że Kerte tego nie zauważyła, bo mi wykład zrobi.
- Urodzie? Ona nawet czegoś takiego nie posiada. Nie porównuj jej do Katch. Pięknej Kath o ustach koloru świeżej krwi.
- Wampirze gadu gadu - przedrzeźniłem go.
Spojrzał na mnie srogo.
- Zróbcie z nią co chcecie, ja idę szukać...
- Bladoskórej Kath - nie mogłem się powstrzymać - A ty coś ty za jedna i jak się nazywasz? Ludzie rozwiążcie ją.
Vici jednym ruchem przecięła sznury dziewczyny. Podałem jej rękę i wciągnąłem na siodło.
- A teraz mów.

Od Aarony

Droga była zimna jak wszystko co nas otaczało. Mijane przez nas drzewa miały powykręcane gałęzie jak potępieńcy wyciągający ręce w nadziei, że ktoś się nad nimi zlituje. John przez całą drogę milczał. Próbowałam zagadywać go co jakiś czas ale na daremno. -John dlaczego właściwie jesteście na tej wyspie?- cisza... - John dlaczego nie jesteś z resztą załogi?- cisza... -John czy zawsze gdy grasz męczennika tak posępnie milczysz?- złapał mnie za gardło, koń, na którym mnie wiózł zarżał. Uznałam, że chyba go irytuję. Po niekończącej się śnieżycy nagle zaczęło padać. Chyba jeszcze nie widziałam wszystkiego na tym świecie. Droga bardzo mi się dłużyła i próbowałam sobie wmówić, że to wcale nie dlatego, że mój przyjaciel był taki rozmowny. Wyszliśmy z gąszczu roślin i zobaczyliśmy grupkę ludzi. Pierwsza odezwała się ruda dziewczyna o ciekawej barwie oczu. -Jack, zobacz to John.

Od Jack'a

Ruszyliśmy za Kerte galopem. Przeprowadziła nas przez deszczową granicę. Dojechaliśmy do drewnianej rezydencji. Nikogo tam nie było. Nawet tych zwierząt.
- I gdzie są? - spytałem z irytacją.
- Nie wiem. Tu mnie przyprowadzili.
Pomyślałem chwilę.
- A mówili coś? Np. o jeździe gdzieś tam?
- Nie przypominam nic sobie. To wszystko stało się tak szybko.
Spojrzałem po załodze. Kręcili przecząco głowami. Tylko Penelopa zawróciła konia.
- Ej ty! Gdzie jedziesz? Odchodzisz?
- Nie. Jadę do lodowego pałacu.
- Wiesz gdzie to?
- Już tak.
- Już?
- Pełno tu wróżek. Tu w ciepłej części. W zimowej nie ma żadnej. Są wróżki - mam informacje.
- Acha. Jedziemy.
- Jack - zaczepiła mnie Kerte.
- Tak?
- Jesteś na mnie zły?
- Czemu tak myślisz?
- Bo się do mnie nie odzywasz.
- Muszę wszystko przemyśleć.

Od Marty

Zaprowadził mnie do pokoju na poddaszu. W co ja się wpakowałam? I po co? Dla zemsty. Muszę się stąd wynieść. I najlepiej zwalić na któreś z tych zwierząt. Podeszłam do okna. Było maleńkie. Ale mogłabym się zmieścić. Muszę się śpieszyć. Wyszłam przez okno. Usłyszałam jak otwierał drzwi łazienki. "Nie wyglądaj przez okno, nie wyglądaj przez okno" pomyślałam. Wyjrzał.
- Co tu robisz?
- Oglądam gwiazdy - odparłam.
- Ach - uśmiechnął się - Ale już wracaj - i podał mi rękę.
Dość tu wysoko. A ja mam lęk wysokości. No trudno. Udałam, że podaję mu rękę i celowo poślizgnęłam się na lodowym dachu. Chwyciłam się rynny piętro niżej.
- Marta! - usłyszałam z góry.
Ufff - odetchnęłam. Byłam bezpieczna od niego i żyję. A on pomyśli, że to przypadek. O tak! Wspięłam się po rynnie do okna. I przeszłam przez nie. Pokój był pusty. Usłyszałam kroki na korytarzu. Schowałam się. Jednak Edi nawet tu nie wszedł. Wyszłam. Rozejrzałam się po korytarzu. Schowałam się w małej klitce na korytarzu. Rano wyszłam z niej. Nikogo nie było. Poszłam do pokoju Ediego. Spał spięty. Usiadłam na brzegu jego łóżka. No to pierwsza jego próba za mną. Muszę się gdzieś wymykać na noc. Obudził się.
- Gdzie byłaś?
- Spadłam z dachu w dziwnym miejscu i próbowałam dostać się do ciebie - skłamałam z uśmiechem.
Spojrzał mi w oczy. Zaczęłam bawić się jego włosami.
- Biedna. Szukałem cię.
- Wiem. Słyszałam i krzyczałam. Musiałeś mnie nie słyszeć.  Wiem, że zrobiłeś wszystko co w twojej mocy.
uśmiechnął się.

Od Ediego

 Marta… moja kochana Martusia. Tyle bym dla niej zrobił. Nareszcie możemy być razem.
Pocałowałem ją - czule, namiętnie. Tak bardzo jej chciałem. Czekałem od pięciu lat…
 - Eddie, proszę. - przerwała Maleńka. - Nie jestem gotowa…
 - Na to nigdy nie jest się gotowym, Martusiu…
 - Ale… Eddie!
 - Kochanie, pięć lat…
 - Wiem i rozumiem, ale nie tutaj. Jak konie… się gapią.
 - Wolisz wrócić do domu i w pokoju na poddaszu, z widokiem na gwiazdy…?
 - Tak, tam jest cieplej i przyjemniej.
 - Zapalimy sobie świece…
Tak dumając weszliśmy do pałacu. Zabrałem ją do najwyższej komnaty w najwyższej wieży.
 - Idę wziąć prysznic, Maleńka. Będzie słodko.
Po czym wszedłem do łazienki i straciłem kontakt z rzeczywistością. Martusia - nareszcie cała moja.

Od Kerte

Czułam się o wiele lepiej, gdy obudziłam się koło Jacka. Był taki ciepły.  Wiedziałam, że wróciły mi kolory.
Poprosił mnie, abym przesiadła się na drugiego konia. Było mi przykro, szczególnie gdy wyczułam, że ma do mnie żal. Męczyła go moja obecność, jakbym była zbędnym balastem.
Było tyle możliwości, aby go odciążyć. Mogłabym urodzić gdzieś w zapomnianym zakątku świata i umrzeć przy porodzie… Mogłabym dobić targu z Calypso, po czym uciec od nich przy pierwszej okazji. Mogłabym przez przypadek wpaść komuś pod konia…
Tak bardzo chciałam być blisko niego. Potrzebowałam go. Ale on… nie był gotowy?
Podeszłam do Penelopy.
 - Tyle rzeczy cię trapi, Dziecko Księżyca… Odpręż się, wszystko się ułoży. - powiedziała, jak tylko się do niej zbliżyłam. Dziecko Księżyca… tak nazywali mnie Kotoludzie, gdy uczyłam się panować nad swoimi mocami.
 - Penelopo, czy jesteś…
 - Gwiazda świeci nad godziną naszego spotkania, Kerte.
Starsza. Czuwa. Panuje. Poczułam się pewniej. Uśmiechnęłam się wdzięczna i wysunęłam się na przód.
 - Kapitanie, czego my właściwie szukamy?
 - Jak to czego, Kerte? Marty!
 - Ach, to chyba w tamtą stronę. Za mną! - krzyknęłam, po czym pogalopowałam w stronę rezydencji.

Od Jack'a

John odłączył się od nas. Jechaliśmy ciągle naprzód. Kerte leżała omdlała w moim siodle. Zaczęło mnie to nudzić. Nigdy więcej mnie nie zostawiaj? A co ja? Opiekunka? Zbyt delikatna jest. Nawet tawerniane kobiety z Tortugi są twardsze. A ona jest damulką. Nie. To nie dla mnie. Choć nie powiem, jakoś tak wyszło, że jesteśmy razem. Skrzywiłem się na to. Usłyszałem jak Alicja się ze mnie zaśmiała. Wystawiłem do niej język i uśmiechnąłem się. Ona zrobiła to samo.
- Obyś z konia nie spadla ze śmiechu Alicjo.
Zaczęła jeszcze bardziej się śmiać. Kerte zaczęła się przeciągać i moja uwaga skupiła się na niej. Otworzyła oczy i mnie przytuliła.
- Witaj mój zbawco - pocałowała mnie.
Spojrzałem na Alicję, która przestała się śmiać i wywróciła oczami. O co chodzi?
- Jack?
- Tak?
- A może jednak......
- Co?
- A nic.
Wtuliła się w moje ramię. Zatrzymałem konia.
- Może jednak wsiądź na swojego konia? Mój jest bardzo narowisty.
Spojrzała na mnie dziwnie i zsiadła posłusznie. Wskoczyła na swojego konia i jechała tuż obok mnie.

Od Aarony

Aarona wypuściła strzałę, która z rozkosznym świstem przecinała mroźne powietrze. w końcu z głuchym brzękiem wbiła się w drzewo. Przygotowała się do kolejnego strzału.

Na wyspę trafiła 4 dni temu. Ruszyła w głąb lądu, w poszukiwaniu cywilizacji. Po 2 dniach rozbiła obóz i rozpoczęła życie rozbitka.

Wydychane przez nią powietrze, zamieniało się w maleńkie kryształki lodu. Wypuściła kolejną strzałę, a gdy ta miała już wbić się w drzewo... na linię ognia wszedł mężczyzna. Pocisk utkwił mu powyżej kolana, rozbryzgując przy tym sporo krwi i ciała. Aarona z oczami przepełnionymi szokiem przyglądała się jak jej przypadkowa ofiara wyrywa strzałę z nogi.

-Co ty zrobiłaś dziwko?!- wrzasnął i nagle znalazł się tuż obok niej. Uderzył ją pięścią w twarz. Cios był tak silny, że aż się przewróciła. Czuła w ustach słoną krew wypływającą z przygryzionego właśnie języka. Splunęła różową śliną na śnieg. Spojrzała na przybysza.

-To był przypadek! Ale teraz chyba jesteśmy kwita?- facet jej się nie podobał.- Kim jesteś?

-Pragnę zauważyć, że to ja mogę cię bez problemu zabić, więc to ja zadaję tu pytania.

-Aarona. Jestem rozbitkiem. A ty? Kim jesteś?

-... John. Nie podobasz mi się...- powiedział. "Z wzajemnością" pomyślała.- A teraz czas umierać. Potem poszukam Kath i wrócimy z załogą na statek.- mruczał do siebie.

-Czekaj!- to była jej ostatnia deska ratunku.- Nie sądzisz, że kapitan chciałby mnie przesłuchać? Być może przydam mu się na coś.- John zaczął się zastanawiać nad jej słowami. "Nie daje się tak łatwo przekonać" pomyślała...

-Zgoda ale będę musiał cię związać. Będziesz moim więźniem.

-Dobrze tylko... Czy pozwolisz, że spakuję swoje rzeczy?- Chwila namysłu.

-Ok ale się pospiesz.- powiedział pomagając jej wstać. Rękawem wytarła krew spływającą po podbródku.

niedziela, 27 października 2013

Od Marty

To była chwila i nawet przez myśl mi nie przemknęło, żeby się im pokazać. A przecież to mnie szukają. Pewnie to wola zemsty. Zostawili mnie sama, a oni świetnie się bawili. Nie wybaczę im tego. Pozwolili mnie porwać. Ktoś mógł zostać ze mną, ale nie. Wszyscy poszli się bawić. Gdy zobaczyłam Kerte w siodle z Jackiem omal nie zbzikowałam. A więc tak braciszku? Nabrałam ogromnej ochoty sprawienia, żeby to on był zazdrosny. Spojrzałam kontem oka na Ediego. Wybacz słonko, ja cię nie kocham. Jednak przydasz się do zemsty na moim bracie. Gdy odjechali zaśmiałam się.
- Jakie tumany.
- Nie najbystrzejsi ci twoi przyjaciele Martusiu.
- No niezbyt - uwiesiłam mu się na szyi - To gdzie teraz?
- Do pałacu.
- Znowu zima. Chyba się nie przyzwyczaję.
Wróciliśmy do "letniego" domku i dosiedliśmy koni. "Znajomi" Ediego pojechali już wcześniej. Wzięliśmy płaszcze. Jechaliśmy spokojnie. Nagle zaczęło padać. No tak granica ciepło - zimno. Pogoda musi bzikować. Edi zatrzymał się zsiadł z konia i uniósł twarz do góry. Patrzyłam na niego.
- No dosyć tego - powiedziałam - Jedziemy dalej.
Zaśmiał się i wrócił na siodło. Wjechaliśmy na zimne tereny. Jechaliśmy tak chwilę, rozmawiając. Dawno się nie widzieliśmy. On nie zmienił się wcale. Ja - nie licząc klątwy - też. Było jak dawniej. On mnie kochał, ja go lubiłam. I tyle. Ale teraz go wykorzystam, co przysporzy mu troszkę przyjemności, a potem go załamię i pewnie się pokłócimy. Trudno. Ja i tak zawsze będę w nim widzieć przyjaciela. Przeklęta byłam bliska zadurzenia się w nim - wzdrygnęłam się na tę myśl - ale teraz jestem z powrotem nieczującą. Może jednak się nie obrazi. Ten mój "syreni śpiew". Zostaniemy przyjaciółmi.
- Może małe wyścigi? - zaproponowałam.
- Czemu nie?
I ruszyliśmy. Galopowaliśmy po stromych stokach.

                                                 

Gdy nagle mój koń stanął dęba zrzucając Ediego z jego konia. Ten wstał zrobił zdziwioną minę. Uśmiechnął się niemrawo i wrócił na swojego rozbawionego konia.        


Koń Ediego w ogóle był dziwny. Ciągnął i parł do przodu. Choć nie jestem pewna czy Edi nie pozwalał mu na to celowo. Wszystko to było bardzo śmieszne i dziwne. Jechaliśmy we dwójkę
śmiejąc się i pijąc z jego manierki wiski. Czułam się dzięki niej bardziej rozgrzana. Było mi przyjemnie. "Jak tylko wrócimy wkręcę Ediego w mój plan, żeby on nie myślał, że to z powodu Jack'a" pomyślałam. Stanęliśmy przed pałacem. Teraz nie wydawał się taki straszny. Wyglądał pięknie. Podjechałam do Ediego i wypiłam resztki wiski z jego manierki. Wjechaliśmy do stajni. Tam oporządziliśmy konie. Daliśmy im siana i marchewek. Jak ja kocham konie!
- Dziękuję za przejażdżkę - powiedziałam i dałam mu całusa.
"Bleeee...."pomyślałam. Jeszcze gorzej gdy się wie, że to tylko podstęp. Jak on mnie, to przynajmniej wiem, że szczerze. Ale jak ja dla jego radochy i podstępu. Aż rzygać mi się chce. Nie dałam jednak tego po sobie poznać i uśmiechnęłam się słodko.
 
 
<Masz te 9 linijek Edi XD jeśli pamiętasz o co chodzi>

 

Od Ediego

W głowie przez cały czas tłukło mi się jedno pytanie: "Kim jest Jack i co Martusia ma do niego?".  No dobra, to są dwa. Ale zawsze.
Wyruszyliśmy do dżungli. Jeśli za coś kocham moją wyspę, to za to, że jest długa i wąska - jej południowe krańce sięgają równika, w północne - koła podbiegunowego. Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie mówią na nią "lodowa" - większa powierzchnia jest przecież ciepła, prawie tropikalna.
Szedłem za Maleńką i prawie dotrzymywałem jej kroku. Myślałem nad tym, czy gniewa się, że przehandlowałem jej kompas…
 - Marta, słuchaj… - zatrzymałem ją i wyjąłem z kieszeni klejnot z kompasu. - Czy to była ważna część?
 - Dałeś Calypso niekompletny kompas? - spojrzała na mnie z podziwem. Odsunęła się kawałek, po czym uradowana zaczęła biec w moją stronę. Skoczyła - złapałem ją w powietrzu i przytuliłem. - Jak fantastycznie! Nie będzie mogła go używać!
 - Ale również przyczepi się do nas, jak rzep psiego ogona. Będzie próbowała się zemścić. - zauważyłem.
 - I co z tego? Ty nas przecież obronisz!
Zdecydowanie wolałem tę Martę od tej obłożonej klątwą.
Przeszliśmy przez dżunglę i na około wracaliśmy do lodowego pałacu. Idąc przez plażę usłyszeliśmy rozmowy i tętent kopyt.
 - Skubani! Ukradli moje konie. - zakląłem pod nosem.
 - Cii! Jeszcze nas usłyszą!
Schowaliśmy się w krzakach. Kilkanaście metrów od nas jechała grupka ludzi i kobieta z głową konia. Na jednym siodle z opalonym mężczyzną jechała zemdlała Kerte. Oprócz nich wokół były same dziewczyny. "Co za babiniec" - pomyślałem.

Od Marty

- A co?
- Nie wiem, bo ona... E... Nie chce by się z nim spotkała.
- Z Jackiem? - poderwał się z nade mnie - A co ci tak zależy, żeby się nie spotkali? Bo robię się zazdrosny - powiedział już spokojniej.
- No wiesz - zrobiłam przekorna minę, gdy uświadomiłam sobie, że on nie wie, że to mój brat.
Podniosłam się. On tez wstał. I spojrzał mi w oczy.
- Zgubiłaś siodło.
- To pojadę na oklep - uśmiechnęłam się.
Podsadził mnie na konia.
- Jedź za mną. Pojedziemy jeszcze w cieplejsze strony, a potem wracamy do lodowego pałacu.
- Dobrze.
Wróciliśmy do domku Ediego. Kotki siedziały w środku i coś piły z ludźmi Ediego. Zostawiliśmy konie w stajni i Edi zaproponował mi spacer.
- No wiesz, tak dla odmiany. Z lodowej pustyni do dżungli.
Uśmiechnęłam się i zdjęłam płaszcz, który dostałam od Ediego.

Nowy członek!

Aarona jest naszym obserwatorem!

Od Jack'a

Złapałem słabnącą Kerte. Co mamy teraz zrobić?
- Pomóżcie mi! - krzyknąłem na załogę. Alicja zeskoczyła z konia i pomogła mi ją władować na konia. Zobaczyłem jak John się denerwuje.
- A co z Kath! Wszyscy martwicie się o Martę i Kerte, że zapominacie o mojej Kath!
Wywróciłem oczami.
- To idź jej szukać! - odwarknąłem - Ale nas nie szukajcie bo nie znajdziecie! Usiadłem w siodle podtrzymując Kerte. I ruszyliśmy. Chodź nie za bardzo wiem gdzie.

Od Kerte

 Jack, ach, Jack! Znalazł mnie, ocalił! "Pozbądź się wiedźmy, pokażę ci rezydencje. Tylko zabierz ją ode mnie, bo popełnię największy błąd naszego życia. Jack, zabierz ją…"
Bałam się. Bałam się jej tak okropnie, strachem naturalnym, czystym, pierwotnym.
 - Ach, Kerte, gdyby to było takie proste… Kerte… Kerte? Spójrz na mnie, proszę… O mój Posejdonie… Kerte twoje oczy… one… są żółte!
Spojrzałam na niego. Musiałam być wykończona. Cały czas podtrzymywałam barierę, a jeszcze ta ciąża.
 - Jack, ja… proszę… - szeptałam ostatkiem sił. - nigdy mnie już… nie zostawiaj…
Po czym osunęłam się w jego ciepłe ramiona, zziębnięta i wyczerpana.

Od Jack'a

Usłyszeliśmy krzyk. Kerte! Co ona robi na lądzie?
- Dalej! Musimy jej pomóc!
Spiąłem konia. Ten ruszył ostro z miejsca. Reszta została z tyłu. Może narowisty ale szybki. Zobaczyłem pędzącą na oślep Kerte.
- Kerte!
Zatrzymała konia. Dogoniłem ją.
- Jack'ie! - usłyszałem syk Calypso - Jak to działa? - wskazała na kompas.
- Skąd to masz! - wysyczałem.
- A! ty nie wiesz! Odczarowałam twoją siostrunie - powiedziała z przekąsem - Dla Ediego - uśmiechnęła się podle - Chyba się lubią.
- Nie! On ją, ona go nie.
- Masz stare wiadomości.
Załoga w końcu nas zobaczyła. Jechali w naszą stronę.
- Gdzie są? - spytałem.
Calypso zaśmiała się tylko i już jej nie było. Natomiast załoga robiła dziwne miny na widok Kerte.
- Jak znalazłaś się w głębi lądu? - spytałem.
- Byłam z nią - wyszeptała.
Zrobiłem wielkie oczy i chwyciłem ją w ręce.
- Gdzie są?
- Nie wiem. Rozdzieliłyśmy się.
Spojrzałem na nią zdziwiony. Widziałem kątem oka jak Alicja wywraca oczami. Penelopa się uśmiechnęła. Podpada mi ta wróżka.

Od Alimy

Zaczaiłam się na nią w ciemnym zaułku. Jak wracała z pałacu. Usłyszałam jej kroki, ciężkie i masywne - aż rozbolała mnie głowa. Gdy była już wystarczająco blisko, wciągnęłam ją w cień, zatkałam usta i przystawiłam nóż do gardła.
 - Tylko drgnij, jeśli ci życie miłe. Grace, jutro o świcie przyjdę do doków. Statek ma być już przygotowany. Ustanowisz mnie jako swojego bosmana, ruszymy śladem Perły. Dowiem się, jeśli spróbujesz mnie przechytrzyć. I pamiętaj - pół twojej załogi jest moimi szpiegami. Kiwnij głową, jeśli zrozumiałaś.
Poczułam ruch. Zrozumiała.
 - Do zobaczenia więc. Ręczę, poznasz mnie. - I zatknęłam jej mój grawerowany nożyk za materiał koszuli. Literka A połyskiwała w świetle Księżyca.

Od Kerte

Uciekałam na Bystrej. Byle jak najdalej od nich. Byle tylko uciec.
 - Gdzie się tak spieszysz, Jasnooka? - usłyszałam głos.
Wstrzymałam konia. Przede mną na drodze stała niezadowolona - to mało powiedziane! Wściekła - Calypso z kompasem w ręce.
 - Może mi wytłumaczysz, - zasyczała. - dlaczego on nie działa?
 - A skąd ja mam to niby wiedzieć? Zejdź mi z drogi, albo cię rozjadę. - I zaczęłam biec w jej  stronę. Po chwili wiedźma znalazła się ze mną w siodle.
 - Spokojnie, spokojnie, moja czempionko.
 - Twoja, stara babo? Nigdy w życiu!
 - Możesz zginąć, martwą łatwiej będzie mi się sterować.
Wystraszyłam się tej groźby. Coraz ciężej było mi utrzymywać barierę.
 - Wiesz przecież, że mogę pozbyć się twojego problemu… Pytanie tylko, czy tego chcesz.
Czy chciałam pozbyć się dziecka? Nie wiem… Jack… to od niego tak wiele zależy. Och, jakże bym chciała, by mnie znaleźli.
 - Jack, jeśli mnie słyszysz, skubany piracie! - krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam. - Uratuj mnie z rąk tej siksy!
Calypso tylko się śmiała.

Od Ediego

Przyglądałem się, jak Calypso sprawiała Marcie ból. Było mi z tym bardzo nieprzyjemnie. Gdy nie widziała, wykręciłem jeden z kryształków w mechanizmie kompasu - tak, że teraz chyba wskazywał tylko północ. Po skończonym rytuale Marta zeszła z ołtarza strasznie roztrzęsiona i zmęczona.
 - A oto i twoja nagroda, wiedźmo. - powiedziałem, rzucając Calypso kompas. Prawie się nie roztrzaskał.
 - Uważałbyś, idioto! - krzyknęła rozeźlona czarownica. - Tak! Mam go nareszcie! - i zniknęła w tumanach kurzu.
Podparłem Martę i zabrałem ją do cieplejszej strefy - miałem tam swój domek letniskowy. Specjalnie dla Maleńkiej hodowałem tam konie i miałem pełną garderobę - żyć nie umierać. Kerte szła za nami - i dobrze, widać, że nie chciała zginąć.
Byłem w bardzo złym humorze. Rozkazałem kotkom rozstawić strzelnicę przed naszym przyjściem. Gdy Martusia doszła do siebie, zaproponowałem jej konkurs strzelania. Oczywiście podłożyłem jej się i wygrała. Kerte zamknęła przebrała się w jasną sukienkę i przyglądała nam się, jakbyśmy byli dziećmi - z założonymi rękami.
Potem zabrałem dziewczyny na przejażdżkę na koniach.
 - To Cienistogrzywy, mój ulubiony koń. - pokazałem wskazując karego ogiera. - Martuś chcesz się na nim przejechać?
 - Z wielką chęcią. - odparła. Wyczułem podstęp. Wydawało mi się, że lekko skinęła w stronę Kerte. Z wdziękiem wskoczyła na konia.
Jasnooka dostała kasztankę o imieniu Bystra, a ja zadowoliłem się moim starym szarym Kapucynem.
W pewnym momencie, gdy byliśmy już kawałek drogi od rezydencji, Marta krzyknęła: "Teraz!". Dziewczyny rozpierzchły się w dwie różne strony. Pogalopowałem za Maleńką. Niech Kerte idzie w cholerę, zginie w ciągu doby.
Gdy byłem dostatecznie blisko, skoczyłem i zrzuciłem Martusię z siodła. Upadliśmy na trawę. Konie biegły dalej.
 - Uch, skubany! - zaczęła mi się wyrywać. Leżała pode mną, nasze twarze były bardzo blisko.
Uciszyłem ją pocałunkiem. Czułym i namiętnym, jakiego brakowało mi od pięciu lat. Poddała mu się i po chwili odwzajemniła. Oderwaliśmy się w końcu od siebie - Maleńka była uśmiechnięta.
 - Wracajmy do domu, skarbie.
 - Eddie?
 - Tak?
 - Znajdziemy ją, prawda? Przed Jackiem i resztą załogi?
Wiedziałem, że ma na myśli Kerte. Co powinienem jej odpowiedzieć?

Chat!

Mamy chata! Jest na dole strony. Jeśli wolelibyście, żeby był na górze to dajcie znać! Do zobaczenia na chacie XD

Od Calypso

Byliśmy we czwórkę przy lodowym ołtarzu. Nie chciałam zdejmować z Marty klątwy, jednak nagroda była tego warta. Uśmiechnęłam się wrednie do niej, po czym jednym gestem zadałam jej ból tak silny, że dziewczyna momentalnie zgięła się w pół. Jednak niemal od razu napotkałam karcące spojrzenie Ediego. Przewróciłam oczami po czym zmiejszyłam trochę wymiar jej cierpienia. Marta siedziała na klęczkach, z wyrazem bólu na twarzy. Zaśmiałam się donośnie, a mój głos odbijał się echem po pomieszczeniu. Jeśli mam zdjąć z niej klątwę, to czemu przedtem się trochę nie pobawić? Po chwili jednak, Edi zniecierpliwiony kazał mi kończyć. Tak naprawdę, do zdjecia czaru nie trzeba zadawać bólu. Nie trzeba, ale można. Znów się zaśmiałam, jednak, pragnąc ponad wszystko zdobyć kompas, zakończyłam cierpienia Marty. Była wolna. Spojrzałam wyczekująco na Ediego.

Nowy członek!

Alima jest bosmanem Protektora!

Od Jack'a

Wywróciłem oczami i uśmiechnąłem się. Bystrzacha. Musiała się pośmiać. No trudno. Podszedłem do jednego z koni. Pogłaskałem go po grzbiecie. Odwrócił łeb i spojrzał na mnie. Wsiadłem na jego grzbiet. Koń wierzgnął i wylądowałem w śniegu. Wszyscy zaczęli się śmiać.
- Ej! To Marta jest specem od koni, nie ja!
Nie powstrzymało to śmiechu. Po chwili i ja się śmiałem. Vici pomogła mi wstać.
- Dzięki piegusie - rozwichrzyłem jej włosy.
Vici zrobiła urażoną minę. I popchnęła mnie w śnieg.
- Ej!
Zrobiłem śnieżną kulkę i wycelowałem w dziewczynę. Ta się schyliła  i śnieżka trafiła w Amber. Ta rzuciła we mnie. Okazało się, że mam cela jak baba z wesela. Bo celując w Amber trafiłem w Alicję, która zachwiała się na koniu. I zaczęła się bitwa. Po półgodzinie wszyscy siedzieliśmy na śniegu cali mokrzy i roześmiani.
- No to teraz na koń! - zakomenderowałem.
 Jednak znowu zapomniałem, że to zimne konie. I wylądowałem z powrotem w śniegu. Jeszcze jeden wybuch śmiechu. I po chwili wszyscy już siedzieli na koniach. Ja dostałem najbardziej narowistego. Ciągle próbował mnie zrzucić. Ruszyliśmy podśmiechując się w głąb lądu.

Od Alicji

 -Skąd-zaprzeczyłam złośliwie uśmiechając się-droga przodem-wskazałam na konie
Jack spojrzał na mnie z wątpieniem. Obrócił się i podszedł do konia. Spokojnie go poklepał, nic się nie stało. Jeszcze raz spojrzał po wszystkich. Cicho chichrałam pod nosem oglądając jego poczynania. Wdrapał się szybko na konia i stało się to co musiało się stać. Koń zrzucił do z siebie po czym się trochę oddalił. Zaczęłam się śmiać.
-Co jest?!-na jego twarzy było widać wyraźnie zdziwienie
-No bo...- nie mogłam powstrzymać śmiechu. Słyszałam jak Vici i inni cicho się śmieją. Amber podeszła do niego i pomogła mu wstać. Jack zaczął otrzepywać się z śniegu
-No dobra,-spojrzał na mnie-o co chodzi?
-A jak ty byś się czuł? On ma niską temperaturę ciała-podeszłam do konia i delikatnie zaczęłam go głaskać po zimnym grzbiecie-Gdybyś ty miał tak niską temperaturę ciała i usiadł na tobie ktoś kto ma 36C to byś się czuł tak jakby ktoś wylał na ciebie wrzątek.
Po wygłaskaniu zimnej skóry powoli wsiadłam na konia.
-Wystarczy je oswoić z ciepłem.

Od Jack'a - Lodowa kraina

Szliśmy, a śnieg skrzypiał nam pod nogami. John się bardzo denerwował, nigdzie nie było Kath. Alicja nie okazywała nic. Vici skradała się zwinnie, a Amber i Penelopa rozmawiały szeptem. Kerte pewnie się już obudziła. Musieliśmy ją zostawić, nie było czasu na choćby dzień zwłoki. Okolica była pusta. Tylko wzniesienia i spadki. W pewnej chwili usłyszeliśmy szelest. Ktoś wchodził na wzniesienie przed nami. Naszym oczom  ukazały się dzikie konie. Piękne zimnokrwiste bestie. Schowałem broń.
- To na koń towarzysze - rzuciłem.
Załoga spojrzała na mnie zdziwiona.
- Nie mówcie, że nie umiecie jeździć.
- Ja umiem! - krzyknęła Vici.
- Dobrze piegusie, ale nie krzycz.
Dziewczyna poczuła się urażona. Alicja spojrzała krzywo na konie.
- Umiesz jeździć? -  spytałem - Czy chodzi o coś innego?

sobota, 26 października 2013

Od Alicji

Nie dałam się zaskoczyć zimnu. Skura z lan doskonale chroniła przed arktycznymi temperaturami. Spojżałam na termometr. -18c. Dotarliśmy do lodowego pałacu. Ukryliśmy się za wydmami śniegu. Przed pałacem stali dwaj dwómetrowi i umięśnieni Lekropusanie. Typowe.
-Ruszamy-zakomendował-przesłuchamy ich. Powiedzą wszystko.
-Oszalałeś-powstrzymałam go-daj mi wolną ręke zajmę się nimi
-Ale...-spojżał na mnie
-Zaufaj mi-poprosiłam
-Pospiesz się-wydał pozwolenie.
Podbiegłam szybko do jednego z nich i ciho wbiłam kolec w jego serce. Podbiegłam do drugiego, który natychmiast odrucił się do mnie ciąc powietrze toporem. Schowałam głowę i prześlizgnęłam się pod jego nogami. Wstałam szybko i kopnęłam go z całej siły w plecy co go przewruciło. Ostrym sztyletem rozcięłam mu gardło. Wypłyneła z niego równie zimna ja powietrze krew. Jack podbiegł do mnie a wraz z nim reszta osób.
-Coś ty zrobiła!?-wrzasnął-jak mamy się dowiedzieć gdzie jest Marta?!
-To Lekropusi-wyjaśniłam-nigdy nie byli w pałacu. Niczego nie wiedzą.
-Niby skąd to wiesz?!-nadal był wściekły
Podniosłam żelazny łańcuch, którym byli przykuci do podłoża
-Są poprostu dzicy-dalej tłumaczyłam-Mają krew tak zimną jak wszystko tu inne. Wyłapał ich i postawił tu aby strzegli pałacu. Rzucają się na wszytko co popadnie. Nie potrzebują wiele. Właściciel posiadłości ceni sobie wygodę.
-Mogłem ci pomuc
-To lodowy zamek. Ty używasz przewarznie brni palnej. Chuki mogły by zbudzić cały zamek.
-Ruszajmy-nie chciało mu się słuchać już moich wykładów...

Od Jack'a

Zeszliśmy na ląd. Ja, Alicja, John, Vici, Penelopa i Amber. Pod stopami skrzypiał nam śnieg. Było strasznie zimno. Na brzegu rosły (pewnie magiczne skoro trwają w takim zimnie) jakieś kolczaste rośliny. Zaczęliśmy się przez nie przedzierać. Gdy przeszliśmy przez tajemnicze rośliny, Alicja spojrzała na mnie dziwnie.
- Powinieneś..
-Co?
- Twoja twarz...
- No co?
- Spójrz w wodę - tupnęła i w lodzie otworzyła się przerębla.
Spojrzałem w wodę. Moja twarz była bardzo poorana. Powinienem coś z tym zrobić. Wziąłem nóż do ręki i odciąłem zamarznięte końcówki brody. Włosy spiąłem w kitkę. Na twarzy, od tajemniczych roślin, miałem ranę na kształt krzyża. Założyłem płaszcz, który wziąłem ze sobą z pokładu. Reszta zrobiła to samo.


Od Marty

Gdy zobaczyłam Kerte, krew we mnie zawrzała. Miałam ochotę ją poćwiartować. Ale Edi mnie przytrzymał. Jasnooka? Co to znaczy? I dlaczego on tak nazywa Kerte? Dziewczyna  postanowiła dobrowolnie z nami iść. Przeszliśmy do lodowego ołtarza. Calypso zaczęła się mną bawić. Edi nie pozwalał jej na zbyt wiele, ale i tak nie było to przyjemne.  Kerte patrzyła na to z boku. Że też nie mam pistoletu pod ręką! Po zabawie Calypso poczułam się stabilniej. Edi kazał kotkom zaprowadzić Kerte do zamku. My tez tam wróciliśmy na chwilę. Było już ciemno. Edi urządził nam konkurs strzelecki. Strzelaliśmy do ruchomego celu. Okazało się, że w pałacu jest więcej ludzi. Nie mógł pewnie sam wytrzymać .




 On wie co lubię. Potem zaproponował.... Nie, nie wieżę! Jazdę konną! On mnie tak dobrze zna! O nie! Ta wiedźma znów majstruje przy moich uczuciach! Nie dam się! Mam ochotę uciec od nich. Od wszystkich. Oni mnie nie rozumieją. Może Edi trochę...







Od Kath

Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Po prostu odpychałam od siebie Johna i zamieniałam się w wilka, po czym wskoczyłam do wody po to by szukać Marty, ale nie wiedziałam dla czego. John coś przeczutał, dlatego nie pozwalał, ale ja nie słuchałam go. Byłam przenieniona w wilka, bardzo szybko straciłam siły, watacha mnie nie szukała, Wiem, że John nie mógł, nie mógł pływać, ale czułam, że sie martwi o mnie i to cholernie. Wylądowałam na jakims wielkim odłamku deski i próbowałam się zmienić w wampira, ale nie mogłam, coś blokowała, z każdą chwilą było mi coraz gorzej, az w końcu straciłam przytomność. Dryfowałam tak na tej desce dosyć długo, az fale wyrzuciły mnie na brzeg lodowej wyspy. Nadal byłam nieprzytomna i pod postacią wilka, nadal nie mogłam się zmienić w wampira. Teraz tylko czekało mi czekać na pomoc, umrzeć? nie, nie mogłam. Musiałam czekać.

Od Kerte

Obudziłam się w kajucie Alicji. Bolała mnie głowa. Nie wiedziałam, co się stało. Pamiętam, że pokłóciłam się z Jackiem o… a potem zrozpaczona chciałam się upić z Tytanką… Skubana, dała mi środek nasenny! Co za wredna… i dzięki jej za to.
Ogarnęłam się, przebrałam. Powinnam wyprać suknie, zostały mi tylko spodnie. Przytroczyłam bułat z zamiarem "rozmowy" z Kapitanem, zawiązałam chustę Marcela i ukryłam pod nią busolę ojca. Do pasa z tyłu przytroczyłam lutnię i wyszłam na pokład.
Oślepiło mnie jasne światło. Odbijało się jakby… od lodu. Cholera, dobiliśmy! Ale super. Tylko gdzie są wszyscy? Usłyszałam szelest - ktoś kręcił się koło wejścia do sterowni. Pełna nadziei, że to ktoś z załogi poszłam tam, nie spodziewałam się znaleźć JEJ. Brązowa kocica w jasnożółte łaty próbowała się włamać do sterowni. Gdy mnie zobaczyła, rzuciła się na mnie z nożem.
 - Zostaw ją, Shalla. Nie zrobi nam krzywdy.
Zobaczyłam trzy nadchodzące postacie - wysokiego, brązowowłosego, całkiem przystojnego pirata, czarną jak noc czarownicę i brązowowłosą siostrzyczkę Jacka. Dookoła kręciły się kotki i wilczury.
 - Kerte? Kerte… KERTEE!!! - krzyknęła Marta na mój widok. Wyraźnie chciałaby mnie poćwiartować. Przystojny pirat objął ją umiejętnie, aby nie czuła się powstrzymywana, ale też nie mogła się ruszyć. Calypso chichotała.
Zanim ktokolwiek zdołał się ruszyć, dobyłam bułatu i wbiłam go Calypso w brzuch. Ta rozpłynęła się w czarny pył i odleciała.
 - Założę się, że jeszcze tu wróci. - powiedziałam, po czym stanęłam lekko, przerzucając ciężar ciała na prawą nogę. Jedna chwila i ktoś mógł zginąć.
 - Ach, Jasnooka… No proszę, jak ja dawno nie spotkałem nikogo z WAS… - powiedział pirat z naciskiem na ostatnie słowo. Puścił naburmuszoną Martę i podszedł do mnie. - Teach. - pocałował moją dłoń na powitanie. - Edward Teach.
 - Kearte Feartellie. Cóż za niezwykłe spotkanie, panie Teach…
 - Edwardzie, Jasnooka.
 - Edwardzie…
 - Ach, czy moglibyście już przestać!? Rzygać mi się chce od tych waszych uprzejmości! - powiedziała Marta i weszła między nas. Nie naciskałam, Edward też ochłonął.
 - Właśnie oprowadzam Martę po wyspie…
Dotarło do mnie, że to może on ją porwał. Że to przed nim chciała uciekać… Ale była dziwnie stabilna, jak na obarczoną klątwą. I nijak nie mogłam się z nią skontaktować. Blokada…
 - Czy mogłybyśmy porozmawiać na osobności? - zapytałam. Może by nam się udało…
 - Przykro mi, nie mogę na to pozwolić. Nie chcę, aby moja maleńka uciekła z tego azylu. I obawiam się, że także tu zostaniesz.
 - Rozmawiać? Ze mną?! Jak śmiesz, dziewczyno, po tym, co zrobiłaś mojemu bratu!...
 - Cicho, Martusiu, cicho… - powiedział Teach.
A więc oni wiedzą? Jack. Muszę znaleźć Jacka…
 - Zostaniesz z nami dobrowolnie, Kerte, albo poprosimy Shalle i jej koleżanki o pomoc. Ale zaręczam, nie będzie to przyjemne. Calypso wie, jak postępować z niesfornymi  Jasnookimi. - powiedział pirat, po czym chwycił Martę za rękę i zaczął prowadzić ją ścieżką.

Od Edwarda Teacha

Po kolacji zaproponowałem Marcie spacer. Chciałem pokazać jej nasze włości. Calypso uparła się, żeby pójść z nami, a Maleńka nie miała większego wyboru.
Obeszliśmy pałac. Piękny, lodowy, otoczony zimowym ogrodem w stylu Feng Szui. Wiedziałem, że jej się podoba. Wiedźma kręciła się koło nas, tańczyła, bawiła się… wydawać by się mogło, że wspaniale. Nie zapomniałem o naszej umowie:
" - Kompass… ma ogromną moc." - zasyczała, gdy Marta jadła u siebie kolacje. - CHCĘ GO!"
Powiedziałem jej wtedy, że ma zdjąć klątwę z mojej Maleńkiej. Oczywistym było, że go jej nie dam, ale musiała spróbować. Chęć posiadania artefaktu była silniejsza. Kazała nam iść do Szklanego Piedestału, wielkiego kamiennego ołtarza na wulkanie, i tam żeśmy się wybrali zaraz po wieczerzy.
Nic nie powiedziałem Marcie. Moja Maleńka - o świcie będzie wolna.
Po drodze dostałem wiadomość o dziwnym, pustym statku, który nagle pojawił się w na wybrzeżu. Postanowiłem, że nadłożymy drogi i zobaczymy, co tez tam się dzieje.
 Gdy dotarliśmy na miejsce, zobaczyliśmy Perłę… Tak, pamiętam ten jacht… Kapitanem był niejaki Jack, straszna oferma. Nigdy go nie lubiłem, może dlatego że pięć lat temu uciekł z moją Martusią… Chętnie będę przy jego torturach. Okazało się, że na statku bynajmniej nie ma Jacka. Była za to rudowłosa dziewczyna, szamocząca się z jedną z moich kotek.

czwartek, 24 października 2013

Wiadomość

Na razie będziemy jeszcze posiłkować się naszą pierwotna stroną. Jeśli koniecznie chcielibyście by zostały wprowadzone jakieś zmiany piszcie.
I mam jeszcze prośbę. Piszcie jakieś tytuły op. nie tylko Od... ale i tytuł. Jeśli kontynuujecie czyjeś op. to piszecie tytuł który ta osoba podała. Gdy dojdzie do punktu kulminacyjnego, można tytuł zmienić.
Dzięki za przeczytanie XD

Od Jack'a

Ja jej szkodzę? A to, że ja tez jestem poszkodowany to nic? Eeee!!!! mam dość. Ciekawe co u Kath i Johna? Im przynajmniej nikt nie przeszkadza. Zostawiliśmy ich samych. Ta, a jak nabroją będzie na mnie. "Nie dbasz o swój statek, ble ble ble...". Bo mam większe zmartwienia. Trzeba zająć się samą podróżą. śpieszymy się, a tu niepowodzenia. Czemu akurat same kobiety dołączyły do naszej załogi? Czemu zostałem z nimi sam? Co to ma być Calypso? Tak świetnie się bawisz? Usłyszałem w głowie jej szatański śmiech. No. Świetnie się bawi. Brrrr... Zaczyna się robić naprawdę zimno. Ciekawe, co ten... Czarnobrody! No właśnie. Ciekawe co on widzi w tym zimnie. I co stało się 5 lat temu. Szybko się nie dowiem.

Od Alicji

-Masz coś naprawde mocnego?-spytała. Mam niezły pomysł jak jej pomuc
-Mam ale wiedz że to mocny trunek-podałam jej butelkę z Sheeren
-Dzięki-podziękowała nalewając sobie płyn do szklanki
-Na zdrowie-powiedziałam patrząc jak połyka miksturę.
-Co to jest?-spytała po wypiciu pierwszej szklanki
-Pomoże ci-uśmiechnęłam się
-Ale..-zachwiała się i opadła na podłoge
-Szybciej niż sądziłam-spojżałam na butelką płynu na sennego.
Podniosłam ją i położyłam na moim łóżku. No to teraz sobie pośpisz-pomyślałam. W końcu wypiła trzykrotną dawkę. Dobrze, że to nie szkodzi. Wyszłam i wpadłąm na Jacka.
-Gdzie jest Kerte?-spytał
-Śpi-powiedziałam chłodno
-Muszę z nią porozmawiać-powiedział już trzumając ręke na klamce
-Daj jej odpocząć-odepchnęłam go pod ścianę
-Ty akurat wiesz co dla niej najważniejsze-powiedział ironicznie
-Ja próbuje jej pomuc-powiedziałam zamykając na klucz drzwi umysłem-w przeciwieństwie do ciebie-dodałam po czym go minęłam i weszłąm na pokład zająć się linami.