Staliśmy na plaży. Jack patrzył na statek o czarnych żaglach, który był jeszcze
dalej niż przed chwilą. Statek, którym mieliśmy odpłynąć. Westchnął. Rozumiałam
go. Jego siostra zabrała ich statek i od tak odpłynęła. I tak dobrze to znosił.
Przynajmniej na razie. Postanowiłam, że zostawię go samego. Ruszyłam w stronę
obozu. Zebrałam trochę w miarę suchych gałęzi i dorzuciłam je do ogniska. Przy
lesie pasły się konie. Wśród nich był ten, na którym jechałam razem z kapitanem.
Kapitanem bez statku. Studnią bez wody. Ptakiem bez skrzydeł. Podeszłam i
pogłaskałam zwierzę po szyi. Rumak był piękny. Czarna sierść lśniła w
promieniach zachodzącego słońca. Jego oczy płonęły złotym ogniem. Dmuchnął mi w
twarz i zaczął przeżuwać. Usiadłam przy palenisku i zaczęłam strugać nowe
strzały. Jack zajął miejsce obok. W moim nożu odbijały się języki
ognia.
-Wiesz co?- zaczęłam.-Muszę ci coś wyznać.- Jack spojrzał na mnie
podejrzliwie.- Tylko obiecaj, że mnie nie wyśmiejesz.
-Trochę się boję no ale
mów.- W jego oczach widziałam coś na kształt prośby, jakby bał się, że... że
wyznam mu miłość. Nie. Nie mogłam zniszczyć tej przyjaźni. Była mu potrzebna tak
samo jak mi.
-Jack ja... ja nie umiem jeździć konno.- Kapitan zamilkł. Ale
nie na długo. Po chwili śmiał się tak głośno, iż bałam się, że konie uciekną.-
Miałeś się nie śmiać!- skrzyżowałam ręce na piersi. Gdy Jack w końcu przestał
rechotać powiedział:
-Więc chyba czas się nauczyć.-Lekcja była cudowna. Czuć
pod sobą konia było czymś o czym zawsze marzyłam. Ćwiczyliśmy dopóki widzieliśmy
polanę, na której rozbiliśmy obóz. Potem zaczęłam smażyć wiewiórkę.Zastanawiałam
się jak wydostaniemy się z wyspy.
-Więc co zamierzamy?-zapytałam.Nie
oczekiwałam odpowiedzi. Chciałam mu tylko uświadomić, że trzeba coś wymyślić. On
jednak odrzekł:
-trzeba znaleźć Kerte... a potem Martę.- Miał rację. Trzeba
je znaleźć. Ale jak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz