poniedziałek, 24 lutego 2014

Od Lokiego

Hel odsłoniła swoją załogę i wtedy ją ujrzałem. Brązowe włosy zalśniły przez chwilę płynnym złotem. Niebieskie oczy przeszywały mnie do głębi tego co mogłem nazwać duszą. Nieznajoma patrzyła na mnie oczyma Sygin. Oczyma przed, którymi każdy ulegnie.
-Jack dał mi trójkę swojej załogi. Alicja, Daeron i Shell... Loki?- siostra wyrwała mnie z zamyślenia.
-Hmm?
-Mówię do ciebie.- powiedziała twardo. Miliony spojrzeń w jej oczach ciskały we mnie błyskawice. Nie lubiła gdy ktoś jej nie słuchał.
-Przepraszam cię. Przyglądałem się twojej załodze. A co zrobisz z pozostałymi?
-Hmm... Najpewniej odeślę ich do Niflheimu. Trójka mi w zupełności wystarczy.- uśmiechnęła się słodko. Czasami jej się to udawało.
-Oferuję swoje usługi jako pierwszego oficera.- skłoniłem się nisko.- Ale o tym porozmawiamy w moim domu.- wskazałem ręką karetę stojącą za nami. Ja i Hel wsiedliśmy do jednej a jej ludzka załoga do drugiej.- Powiedz mi co właściwie cię do mnie sprowadza?
-Wiesz jak bardzo kocham twoje pieśni prawda? Pieśni, wiersze, ballady...
-Zapomniałaś jak brzmiała przepowiednia prawda?- zapytałem znudzony.
-Nie! Po prostu... nie rozumiem jej do końca...- zamyśliła się. To nie był temat na tą chwilę. Tu trzeba było więcej czasu. Po dłuższym czasie podjechaliśmy pod pałac. Słudzy pokazali moim gościom ich pokoje po czym obwieściłem, że za godzinę wszyscy mają stawić się na obiad. Rozeszli się. Ja tymczasem udałem się do swojej sypialni. Na prawie wszystkich ścianach wisiały moje rysunki. Akty. A wszystkie przedstawiały Sygin. Moją słodką Sygin. Moją żonę. Patrzyła na mnie przenikliwym wzrokiem z każdej kartki czy płótna. Ale aniołowie mi ją zabrali. Cholerni skrzydlaci. Nawet w karty nie potrafią dobrze grać. Bo nie potrafią kłamać. Ja jestem kłamcą idealnym. Jestem bogiem kłamstw. Drzwi otworzyły się wpuszczając do  pomieszczenia podmuch chłodnego, górskiego powietrza. Rozległo się pukanie. Hel ściskała klamkę.
-Więc możesz mi teraz powiedzieć o co chodzi z twoją przepowiednią?- zapytała. Robiła się niecierpliwa. Zaśmiałem się. Brzmiało to trochę przerażająco ale ona była do tego przyzwyczajona.
-Ekhem...

Gdy dwoje kochanków w rytuale się złączy,
po długiej rozłące co ich serca kroiła,
Władanie Mrocznej Pani na zawsze się skończy,
i ciemność odejdzie co jej serce spowiła

I teraz mam ci to przetłumaczyć tak?- pokiwała głową.- Więc słuchaj. Parę już masz prawda? Daerona i Aaronę. Trzymasz ich w rozłące. On widzi, że ona cierpi a ona... no cierpi. No i oczywiście potem ty odzyskasz utraconą miłość i będę mógł zdjąć z ciebie obowiązek odprowadzania umarłych do Niflheimu.
-A kto to będzie wtedy robił?- zapytała nagle.
-Mam parę niegrzecznych dzieciaków.

Godzinę później wszyscy zaczęli schodzić się na obiad. Czekałem na nich w jadalni. Hellia jak to zawsze miała w zwyczaju być u mnie sobą założyła przepiękną czerwono-złotą suknię. Prostą z naturalnego materiału o szkarłatnej barwie i błyszczących koronkach. Brązowe włosy spływały falami po jej plecach. Zajęła miejsce na szczycie stołu mijając mnie w milczeniu. Druga przyszła Alicja. Służba zapewne zmusiła ją do założenia przygotowanych wcześniej ubrań. Było wiadome, że nie założy sukni ale znalazła się para spodni w szarozielonym kolorze i koszula z bufiastymi rękawami w tym samym odcieniu. Przywitała się cicho i usiadła mniej więcej po środku stołu pod oknem. Następny przyszedł Daeron. On tak jak ja nie zmienił ubrania, na których widać teraz było trudy podróży. Przysiadł naprzeciwko tytanki. Ostatnia w drzwiach pojawiła się Shell. Założyła przygotowaną dla niej przewiewną suknię w morskim odcieniu. Materiał płynął wokół jej stóp a włosy, które teraz były jednak brązowe związała w warkocz. Przysiadła obok Alicji. Ja zająłem miejsce na szczycie stołu- naprzeciwko Hel. Zaczęliśmy posiłek i rozgorzały rozmowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz