Nie dałam się zaskoczyć zimnu. Skura z lan doskonale chroniła przed arktycznymi
temperaturami. Spojżałam na termometr. -18c. Dotarliśmy do lodowego pałacu.
Ukryliśmy się za wydmami śniegu. Przed pałacem stali dwaj dwómetrowi i
umięśnieni Lekropusanie. Typowe.
-Ruszamy-zakomendował-przesłuchamy ich.
Powiedzą wszystko.
-Oszalałeś-powstrzymałam go-daj mi wolną ręke zajmę się
nimi
-Ale...-spojżał na mnie
-Zaufaj mi-poprosiłam
-Pospiesz się-wydał
pozwolenie.
Podbiegłam szybko do jednego z nich i ciho wbiłam kolec w jego
serce. Podbiegłam do drugiego, który natychmiast odrucił się do mnie ciąc
powietrze toporem. Schowałam głowę i prześlizgnęłam się pod jego nogami. Wstałam
szybko i kopnęłam go z całej siły w plecy co go przewruciło. Ostrym sztyletem
rozcięłam mu gardło. Wypłyneła z niego równie zimna ja powietrze krew. Jack
podbiegł do mnie a wraz z nim reszta osób.
-Coś ty zrobiła!?-wrzasnął-jak
mamy się dowiedzieć gdzie jest Marta?!
-To Lekropusi-wyjaśniłam-nigdy nie
byli w pałacu. Niczego nie wiedzą.
-Niby skąd to wiesz?!-nadal był
wściekły
Podniosłam żelazny łańcuch, którym byli przykuci do podłoża
-Są
poprostu dzicy-dalej tłumaczyłam-Mają krew tak zimną jak wszystko tu inne.
Wyłapał ich i postawił tu aby strzegli pałacu. Rzucają się na wszytko co
popadnie. Nie potrzebują wiele. Właściciel posiadłości ceni sobie
wygodę.
-Mogłem ci pomuc
-To lodowy zamek. Ty używasz przewarznie brni
palnej. Chuki mogły by zbudzić cały zamek.
-Ruszajmy-nie chciało mu się
słuchać już moich wykładów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz