niedziela, 27 października 2013

Od Ediego

Przyglądałem się, jak Calypso sprawiała Marcie ból. Było mi z tym bardzo nieprzyjemnie. Gdy nie widziała, wykręciłem jeden z kryształków w mechanizmie kompasu - tak, że teraz chyba wskazywał tylko północ. Po skończonym rytuale Marta zeszła z ołtarza strasznie roztrzęsiona i zmęczona.
 - A oto i twoja nagroda, wiedźmo. - powiedziałem, rzucając Calypso kompas. Prawie się nie roztrzaskał.
 - Uważałbyś, idioto! - krzyknęła rozeźlona czarownica. - Tak! Mam go nareszcie! - i zniknęła w tumanach kurzu.
Podparłem Martę i zabrałem ją do cieplejszej strefy - miałem tam swój domek letniskowy. Specjalnie dla Maleńkiej hodowałem tam konie i miałem pełną garderobę - żyć nie umierać. Kerte szła za nami - i dobrze, widać, że nie chciała zginąć.
Byłem w bardzo złym humorze. Rozkazałem kotkom rozstawić strzelnicę przed naszym przyjściem. Gdy Martusia doszła do siebie, zaproponowałem jej konkurs strzelania. Oczywiście podłożyłem jej się i wygrała. Kerte zamknęła przebrała się w jasną sukienkę i przyglądała nam się, jakbyśmy byli dziećmi - z założonymi rękami.
Potem zabrałem dziewczyny na przejażdżkę na koniach.
 - To Cienistogrzywy, mój ulubiony koń. - pokazałem wskazując karego ogiera. - Martuś chcesz się na nim przejechać?
 - Z wielką chęcią. - odparła. Wyczułem podstęp. Wydawało mi się, że lekko skinęła w stronę Kerte. Z wdziękiem wskoczyła na konia.
Jasnooka dostała kasztankę o imieniu Bystra, a ja zadowoliłem się moim starym szarym Kapucynem.
W pewnym momencie, gdy byliśmy już kawałek drogi od rezydencji, Marta krzyknęła: "Teraz!". Dziewczyny rozpierzchły się w dwie różne strony. Pogalopowałem za Maleńką. Niech Kerte idzie w cholerę, zginie w ciągu doby.
Gdy byłem dostatecznie blisko, skoczyłem i zrzuciłem Martusię z siodła. Upadliśmy na trawę. Konie biegły dalej.
 - Uch, skubany! - zaczęła mi się wyrywać. Leżała pode mną, nasze twarze były bardzo blisko.
Uciszyłem ją pocałunkiem. Czułym i namiętnym, jakiego brakowało mi od pięciu lat. Poddała mu się i po chwili odwzajemniła. Oderwaliśmy się w końcu od siebie - Maleńka była uśmiechnięta.
 - Wracajmy do domu, skarbie.
 - Eddie?
 - Tak?
 - Znajdziemy ją, prawda? Przed Jackiem i resztą załogi?
Wiedziałem, że ma na myśli Kerte. Co powinienem jej odpowiedzieć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz