czwartek, 12 grudnia 2013

Od Shell

Tyle się działo, że byłam szczęśliwa, gdy wreszcie usiedliśmy dookoła ogniska - załoga Jacka i Marty. Poznałam wielu wspaniałych ludzi. Gawędziliśmy przy ognisku. Parę osób patrzyło na mnie spode łba, ale szybko przekonałam ich, że habit nie przeszkadza mi pić i żartować. Starałam się co jakiś czas wpleść cos o Najjaśniejszej, tak dla zasady. Pewnie wszyscy to zbywali.
W pewnym momencie usłyszeliśmy dwa strzały. Rozejrzeliśmy się po sobie, niepewni i speszeni. Po chwili przyszła Marta.
 - Załogo! Koniec przeszłości! Jest tylko przyszłość! - wrzasnęła na nas. A pff, ona mną nie dowodzi! Jestem lekarką, nie interesuje mnie ich przeszłość. Założyłam nogę na nogę, demonstrując swoje zdanie. Przyszedł Jack. Dosiadł się między mnie a Torę. Był przygnębiony.
 - Jack, co się stało? - szepnęła potomkini wikingów.
 - Tora, połącz fakty. - syknęłam lekko. - Ich rodzice, strzały…
 - Przestań, Shell. - powiedział zrezygnowany. - Zaczynamy nowy rozdział.

Biesiada zakończyła się koło 3. Zdążyłam przeliczyć, czy wystarczy mi tabletek na "chorobę poalkoholową", zwaną potocznie kacem. Ktoś będzie musiał obejść się smakiem - ale na pewno nie ja. Zgłosiłam się do pełnienia pierwszej warty nocnej. Siedziałam razem z elfką przy dogasającym ognisku.
 - Hej, jestem Valanthe. - przedstawiła się. Należała do innego, późniejszego szczepu elfów. Pewnie nie kojarzyła Królowej Vivianne z Białą Damą. Ja też właściwie nie powinnam kojarzyć, to zakazane historie. Temat tabu - że ta sama dziewczyna, pod panowaniem której trwał Złoty Wiek w historii elfów, spowodowała zagładę starego świata.
 - Shell, miło mi. - odpowiedziałam.
 - Jesteś kapłanką Białej Damy, słyszałam jak o niej wspominasz. - zaczęła.
 - Ano jestem. - zaczęłyśmy rozmawiać. Okazało się, że zna wiele pieśni o jej czynach. I o jej miłości do Księcia Lucjusza.
 - Co mówi ta pieśń? - zapytałam.
 - Zagrać ci ją? - uśmiechnęła się i chwyciła lutnię. Z jej dłoni popłynął czysty dźwięk strun, układający się w cudowną, słodką melodię.

Oczy jego miały kolor błękitu,
Patrzyły na nią w dzień i w noc.
Ich miłość była jak z mitów,
W których to największa moc.

Usta jej pełne jak piwonie
Stykały się z jego o świcie.
Ich miłość, ich splecione dłonie…
Oddałaby za niego życie.

Którejś nocy, w Kraju Odwiecznym
Lucjusz skuszony przez Czarnoksiężnika
Zdradził ukochanej Serce Bezgraniczne.
Ich miłość zanika.

Wkrótce razem zginą
Bez skaz, grzechów i lęków.
Nad marmuru Winą
W Kraju Morskich Odmętów.*

Słuchałam pięknej pieśni zafascynowana. Jednak jedna rzecz nie dawała mi spokoju.
 - Vala, o co chodzi z tą winą?
 - Nie mam pojęcia. Już tak się uczyłam.
Kraju Morskich Odmętów…
 - Rano muszę porozmawiać z załogą.
 - O czym? - zapytała elfka.
 - O pewnym mieście zawieszonym nad przepaścią. Dziękuję bardzo, miło się gawędziło. Kończy się nasza zmiana.
 - Szybko… musimy się jeszcze kiedyś zgadać.
 - Na pewno. - uśmiechnęłyśmy się do siebie. Trzeba było zmienić kolej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz