Robiłem obiad, a właściwie poganiałem służki, żeby go zrobiły, gdy zauważyłem, że Marta zniknęła. Nie wiedziałem dlaczego. Czyżby uciekła?
Wyszedłem na zewnątrz. Było parno i duszno. Zobaczyłem ją, jak kłusuje na gniadej w stronę lasu. Czym prędzej wskoczyłem na swojego ulubieńca. Tak, zdecydowanie uciekała.
- Martuś, zaczekaj! Powiedz mi, co się stało! - krzyknąłem. Marta jakby przyspieszyła.
Uraziłem ją czymś? Może po tej nocy… nie, na pewno nie. Toć ona przecież chciała… chyba, że… E tam, brednie. Przecież ona mnie już kocha.
Goniliśmy się po lesie, gdy nagle zauważyliśmy drużynę Jacka. Znowu. Marta stanęła jak wryta. Wykorzystałem to, by się do niej zakraść.
- No co się stało, Maleńka? Powiedz mi… - wyszeptałem jej. Przeszedł ją dreszcz.
- M.. Musiałam się dotlenić. Wracajmy…
- Hej, Marta! Co wy tutaj robicie!? - usłyszeliśmy krzyk Jacka.
- Szybko, zmywajmy się stąd… - zaczęła panikować Maleńka.
Było już niestety za późno. Otoczyli nas. Wśród drużyny zobaczyłem dwie nowe twarze - jakiegoś chłopaka i dziewczyny.
W tym momencie Marta mnie pocałowała. Czule i namiętnie, jak jeszcze nigdy. I odrobinę sztywno, jakby wymuszenie. Gdy oderwała się ode mnie, uśmiechnęła się i spojrzała w stronę Jacka. Rzuciła mu wyzwanie. Czułem się błogi i trochę zdezorientowany.
Powietrze zaczęło zachodzić mgłą… dziwną, o różowawym kolorze. Niedaleko nas robiło się niebezpiecznie czarno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz