Ciemność.
Oplatająca mnie, rozrywająca na strzępy i dostająca się we wszystkie zakamarki
mojego ciała i umysłu Ciemność. Ból na zewnątrz i w środku, niczym nie zmącona
Cisza. Czy tak wygląda Piekło? Nie, Piekła nie ma - musiałam być w Niebycie,
czekać na wskrzeszenie przez jakiego Boga. Byłam elfką, nie wierzyłam w Piekło.
Ale jednak to miejsce kipiało Cierpieniem, rozlewało się na wszystkie strony.
Istniałam w jednym ciele i jednocześnie byłam rozbita. A wokół mnie jak dzwon
rozbrzmiewały słowa Upadłych: "Zdradziłaś ich!" oraz "Zabiłaś!".
Nie wiem, ile
czasu wisiałam w Niebycie, między Sklepieniem a wymiarem zwanym Ziemią. Któregoś
razu - bo dni się tam nie liczy - usłyszałam głos, niby błyskawica przecinająca
czerń nocnego nieba. Głos stworzenia, przejmujący mnie do szpiku niewyczuwalnych
kości. Głos męski, głęboki i aksamitny, przemawiający w nieznanym mi języku.
Poczułam, jak Ból ustępuje, a moje ciało z powrotem nabiera kształtu, wypełnia
się Energią. Nie byłam już istotą, o nie - stawałam się Cieniem, Duchem, jednym
z Upadłych. Nie miałam materialnej postaci, jedynie zarys, kontur.
Zaczęłam spadać w
dół, jak niegdyś przed czasem, zanim trafiłam do Niebytu. Czułam, jak
przenikałam przez warstwy, które oplatały mnie jak folia. Powłoki, które
pozwalały mi egzystować na Ziemi. Były ciasne, niewygodne i sztuczne,
ograniczały moją Energię. Nie było to tradycyjne ciało, miało kolor nieba.
Uderzyłam głucho w
trawiastą ziemię. Poczułam lekki ból, rozchodzący się wzdłuż moich pleców.
Dopiero teraz otworzyłam oczy - świat wokół mnie był wyraźny. Widziałam energię
emanującą z drzew i roślin, świetliste oczy dzików i innych zwierząt w głuszy.
Znajdowałam się w lesie. Niebo miało fioletowy odcień, mnóstwo gwiazd zaczynało
błyszczeć - trwał zmierzch. Spojrzałam
na swoje dłonie - gładkie, błękitne, z równymi paznokciami, delikatnie objęte
niebieską poświatą.
Spróbowałam wstać,
o dziwo nie kręciło mi się w głowie. Rozmasowałam sobie krzyże, ale nic to nie
pomogło - byłam skazana na ból. Skrzywiłam się na samą myśl Niebytu. Gdzie
właściwie się teraz znajdowałam? To nie była Ziemia, ona nie była taka piękna
jak to miejsce.
Ruszyłam w głąb
lasu. Szłam bezszelestnie, nie budząc zasypiających stworzeń. Puszcza żyła
własnym życiem, a po zmroku było tu szczególnie niebezpiecznie. Znalazłam bystry
strumyk, wokół którego zbierały się błędne ogniki. Nie rozpierzchły się, gdy
podeszłam - stworzone z Energii, tak jak ja. Nie byłam głodna, ani spragniona,
moja uwagę przyciągnęło krystaliczne odbicie - dziewczyny z długimi uszami i
aksamitnie czarnymi włosami, splecionymi w finezyjne wzory i puszczonymi na
ramiona. Elfka miała czyste, jarząco zielone oczy i wyglądała, jakby płakała
Aurą. W okolicach mostka widniało Znamię w dziwnym kształcie - Runa Naznaczonej.
Wiedziałam, że kolejne mam między biodrami. Słyszałam opowieści o Okaleczonych,
ale stać się jedną z nich… - wzdłuż karku przeszedł mnie lekki dreszcz.
O świcie doszłam
do pałacu. Widziałam go w pełnej okazałości, ale na pewno większość była ukryta
przed wzrokiem postronnych. Gdy zbliżałam się do drzwi, one otworzyły się.
Zamarłam - stanęłam naprzeciwko kobiety i dwójki małych dzieci, dziewczynki i
chłopca. Dama była zaskoczona, a malcy uśmiechnęli się od ucha do ucha.
- Elune! - powiedziała dziewczynka. Podeszła
do mnie i zaczęła oglądać mnie ze wszystkich stron.
- To nie było jej imię - wtrącił chłopiec.
- Ale już jest! - pisnęła mała z radością, po
czym zaczęła skakać dookoła mnie. - Elune! Elune!
Stałam jak
skamieniała. Kobieta zaczynała dochodzić do siebie, i zapytała:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz