piątek, 15 listopada 2013

Od Shell

Jack dopytywał, a ja jąkałam się coraz bardziej. Naprawdę powinnam mu powiedzieć… co ja gadam, pewnie, że nie! To moje zadanie, zesłane przez Słuchaczkę. Nie mogę nikomu go przedstawić.
 - Ja… - zająknęłam się po raz ostatni. - prowadzę te badania nad chorobą morską. Poczułam się gorzej i myślałam, że znajdę u Ciebie coś przydatnego…
 - Jak tam sobie chcesz - wiedz, że nie do końca ci wierzę. Nie życzę sobie, abyś chodziła sobie po kajutach jak jakaś królewna-jaśnie-pani. Chyba, że chcesz sprzątać. - skrzywiłam się w tym miejscu. Wiedział, że tak zareaguję.
 - No cóż… - zaczęłam, ale przerwał mi krzyk Aarony. Wołała kapitana.
Pobiegliśmy szybko na górny pokład. Reszta wyciągnęła z wody dziewczynę. Na pierwszy rzut oka zauważyłam, że jest okropnie przemarznięta i wyczerpana - świadczyły o tym podkrążone oczy i kredowa cera. Aarona szybko ją przeszukała - udałam, że tego nie widzę. Daeron zabrał ją na dół i położył na wolnej pryczy.
 - Zajmij się nią - powiedział Kapitan. - Chcę, żeby co najwyżej jutro była w stanie powiedzieć nam, co do jasnej cholery robiła sama na otwartym morzu.
 - Aj aj… - powiedziałam z przekąsem. Nie udzielił mi się entuzjazm Aarony, która odkryła pokrewną sobie, ani też ciche, ale jakże wyczuwalne zainteresowanie Daerona. Wiedziałam, że czeka mnie ciężka noc.
Jak to często bywa po odmrożeniu, miała gorączkę. Robiłam, co mogłam, aby ją zbić i doprowadzić chorą do jakiegoś przyzwoitego stanu. Mamrotała, tfu! - bredziła przez sen, nieświadoma tego, co się wokół niej działo. Nie rozumiałam żadnego słowa. Pewnie Aarona byłaby w stanie ją przetłumaczyć, ale zapewniłam już sobie sterylne warunki i nie chciałam, aby mi tam weszła z buciorami. Fleje…
Po jakimś czasie zorientowałam się, że to nie jest zwykła gorączka z przemarznięcia. Nałykała się słonej wody - zatruła się dziewczyna. Płukanie żołądka byłoby najefektywniejsze. Tylko jak je zrobić na pełnym morzu?
 - Aarona! Chodź tutaj… ALE! Zdejmij te buty, masz tu czystą szatę. Tak musisz się w nią przebrać, tylko szybko, bo dziewczynę stracimy. No co tak na mnie patrzysz, szybko! Dobrze… a teraz idź zagotować wodę. Jak to po co, aby ją przegotować! Już? Świetnie… Wystudź ją, będziemy płukać. I tak się pobrudzisz. Czemu masz ją studzić? Bo ja tak mówię. Chyba naprawdę jej nie lubisz, szybciej! Dobra, może być. A teraz trzymaj ją… tylko mocno, żeby nam się nie wyrwała.
Odpowiednie zaklęcie czasem czyni cuda. Czerwonooka też zapewniła niezłą, ale za to odrobinę ślamazarną asystę. Odesłałam ją, gdy chora była jeszcze nieprzytomna.
Ogarnęłam dziewczynę, przebrałam i zbadałam. Niby była w porządku, ale na wszelki wypadek pożyczyłam jej jeszcze jeden z koców Amber. Nie potrzebuje aż siedmiu. Przeprowadziłam krótki wywiad - jak się czuje, co tutaj robi, ile widzi palców i takie tam. Próbowałam wychwycić znane mi słowa, co było dość trudne, ale nie niemożliwe. Potem odprowadziłam ją do kuchni, gdzie Aarona gotowała kolację.
Nie byłam pewna, czy Jack ją rozumiał. Musiałam nauczyć się wielu języków na Akademii, ale tego dialektu jeszcze nie spotkałam. Aarona wydawała się rozumieć ją wyśmienicie. Szybko się polubiły. Gadały do późna, zjedliśmy obiecane ciasto i rozeszliśmy się do kajut. Czerwonooka została na dziobie, Thora poszła do swojej (wciąż "prawie sterylnej") kajuty, a ja oczywiście obserwowałam Jacka. Po chwili usłyszałam jak się modlą. Obie. Każda inaczej. Było to całkiem dziwne, ale nie był to kłopot mojej głowy.
Kapitan położył się spać szybciej, niż mi się wydawało. Chyba nic więcej nie robił, prócz jedzenia, a może był tak zmęczony kierowaniem statkiem przez myśli - wyczuwałam jego delikatną aurę w powietrzu, wciąż drgającą niespokojnie. Poszłam do siebie, zapaliłam kadzidło i zaczęłam medytować.
 - O Najjaśniejsza, dodaj mi odwagi, albowiem moja obecna misja jest trudna i niebezpieczna, lecz zgodna z Twoją wolą. Oby starczyło mi sił, a moja dłoń była pewna, gdyż cel zostanie oddany Tobie w ofierze zgodnie z wszelkimi rytuałami, a stanie się to…
 - Shell, mam problem… Och… - wpadła Aarona do mojej kajuty. Chyba nie pukała. Przerwała mi medytację. Cała się naprężyłam, moje ciało już nie należało do mnie. Odwróciłam głowę i spojrzałam na nią do góry nogami.
 - Aarono, podejdź… - zadźwięczał powielony głos. Nie ośmieliła się nie spełnić mojego rozkazu… Czy aby na pewno mojego? Słyszałam się, ale to nie ja wypowiadałam te słowa. To było coś, a może ktoś, z zewnątrz. Słowa dźwięczały mi w głowie niby dzwony. Drzwi zamknęły się za nią bezszelestnie. Nie usiadła, stała obok mnie. - Dlaczego przerywasz, gdy moja kapłanka medytuje?
 - Shell, nie rozumiem, co tutaj się dzieje…
 - Odpowiadaj, śmiertelna! - ryknął głos przez moją krtań.
 - Nie dostałam dzisiaj okresu i trochę się martwię…
 - Z tak błahego powodu przerwałaś jej modły? - poczułam wyzwolenie energii. Aarona została popchnięta na łóżko, usiadła. - Cóż, więc dobrze. Zaraz ci ją oddam. Przekaż jej, że Najjaśniejsza zawsze słucha. Jutro usłyszy Słuchającą. Przekaże jej moje błogosławieństwo. A ty, śmiertelna, miej się na baczności - siedzę pośród twoich bogów i słucham twoich modłów razem z nimi. - upadłam na podłogę wyczerpana. Po chwili się podniosłam i spojrzałam na przestraszoną dziewczynę. Byłam potargana, krew pulsowała niesamowicie.
 - Sły… słyszałam wszystko… - wyszeptałam. Bolało mnie gardło.
 - Co.. To było? - zaczęła Aarona niepewnie.
 - Uch… jak co to było? Usłyszałaś Najjaśniejszą. Obie dostąpiłyśmy ogromnego zaszczytu…
 - CO?! - przerwała mi. - Przecież ona nie istnieje!
 - Sama miałaś okazję się o tym przekonać. - podniosłam się z podłogi. - A co do twojego problemu, chyba mam coś takiego… o, jest! - wyciągnęłam różowy słoiczek, z którego wydobyłam cienki, pachnący rożami paseczek. - Idź do łazienki i zmocz to czym potrzeba.
 - Mam się na to wysikać?
 - No a co innego? Przyjdź potem do mnie.
Tak jak myślałam, paseczek odbarwił się na zielono.
 - Gratuluję, jesteś w ciąży. Dziewczynka, sądząc po kolorze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz