poniedziałek, 28 października 2013

Od Kerte

Czułam się o wiele lepiej, gdy obudziłam się koło Jacka. Był taki ciepły.  Wiedziałam, że wróciły mi kolory.
Poprosił mnie, abym przesiadła się na drugiego konia. Było mi przykro, szczególnie gdy wyczułam, że ma do mnie żal. Męczyła go moja obecność, jakbym była zbędnym balastem.
Było tyle możliwości, aby go odciążyć. Mogłabym urodzić gdzieś w zapomnianym zakątku świata i umrzeć przy porodzie… Mogłabym dobić targu z Calypso, po czym uciec od nich przy pierwszej okazji. Mogłabym przez przypadek wpaść komuś pod konia…
Tak bardzo chciałam być blisko niego. Potrzebowałam go. Ale on… nie był gotowy?
Podeszłam do Penelopy.
 - Tyle rzeczy cię trapi, Dziecko Księżyca… Odpręż się, wszystko się ułoży. - powiedziała, jak tylko się do niej zbliżyłam. Dziecko Księżyca… tak nazywali mnie Kotoludzie, gdy uczyłam się panować nad swoimi mocami.
 - Penelopo, czy jesteś…
 - Gwiazda świeci nad godziną naszego spotkania, Kerte.
Starsza. Czuwa. Panuje. Poczułam się pewniej. Uśmiechnęłam się wdzięczna i wysunęłam się na przód.
 - Kapitanie, czego my właściwie szukamy?
 - Jak to czego, Kerte? Marty!
 - Ach, to chyba w tamtą stronę. Za mną! - krzyknęłam, po czym pogalopowałam w stronę rezydencji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz