Ruszyłam z Jackiem. Przez chwilę przedzieraliśmy się przez chaszcze, aby dojść do zachodniej wieży. Była nieźle zarośnięta. Trochę nawet zbyt, jak na tutejsze warunki. Wtem usłyszałam szept - ciche, ledwie słyszalne słowa: "Jessst. Już tutaj ssssą. Corazzz bliżej…". Zachwiałam się i potknęłam o korzeń. Jack złapał mnie i spojrzał zaniepokojony.
- Co się dzieje?
- Nie wiem… Pójdę zobaczyć, co u dziewczyn. Mam złe przeczucia.
Szybko wygrzebałam się z krzewów. Byłam trochę zadrapana, szatę także miałam podartą. Gdy doszłam na dziedziniec, poczułam powiew mrozu. Zdziwiło mnie to, bo o tej porze roku w tych stronach jest ciepło. Weszłam do Sali, tak jak prowadził wiatr.
Na środku, jeden krok od centrum pentaklu stały Aarona i Thorna. Ta druga odwróciła się w moją stronę. Czerwonooka zaś zastygła w pół kroku, zapatrzona na szklany, niegdyś pozłacany, tron.
W tamtym momencie i ja go ujrzałam. Siedział, w wypłowiałym stroju, oparty na srebrnym mieczu. Jego jasnozłote proste włosy lśniły, a niebieskie oczy przebijały mnie na wskroś. Przypomniało mi się jedyne imię, którego nakazali nam się bać, jako przykład zdradliwej miłości: Lucjusz.
Mężczyzna wyprostował się. Wyglądał na dwadzieścia parę lat, nie więcej - jakby czas dla niego nie płynął. Poczułam, że tonę. Tysiąc cieni wyciągnęło po mnie swe szpony. Krzyknęłam. Zaczęłam spadać w otchłań, ciemną i głuchą. Leciałam, nie - płynęłam w dół, niby smuga, lekka jak piórko. W pewnym momencie zobaczyłam świetlistą postać, również spadającą, tyle że wolniej. Spróbowałam wyciągnąć do niej rękę i wtedy kobieta otworzyła oczy. Była smutna, przeraźliwie smutna. Zaczęłam szlochać.
Nagle wzięłam głęboki wdech, jak ktoś kto chwilę temu tonął.
- Shell, nic ci nie jest? - mówiła stojąca nade mną Aarona. Delikatnie potrząsała mną, abym się obudziła. - No nie śpij, wracaj!
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam słabo.
- Och, dzięki Odynowi. - odetchnęła Thorna. - Wszystko w porządku?
- No widzisz, że nic nie jest w porządku! - odburknęła Czerwonooka.
- Aarona, widziałaś mężczyznę?
- Taak… - odparła. Thorna sprawiała wrażenie, jakby nie miała o niczym pojęcia. Nie zdziwiłoby mnie to.
Wiedziałam już wtedy, że Jack nie jest moim celem. Miałam zapolować na Lucjusza. Złapać ducha.
- Pomóżcie mi wstać. Idziemy do Jacka.
- Tutaj jestem! - krzyknął kapitan, przekraczając próg sali. Ledwie to zrobił, wrota zatrzasnęły się z głośnym trzaskiem. Byliśmy w pułapce.
- Co się dzieje?
- Nie wiem… Pójdę zobaczyć, co u dziewczyn. Mam złe przeczucia.
Szybko wygrzebałam się z krzewów. Byłam trochę zadrapana, szatę także miałam podartą. Gdy doszłam na dziedziniec, poczułam powiew mrozu. Zdziwiło mnie to, bo o tej porze roku w tych stronach jest ciepło. Weszłam do Sali, tak jak prowadził wiatr.
Na środku, jeden krok od centrum pentaklu stały Aarona i Thorna. Ta druga odwróciła się w moją stronę. Czerwonooka zaś zastygła w pół kroku, zapatrzona na szklany, niegdyś pozłacany, tron.
W tamtym momencie i ja go ujrzałam. Siedział, w wypłowiałym stroju, oparty na srebrnym mieczu. Jego jasnozłote proste włosy lśniły, a niebieskie oczy przebijały mnie na wskroś. Przypomniało mi się jedyne imię, którego nakazali nam się bać, jako przykład zdradliwej miłości: Lucjusz.
Mężczyzna wyprostował się. Wyglądał na dwadzieścia parę lat, nie więcej - jakby czas dla niego nie płynął. Poczułam, że tonę. Tysiąc cieni wyciągnęło po mnie swe szpony. Krzyknęłam. Zaczęłam spadać w otchłań, ciemną i głuchą. Leciałam, nie - płynęłam w dół, niby smuga, lekka jak piórko. W pewnym momencie zobaczyłam świetlistą postać, również spadającą, tyle że wolniej. Spróbowałam wyciągnąć do niej rękę i wtedy kobieta otworzyła oczy. Była smutna, przeraźliwie smutna. Zaczęłam szlochać.
Nagle wzięłam głęboki wdech, jak ktoś kto chwilę temu tonął.
- Shell, nic ci nie jest? - mówiła stojąca nade mną Aarona. Delikatnie potrząsała mną, abym się obudziła. - No nie śpij, wracaj!
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam słabo.
- Och, dzięki Odynowi. - odetchnęła Thorna. - Wszystko w porządku?
- No widzisz, że nic nie jest w porządku! - odburknęła Czerwonooka.
- Aarona, widziałaś mężczyznę?
- Taak… - odparła. Thorna sprawiała wrażenie, jakby nie miała o niczym pojęcia. Nie zdziwiłoby mnie to.
Wiedziałam już wtedy, że Jack nie jest moim celem. Miałam zapolować na Lucjusza. Złapać ducha.
- Pomóżcie mi wstać. Idziemy do Jacka.
- Tutaj jestem! - krzyknął kapitan, przekraczając próg sali. Ledwie to zrobił, wrota zatrzasnęły się z głośnym trzaskiem. Byliśmy w pułapce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz