Pokłóciłam się z Daeronem w pewnych kwestiach i wrócił na
statek. Ja poszłam do lasu. "Powinniśmy znaleźć sobie jakiś mały, przytulny
domeczek"- co mi po małym, przytulnym domku?! Ja muszę przeżywać przygody! Szłam
przez las. Nikt nie zauważył mojego zniknięcia tak jak i Daerona. Szłam ze
skrzyżowanymi na piersi rękoma i zmarszczonymi brwiami. Byłam wściekła. Miałam
ochotę krzyczeć! Po pewnym czasie straciłam rachubę. Równie dobrze mogłam iść 5
minut jak i kilka godzin. Nagle znalazłam się nad ogromnym klifem. W ostatniej
chwili zatrzymałam się przed krawędzią. Cofnęłam się i odetchnęłam z ulgą. I
wtedy to usłyszałam... Ryk przecinający powietrze niczym rzucony sztylet.
Przerażający, budzący respekt i... tęskniący. Odwróciłam głowę w prawą stronę i
zalała mnie fala czerwonego blasku. Promienie słoneczne odbijały się w
szkarłatnych łuskach. Z góry spływały smugi pary. Smok patrzył na mnie oczami, w
których widziało się rzekę złota. Zrobił krok w moim kierunku. Normalny człowiek
byłby przerażony i uciekał gdzie pieprz rośnie ale ja wyciągnęłam rękę w jego
kierunku. Smok znowu zaryczał. Zatrzymałam się na chwilę i ruszyłam dalej. Smok
schował obnażone kły i wtulił w moją dłoń. Biło od niego niewyobrażalne ciepło.
Spojrzał na mnie wzrokiem, którego nie mogłam zrozumieć. Położył się. Przeszłam
wzdłuż jego długiej szyi i wsiadłam na grzbiet. Wstał. Od ziemi dzieliło mnie
jakieś 2 metry. Trzasnęły wielkie skrzydła i odlecieliśmy. W duchu dziękowałam
bogom za lekcje jazdy konnej, których udzielił mi Jack. Może chociaż trochę się
przydadzą. Wzbiliśmy się ponad czubki najwyższych drzew. Mogłam ich dotknąć.
Moje ubrania łopotały na wietrze. Zauważyłam, że są nieco podarte (być może
dlatego, że idąc kilka razy zahaczyłam o gałęzie) a przy brzegach lekko
przypalone. Ogarnęło mnie uczucie niewymownej wolności. Zamknęłam oczy i oddałam
się podmuchom wiatru oplatających moją twarz. Poczułam, że mój nowy przyjaciel
zniża lot. Otworzyłam oczy i ujrzałam pod nami idealnie okrągłą polanę. Stali na
niej ludzie. Moja załoga! Z cichym stąpnięciem wylądowaliśmy na miękkiej trawie.
Zauważyłam, że Marta idzie w naszą stronę ale Val złapała ją za ramię. Wszyscy
byli przerażeni. Smok zaryczał. W inny sposób niż wcześniej. Zaryczał jakby
komuś groził... Jakby czegoś broni... Dotknęłam uspokajająco jego szyi i położył
się. Zeskoczyłam na ziemię wciąż jednak dotykając go. Przeszłam w miejsce, w
którym załoga mnie widziała. Otworzyli szerzej oczy, w których widać było
przerażenie i szok. Uśmiechnęłam się. Smok wtulił się w moją szyję. Poczułam, że
dodaje mi tym jakby otuchy. Warknął na ludzi znajdujących się na polanie.
Uspokoiłam go i podeszłam do załogi. Smok patrzył nieufnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz